Reklama

Życie Maradony było jazdą 240 km/h, gdy nie zna się drogi

redakcja

Autor:redakcja

25 listopada 2019, 17:39 • 26 min czytania 4 komentarze

„Niektórzy ludzie rodzą się i mają szczęście, na które często nie zasługują”. Jednak Fernando Signorini, który wypowiedział powyższe słowa po mundialu w 1986 roku, z pewnością na swoje szczęście zasłużył. Jako trener od przygotowania fizycznego pracował i mógł obserwować jak rośnie najpierw Diego Maradona, a następnie Lionel Messi. Przez wiele lat był przy reprezentacji Argentyny, towarzysząc dwóm z największych zawodników w historii futbolu. Dziś dzieli się ich historią.

Życie Maradony było jazdą 240 km/h, gdy nie zna się drogi

Jakie problemy napotkał Diego Maradona w szczytowym momencie swojej kariery i dlaczego spowodowały one, że sięgnął po narkotyki? Jak wyglądało jego życie? Jak Messi wchodził do reprezentacji i dlaczego zawsze jest krytykowany przez Argentyńczyków? Czy Leo może być liderem Argentyny i dlaczego lepiej byłoby, gdyby Albicelestes nie awansowali na mundial w Rosji? O tym wszystkim opowiada Fernando Signorini w wywiadzie dla Weszło.

Ma pan typowo południowoamerykańskie spojrzenie na piłkę nożną – ma ona służyć tylko temu, by się bawić i być szczęśliwym. Czy taki pogląd ma jeszcze rację bytu w obecnym, skomercjalizowanym świecie?

Zawsze będzie miał rację bytu. W Argentynie futbol jest i był od zawsze rozrywką dla niższych klas społecznych, które nie mogły sobie pozwolić na te „luksusowe” sporty, jak tenis czy polo. W piłkę natomiast mogli grać wszyscy, nawet dzieci biednych farmerów. Wiele razy widziałem, jak w mojej okolicy robili sobie piłkę ze sklejonego papieru czy starych szmat. Menotti kiedyś powiedział, że futbol jest cudowną wymówką, by być szczęśliwym. To widać szczególnie u tych najmłodszych, którzy nie mają wielkich perspektyw. Ja bym jednak jeszcze dodał, że futbol pomaga również kształtować charaktery. Trening jest równie ważny, co wychowanie i te dwie rzeczy powinny iść ze sobą w parze.

Czy w obecnym futbolu, tak profesjonalnym do bólu na każdym kroku, jest jeszcze miejsce, by cieszyć się tym, co cieszyło nas w latach dziecięcych?

Reklama

Myślę, że ten profesjonalizm przejawia się w ogóle odnośnie całego społeczeństwa. Każdy musi wieść takie życie, jakie system chce, żeby wiódł. Nie ma miejsca dla buntowników, tak w społeczeństwie, jak w piłce. Wydaje mi się niemożliwe, by Diego Maradona odniósł taki sukces w obecnych czasach. Od razu by go wszyscy uciszyli, bo z pewnością nie godziłby się z tym, w jakich ramach musi się mieścić.

Co może młody chłopiec zyskać dzięki piłce nożnej, jeśli nie zostanie piłkarzem?

Futbol przyczynia się do rozwoju najbardziej bazowych, ale też przez to najważniejszych wartości w życiu człowieka. Przyjaźń, solidarność, uprzejmość. Ponadto pozwala to nauczyć się życia w określonych z góry warunkach, ograniczeniach. Na boisku przecież nikt nie może biegać tam, gdzie akurat mu się zachce. To samo ma miejsce w życiu. Są zasady, których trzeba przestrzegać. Wydaje mi się, że futbol, jak żaden inny sport, potrafi przekształcić chłopców w mężczyzn, ucząc ich tego, co najważniejsze w życiu. Jeden z argentyńskich poetów napisał, że „wszystkiego, czego nauczyłem się o przyjaźni, szlachetności i walce o swoje, nauczyłem się, grając w piłkę”. To idealne podsumowanie.

Powiedział pan, że Diego nie odniósłby dzisiaj takiego sukcesu, jak kiedyś. Czy kiedy przyjechał pan do Barcelony, by z nim pracować nad przygotowaniem fizycznym, miał on chociaż ułamek tego nastawienia, które towarzyszy każdemu piłkarzowi dzisiaj? Tej świadomości własnego ciała i jego potrzeb?

