Urugwaj, który po padlinie w pierwszej kolejce zdołał wysłać do domu dwóch gigantów z Europy, ale gdy już wchodziła plansza z napisem “happy end”, FIFA pozbawiła go największego asa. Holandia z van Gaalem i Robbenem, którzy na oficjalnej konferencji rozmawiają o złotym przyrodzeniu selekcjonera, a na murawie rozbijają obrońców tytułu w wyjątkowo upokarzający sposób. Grecja, ta unikalna Grecja, która ucieka spod topora po ugraniu awansu golem z karnego w doliczonym czasie gry.
Oszukani podczas otwarcia Chorwaci, oszukani w decydującym o awansie meczu Bośniacy, oszukiwani na każdym kroku, ale mimo to zwycięscy Meksykanie, bajeczna i zjednoczona jak nigdy Francja, zdyscyplinowana maszynka Hitzfelda, fenomenalna Kostaryka. O każdym z uczestników, nawet o tych najsłabszych i grających w bezbarwny sposób, można napisać osobną historię, osobną opowieść, czasem ze szczęśliwym, czasem z dramatycznym zakończeniem. Kilka komedii – na przykład z udziałem groteskowych Kameruńczyków wykłócających się o pieniądze, a w jednym z meczów szarpiących się na boisku między sobą. Kilka dramatów – jak ten o Wybrzeżu Kości Słoniowej, okrytym żałobą po zmarłym Ibrahimie Toure, czy Steviem Gerrardzie, który drugi raz w tym sezonie nawalił w decydującym momencie. Kilka “samograjów” – bajka o siedmiorękim Ochoi, legenda o francuskim porozumieniu ponad podziałami, opowieść o systemie Belgów, który czternaście lat po przerżniętym Euro na własnym terenie przyniósł dziewięć punktów w fazie grupowej.
“Latający Holender” z Hiszpanią. Przewrotka kolanem w okno własnej bramki. Bomba Cahilla. Rajd Robbena, który pobiegł szybciej, niż profesjonalni sprinterzy, a po wszystkim jeszcze ośmieszył Casillasa. Przebłyski Messiego, podczas których samodzielnie wprowadził kadrę do 1/8 finału.
Jest pięknie, do tego stopnia, że ciężko wybrać jakiś konkretny temat warty opisania. Te mistrzostwa wykreowały już tylu bohaterów, tyle zespołów wartych dziesiątek tysięcy znaków, tyle wydarzeń, których nie można pozostawić bez komentarza. Co mogę napisać tuż przed startem fazy pucharowej TAKIEGO turnieju? Co należałoby wyróżnić, czy podkreślić? Początkowo chciałem zaatakować jakimś zestawieniem dziesięciu “mgnień”, ale jak tu wybrać dziesięć, skoro każdy dzień przynosił po 5-6 kapitalnych opowieści? Skupić się na murawie, na której działy się prawdziwe cuda (Kostaryka, Algieria, Grecja, sędziowanie – wymieniać dalej?), czy może na “bokach”, takich jak afrykańskie awantury o kasę, olanie trenera Sabelli przez Lavezziego (dosłownie!), czy piękne pożegnanie 43-letniego Mondragona?
Pozostańmy przy reakcjach. A te, od początku mistrzostw, są jednoznaczne. “Tylu goli nie było od 1970”; “ostatni raz każdy zespół strzelał gola w 1998”; “najbardziej ofensywny mundial od lat” i tak dalej, w tym stylu. A skoro jeden po drugim padają rekordy, które wykręcano w czasach radosnej taktyki i równie radosnej gry z przodu, skoro wszyscy coraz mocniej czujemy, że detronizuje się naszego bohatera z dzieciństwa, mistrzostwa z 1998 roku… Czy trzeba naprawdę coś więcej dodawać?
Po prostu oglądajmy. Przed momentem kolejny rozdział dopisali Chilijczycy i Brazylia z Neymarem na czele, który udźwignął presję w rzutach karnych. Za chwilę na boisko wybiegną Kolumbijczycy i Urugwajczycy, znów z gotową historią, dotyczącą naturalnie Luisa Suareza. Dwa tygodnie nieskrępowanej radości z oglądania najlepszego futbolu – “najlepszego” nie dlatego, że grają najlepsi piłkarze świata, najlepszego, bo od lat – na tym poziomie – niespotykanego.