Myślę, że życie Diego możemy podzielić na dwa ważne etapy. Pierwszy to ten, kiedy bał się, że nie uda mu się wejść na szczyt, zarówno sportowy, jak i towarzyski. Kiedy był młodszy, powiedział w jednym z wywiadów, że chce wygrać mistrzostwa świata. W tym okresie Diego dawał z siebie absolutnie wszystko, by dojść na szczyt. I doszedł. Wygrał mundial w 1986 roku, zaraz po pierwszym w historii scudetto z Napoli. Stał się też jednym z pierwszych fenomenów globalizacji. Można śmiało powiedzieć, że był wtedy najważniejszym człowiekiem na świecie. Ważniejszym nawet od papieża, bo przecież spora część krajów nie jest chrześcijańska. Od tego momentu zaczął się jednak powolny, bardzo powolny, ale upadek. Zaczęto na nim wywierać presję, musiał być zawsze politycznie poprawny, a on przecież taki nie był. Diego doszedł tam, gdzie doszedł, bo cieszył się grą i cieszył się życiem. Motywowało go też to, skąd pochodził, to były najbiedniejsze dzielnice Buenos Aires. Miał najwięcej pasji na świecie, a zaczęto mu ją zabierać. Uważam, że od tamtego momentu inną osobą był Diego, a inną Maradona. Maradona nie mógł sobie pozwolić na żadną oznakę słabości i nikt nie mógł być lepszy od niego. Wiele od niego wymagano, ale to, jak musiał reagować Maradona, wpływało na Diego. Był bardziej wrażliwy i szukał pocieszenia, choć sam takie życie wybrał.

To pocieszenie znalazł w kokainie.

Reklama

Tak, choć wydaje mi się, że dla niego nie była to ucieczka. To było raczej coś w rodzaju amuletu, który pomagał mu iść dalej tą drogą. On doszedł tak wysoko, jak nikt wcześniej i napotkał na tych wysokościach różne problemy. Ludzie wchodzili z butami w jego życie. Nie mógł normalnie wyjść z domu, bo dopadały go setki fanów i dziennikarzy. Ludzie wymyślali najbardziej bzdurne historie, by wywołać sensację i promować się na nazwisku Maradona. Dochodziło nawet do tego, że gdy w ataku bombowym ginęli ludzie, od Diego wymagano, by zajął w tej sprawie stanowisko. Przecież to absurd. On nie był prezydentem czy papieżem. Politycy jednak go wykorzystywali. Pukali do jego drzwi i pytali, czy czegoś mu nie potrzeba. Tylko po to, by potem ocieplić swój wizerunek. Przychodziło zaproszenie „dla Maradony” i ten Maradona jechał, czy to do siedziby rządu, czy do pałacu króla Hiszpanii. Chłopak, który jeszcze niedawno kopał piłkę ze skarpetek, żeby zapomnieć o tym, że w domu dach przecieka i nie ma nic do jedzenia, nagle jadał z królami i książętami.

11270391_925601044149527_4109898006189401420_o

Wpływ na niego musiały też mieć oczekiwania milionów Argentyńczyków, którzy w futbolu szukali oderwania od codziennego, szarego życia. Czy mimo to można było zrobić coś, by Diego nie skończył w narkotykach?

Fenomen narkotyków był wtedy dość nowy, a Diego był jednym z pierwszych piłkarzy, sportowców w ogóle, którzy mieli takie znaczenie. Przecież jego podobizny były nawet na flagach. Żeby to stwierdzić, musielibyśmy chociaż godzinę przeżyć jako Maradona. Ale Maradona, nie Diego. Maradona, który wyszedł, skąd wyszedł. Maradona, którego nikt nie uczył tych podstawowych ludzkich wartości, rozróżniania dobra i zła. Ponadto pamiętajmy, że nie było wielu przykładów wcześniejszych piłkarzy o takim znaczeniu, jak Diego. Teraz już jest zupełnie inaczej, można uczyć się na losach Figo, Riquelme, Messiego czy Cristiano. Wtedy nie. On był pierwszym, który wszedł w tę dżunglę. A jako pierwszy musiał zebrać wszystkie ukłucia i zbadać wszystkie ścieżki. Wydaje mi się, że jego życie można porównać do jazdy samochodem z prędkością 240 km/h, gdy nie zna się drogi. W jego życiu było mnóstwo trudności, a on je chował głęboko w sobie. Wiedział tylko, że chce dojść na szczyt.

Czy teraz jesteśmy w stanie kształcić młodych zawodników, młodych ludzi w ogóle, żeby sami z siebie odrzucali drogę narkotyków?

To trudny temat. Narkotyki od zawsze w jakimś stopniu towarzyszyły społeczeństwu. Nie wydaje mi się też, żeby polityka antynarkotykowa przynosiła większe efekty. Ten biznes tylko w Argentynie to sześćset milionów dolarów obrotu rocznie. Potrzeba naprawdę konkretnego planu, opracowanego przez wielu mądrzejszych od nas ludzi, który zradykalizuje nieco kwestie narkotyków. Często zdarza się, że młody piłkarz sięga po narkotyki i po jakimś czasie, gdy zauważalne stają się tego efekty, tak naprawdę zrzuca się na niego winę. To pieprzona hipokryzja. Oczywiście, nie można całkowicie zdejmować odpowiedzialności z tego chłopca, w końcu sam po to sięgnął. Absurdem jest jednak obarczanie go winą w przypadku, gdy nie mamy żadnego aparatu ochrony.

Mówił pan o wartościach, których uczy futbol. Czego jednak uczy takie oszustwo, jak gol strzelony ręką?

To był mecz, który nie był zwykłym meczem. Miał wielki ładunek emocjonalny, towarzyszyło mu wielkie napięcie związane z tym, co wydarzyło się niedługo wcześniej na Malwinach. Wygrana była obowiązkiem. Pamiętam dobrze tamten moment. Diego wyskakuje i zdobywa bramkę ręką. Na początku się pochylił, wiedział, że to było oszustwo, ale zaczął biec do chorągiewki. Inni zawodnicy nie biegli za nim, a Diego, widząc, że sędzia się waha, zaczął do nich krzyczeć: „cholera, chodźcie tu, bo nie uzna tej bramki”. Wydaje mi się jednak, że gdyby w tamtym momencie powiedział „nie, przepraszam, to była ręka”, byłaby to niesamowita lekcja wartości dla wszystkich, którzy to spotkanie oglądali. Pokazałby tym samym, że oszukiwanie to zwykłe świństwo.

Myślę, że ten moment idealnie pokazuje, jak wyglądała psychika Diego. On przez całe życie posługiwał się małymi oszustwami, już za dzieciaka. Nie miał go kto wychowywać, ojca prawie nie widywał, a jakoś musiał sobie radzić, szczególnie w miejscu, z którego pochodził. Ten moment pokazuje, że w Diego wciąż było to podwórkowe myślenie małego dziecka, dla którego drobne oszustwo to po prostu krok ku szybszemu osiągnięciu celu. Patrząc na to z szerszej perspektywy wydaje mi się, że nie można krzyżować Diego za to, co zrobił. Niedawno w Argentynie był światowy szczyt i przywódcy państw rozmawiali o tym, jak ma wyglądać świat. Tymczasem kilometr dalej ludzie muszą kraść i żebrać, żeby przetrwać. Oni nie chcą być milionerami, chcą wieść godne życie. A tym, kto jest krytykowany i podawany za jednego z większych oszustów, jest jednak Maradona.

Drugi gol Diego również był historyczny. Jorge Valdano mówił w jednym z wywiadów, że Diego mógł mu kilkukrotnie podać piłkę, ale uważa, że on tak naprawdę nigdy nie chciał tego zrobić. Czy ten swego rodzaju egoizm Diego również wynika z tego, skąd pochodzi?

Myślę, że Diego od początku miał w głowie obraz tego, jak ta akcja ma wyglądać. On był wtedy malarzem, a jego pędzlem była przestrzeń, szybkość i drybling. To prawda, że mógł podać do Jorge kilkukrotnie, szczególnie że ten zabierał mu raz po raz obrońców. Z technicznego, trenerskiego punktu widzenia, to był kryminał. Kilkukrotnie mógł podać, ale nie chciał tego zrobić. Gdyby podał, pewnie i tak zdobylibyśmy bramkę, byłoby to łatwiejsze. Ale to nie byłby gol, który zapamiętają pokolenia. Diego zawsze był nieco egoistyczny na boisku, to też efekt jego dzieciństwa. Kiedy jednak czuł się wielki, jak w tamtym momencie, mógł wszystko.

Pamiętam też, że podobna akcja miała miejsce jakieś półtora roku wcześniej na Wembley. Diego zrobił wszystko niemal identycznie, ale w momencie finalizacji akcji zdecydował się zejść na lewą nogę i strzelił w kierunku dalszego słupka. Bramkarz obronił i po meczu jego brat podszedł do niego i śmiało można powiedzieć, że go ochrzanił. Diego Maradonę! Pytał, czemu nie zamarkował strzału i nie wykończył prawą nogą. Na mundialu przeciwko Anglii Diego przypomniał sobie tę sytuację i zrobił dokładnie tak, jak powiedział mu wtedy brat, kończąc prawą nogą. To jest cecha geniuszy.

Bilardo, selekcjoner tamtej reprezentacji Argentyny, mówił, że Diego jest jedyną osobą, która może być pewna powołania na mundial, nawet jeśli nie gra w reprezentacji. Czy to było dobre dla drużyny i samego Diego?

Ta reprezentacja w dużej mierze zależała od Diego. Bez niego grali jak grali, w mniej więcej podobny sposób. Z nim jednak to była jedna z lepszych drużyn, jakie widziałem. Dodatkowo sam Diego mógł dzięki temu na spokojnie przygotować się fizycznie do mundialu. Myślę, że to był idealny moment na zwycięstwo. Mało kto wierzył, że Argentyna może wygrać, więc nie było na nas niemal żadnej zewnętrznej presji. Ponadto Diego miał już doświadczenie z mundialu w Hiszpanii, był dużo dojrzalszym graczem. Gospodarzem natomiast był Meksyk, więc graliśmy na bardzo dużych wysokościach, przy rozrzedzonym powietrzu, do czego wiele drużyn nie było przyzwyczajonych. Wszystko wskazywało na to, że to może być turniej Maradony i on sam musiał w to uwierzyć. To dlatego właśnie dużo wcześniej przygotowywaliśmy się do tego mundialu, dając jednocześnie więcej wolności Diego.

Przed mundialem zagraliście dobry mecz, pokonaliście Izrael 7:2, ale pojawiły się problemy pozaboiskowe. Passarella oskarżył Diego o branie narkotyków, a Diego Passarellę – o romans z żoną jednego z zawodników z drużyny. Jak rozwiązaliście tak duży problem tuż przed startem turnieju?

Odbyło się spotkanie zawodników, w którym Bilardo nie wziął udziału. Z tego co wiem, to po prostu wszyscy wyjaśnili sobie wzajemne pretensje czy oskarżenia, powiedzieli to sobie w twarz. Każdy musiał wziąć swoje grzeszki na klatę. Wszyscy wiedzieli, że przed nimi wielkie wyzwanie, które było wyzwaniem wspólnym. Możliwość rozegrania historycznego mundialu zależała tylko od nich, od ich jedności, więc musieli dojść do porozumienia. Po tym spotkaniu, na którym też rozmawiali o tym, że prawie nikt nie daje im większych szans na zwycięstwo, zjednoczyli się. Wyszli z tamtego pokoju i byli monolitem. Oczywiście, potem trzeba było dobrze zagrać, bo przyszedłby pierwszy rywal, zapakował im cztery bramki i dobrą atmosferę szlag by trafił. Myślę, że paradoksalnie to właśnie tamten moment był kluczowy dla późniejszego sukcesu. Wielki problem przerodził się w wielkie zwycięstwo.

Bilardo ustanowił też bardzo restrykcyjne reguły podczas tamtego zgrupowania, a jeden z zawodników, wydaje mi się, że któryś z bramkarzy, wymknął się nocą z hotelu do swojej narzeczonej. Jak to się stało, że nie został wyrzucony?

Bilardo następnego dnia zwołał spotkanie drużyny i kazał się przyznać temu, kto się wymknął. Nikt się nie odzywał, bo wydawało się, że ta osoba będzie musiała wracać do domu. Bilardo był wściekły, ale wtedy odezwał się Diego i powiedział, że to był on. Bilardo na to: „OK, to trening tak jak wczoraj”. Prawda jest jednak taka, że to była nieco zmyślona historia. Oczywiście to pokazuje, jak dobrym człowiekiem był Diego, ale ta cała sytuacja z wymykaniem się do kobiety była zmyślona. Napisała o tym jakaś plotkarska gazeta, zawsze takie rzeczy mają miejsce, więc tak naprawdę nikt nikogo by nie wyrzucał.

Bardzo nie lubię czegoś takiego. Łatwo jest mówić o czyimś życiu i pisać bzdury, a według mnie piłkarzy w zdecydowanej większości powinniśmy rozliczać z tego, co robią na boisku. Tymczasem jacyś plotkarze starają się wywołać problemy w reprezentacji, która mogła na tym turnieju zaznaczyć swój ślad. Trzeba być zwykłym sukinsynem. Futbol jest szczególnie narażony na takie sytuacje, ponieważ jest jedynym sportem, który aż tak pozwala manipulować masami. Jeden argentyński pisarz powiedział, że „futbol jest popularny, bo głupota jest popularna” i wydaje mi się, że to idealne podsumowanie tej historii.

Rok 1986 był dla was bardzo szczęśliwy, ale kiedy w końcówce finału Niemcy odrobili dwie bramki, musiało pojawić się spore napięcie. Jak pan pamięta ten dzień?

Mimo tego, jak wiele osób jest na trybunach i jak wielka jest presja, na boisku rzeczy dzieją się tak szybko, że tak naprawdę nie ma czasu na to, by się zamartwiać. To była ogromna adrenalina, jakbyśmy nagle byli wewnątrz wulkanu. Na tym jednak polega piękno tego sportu. Miałem szczęście być na czterech mundialach i zawsze starałem się łapać i zapamiętywać każdą chwilę, wiedząc, jak szybko może to przeminąć. Szczególnie na boisku.

FIFA World Cup - Italia 1990

Jak świętowaliście tytuł?

Myślę, że normalnie. Tak naprawdę to do żadnego z nas nie docierało to, czego dokonaliśmy. Byliśmy mistrzami świata. Nastawienia jednak nam nie brakowało, więc faktycznie to była wielka euforia. Pamiętam jak jechaliśmy na ten mecz i cały autokar śpiewał „będziemy mistrzami, będziemy mistrzami, pieprzyć wszystkich dziennikarzy”. Nikt w nas nie wierzył, a jednak to zrobiliśmy. Ten brak wiary był dla nas właśnie kolejną motywacją.

A dlaczego Bilardo początkowo nie dołączył do zabawy tylko chodził naburmuszony?

Ma wielką osobowość, jest niesamowicie ambitny. Chodził i tylko mówił: „cholera, strzelili nam dwa gole po stałych fragmentach gry, przecież to przerabialiśmy”. Zawsze przykładał wielką wagę do detali, można powiedzieć, że to była jego obsesja. Dlatego początkowo był niezadowolony, ale po chwili dołączył do zabawy. Poza tym uważam, że dwa gole Niemców nadają temu zwycięstwu jeszcze większą wartość. Kiedy widzisz, że ktoś w finale wygrywa 3:0, to myślisz: „przeciwko komu oni grali, Wyspom Dziewiczym?!”. Dwa gole Niemców sprawiły jednak, że ten finał był pełen największego dramatyzmu, którego Argentyna potrzebowała.

Jaki był Diego jako lider tej reprezentacji?

Myślę, że świetnie podsumował to kiedyś Jorge Valdano. Jakbyś wyszedł z domu jako dziecko i za rogiem czekało na ciebie pięciu starszych chłopaków, żeby cię sprać i zabrać ci pieniądze, a wtedy nagle pojawiał się twój tata. Jorge mówił, że właśnie takim tatą był dla drużyny Diego. Dawał to poczucie bezpieczeństwa. Selekcjoner Kanady powiedział, że gdyby to oni mieli Maradonę, wygraliby mundial. Diego zawsze potrafił w trudnych momentach odnaleźć drogę i poprowadzić nią drużynę.

Od tamtego triumfu w Meksyku Diego jednak już nie był taki sam. W końcu został zdyskwalifikowany z mundialu w 1994 roku przez narkotyki. Czy jego otoczenie nie widziało, w którą stronę zmierza, czy zwyczajnie nie potrafiło mu pomóc?

Przede wszystkim tą drogą nie można zmierzać w żadną dobrą stronę. Pewien włoski lekarz, który odbierał Nagrodę Nobla powiedział, że ludzki organizm jest naturalnie predysponowany do uzależnień. Każdy z nas może być uzależniony, a ci, którzy nie są, mogli po prostu nie mieć okazji do uzależnienia się. A więc jeśli każdy z nas może się uzależnić równie łatwo, to dużo zależy od środowiska, w którym żyjemy. Łatwiej jest popaść w nałóg, jeżeli nie ma się nikogo dookoła, a perspektywy życiowe nie rysują się zbyt ciekawie. On nie miał w swoim otoczeniu przez dłuższy czas kogoś, kto by go z tego wyciągał. Poza tym, jak już mówiliśmy, fenomen narkotyków był wtedy dość nowy i niezbadane były tak do końca wszelkie konsekwencje zażywania kokainy. Temu trzeba zapobiegać poprzez edukowanie i uświadamianie ludzi. Powszechna jest opinia, że jeśli ktoś zażywa narkotyki, to jest typem spod ciemnej gwiazdy. Nie. Takiemu człowiekowi trzeba pomóc, a nie wystawiać go na widok publiczny.

Jak zmieniła się piłka od czasów Maradony do czasów Messiego?

Kiedyś piłka to był spektakl. Ludzie przychodzili na stadion i oglądali prawdziwy futbol. Teraz, w dużej mierze przez to, jakie pieniądze pojawiły się w piłce, liczą się wyniki. Dlatego mamy też takie drużyny, jak na przykład te prowadzone przez Mourinho, które wyczekują przeciwnika, zadają jeden cios i chowają się za podwójną gardą. Mam wtedy odczucie, że te zespoły mają w dupie swoich kibiców. Ludzie przychodzą na stadion, by zaznać radości, a nie ziewać ze znudzenia. Rozumiem jednak, że dla takiego trenera ważniejsze niż kibice są pieniądze i wyniki. Jeśli natomiast chodzi o przygotowanie fizyczne to wydaje mi się, że teraz przygotowuje się atletów, nie piłkarzy. Kiedyś jeśli ktoś nie był w niesamowitej formie fizycznej, a grał dobrze, to było wszystko w porządku. Teraz ktoś zrobi Higuainowi zdjęcie, jakby miał lekką nadwagę i jest afera na całe Włochy. Piłkarzom każe się biegać po piasku, po górach, po polach. Jakby trenerzy przygotowywali ich na maraton a nie na mecz piłkarski. Podczas spotkania wykonuje się zupełnie inne ruchy, niż podczas długotrwałego, jednostajnego biegu. Zawsze starałem się do tego podchodzić inaczej i indywidualnie dostosowywać się do każdego zawodnika.

Czyli miał pan swój udział w tym, że w 2010 roku Messi zostawił wszystkich o dwie długości za sobą?

Nie, aż tak nie widzę swojego udziału. Może trochę mu pomogłem, ale na pewno nie była to moja zasługa. Uczyć Messiego gry w piłkę to jak uczyć kota łapać myszy. To dla niego naturalne. Tacy geniusze rodzą się raz na dekady. To musi być idealny moment i idealna osoba do rozwoju talentu. Być może gdyby Messi urodził się w bogatej rodzinie z Monte Carlo, wolałby grać w krykieta. Tak się jednak nie stało, a jedynym „winnym” tego, gdzie Leo zaszedł, jest on sam. Ma niewiarygodny głód parcia do przodu.

Jak wyglądał proces wchodzenia Messiego do reprezentacji? Pamiętamy przecież, że w swoim debiucie kilka sekund po wejściu na boisko dostał czerwoną kartkę. To musiało być dla niego trudne.

Taki jest futbol. Każdy mecz to nowa historia i nie można rozpamiętywać takiej sytuacji. To, co przydarzyło się Leo jest też częścią takiego młodego, podekscytowanego ducha, któremu często zdarza się popełniać błędy. To normalne. Myślę, że on dokonał tylu cudownych rzeczy, że nie można o tym pamiętać. Wszyscy bardzo go wtedy wspierali i na dobrą sprawę szybko o tym zapomniano. Dużo ludzi w Argentynie mówi, że Leo to „zimny drań”, że nie kocha barw, których broni. To bzdura i pamiętam, jak wiele razy smucił się po porażkach. Wiedział, że ludzie oczekują od niego więcej, ale dla mnie te oczekiwania to absurd. Trzeba choć na minimalnym poziomie umieć grać w piłkę i rozumieć futbol, by widzieć, że na poziomie, na którym gra Messi, nie ma absolutnie nikogo. Wydaje mi się, że Argentyna byłaby dużo piękniejszym krajem, gdyby w ludziach było mniej zawiści.

W 2010 roku Leo odgrywał już dużo ważniejszą rolę w reprezentacji, a selekcjonerem został Diego Maradona. Jak wyglądały ich relacje? Przed objęciem Albicelestes Maradona bardzo często krytykował Messiego.

To była relacja, która przypominała tę ojca i syna. Diego bardzo go podziwiał. Obu nas zaskoczył niewiarygodny, wręcz brutalny talent Messiego. Te wszystkie historie o ich problemach to wierutne bzdury. Argentyńskie media zawsze starają się napuścić jednego na drugiego. Zamiast budować mosty, oni wolą budować mury. Obydwaj zawsze mieli bardzo serdeczne relacje. Diego często odwiedzał go w Barcelonie. Widząc kogoś raz na jakiś czas nie jesteś jednak w stanie nawiązać prawdziwej więzi, prawdziwej przyjaźni. Diego starał się widywać Leo i latał na jego mecze, również dlatego, że telewizja nie daje pełnego obrazu gry zawodnika. Zawsze jednak mieli bardzo dobre relacje.

Czy Maradona poświęcał Messiemu w Barcelonie tyle czasu, co Bilardo Maradonie, gdy ten był w stolicy Katalonii?

Przez napięte terminarze, które towarzyszą zawodnikom w dzisiejszych czasach, jest niemożliwe, by na koniec sezonu byli w dobrej formie. Jest dużo zmęczenia, dużo stresu, dużo meczów. Zdarzają się kontuzje. Myślę, że jeśli FIFA chciałaby sprawić, by mundial faktycznie był najważniejszym turniejem na świecie, inne rozgrywki musiałyby się kończyć około 40 dni wcześniej, by najważniejsi zawodnicy mieli szansę odzyskać formę i odpocząć. Przez ten natłok meczów Maradona, choć odwiedzał Leo, nie miał czasu, by nawiązać z nim bliższe relacje czy w jakiś sposób pomóc mu przygotować się do mundialu. Zależało mu na tym, ale nie było na to szans.

Maradona miał dobry kontakt ze swoimi zawodnikami?

Oczywiście. Zawsze mieli świetny kontakt i myślę, że to wynika też z tego, że w Argentynie Diego jest niemal jak Bóg. Wszyscy bardzo go podziwiali, w końcu mogli pracować z kimś, kto naznaczył historię ich kraju. Widać to było szczególnie wśród młodszych zawodników. Diego zawsze miał dobre relacje z całym zespołem.

Podobno podczas mundialu w RPA zmuszał pan Diego i resztę piłkarzy do czytania książek. To prawda? Dlaczego pan to robił?

Zmuszaniem bym tego nie nazwał, ale tak. Sugerowałem im różne książki. Namawiałem ze względu na to, jak ważna jest lektura w naszym życiu. Sprawia, że każdego dnia jesteśmy lepsi, nie jako piłkarze, ale jako ludzie. Dlatego w RPA przygotowałem pewną bibliotekę, było tam około dwieście książek. Mieliśmy tam spędzić dużo czasu, więc zależało mi na tym. Jeśli jakiś zawodnik chciał, a ja ich wszystkich na to namawiałem, to przychodził i zabierał sobie jakąś książkę. Okazało się to doskonałym pomysłem, bo na koniec mundialu nie została tam nawet jedna książka. Zabrali wszystkie.

Podczas fazy grupowej wygraliście wszystkie spotkania, ale Messi nie był pierwszoplanową postacią, choć miał „kierować tym Rolls-Roycem”, jak mówił Diego. Dlaczego?

Nie wiem czy na pewno nie był pierwszoplanową postacią. Może brakowało mu po prostu bramek, dwa albo trzy razy strzelił w słupek. On grał na swoim zwykłym poziomie, choć być może faktycznie brakowało mu już energii po tak wyczerpującym sezonie. Każda akcja jednak przechodziła przez niego. Musimy też pamiętać, że on miał wtedy 23 lata. Miał ogromne umiejętności, ale brakowało mu doświadczenia. Oczekiwania, które się na nim kładło w Argentynie, praktycznie obligujące go do zwycięstwa na mistrzostwach, mogły sprawić, że miał pewne problemy z radzeniem sobie z emocjami. Na pewno to odczuwał. Paradoksalnie bardzo często porównuje się go z Diego, a Diego w tym wieku nie był takim zawodnikiem, jakim był Messi. Leo też musiał zebrać mundialowe doświadczenie, jak Diego w Hiszpanii, by błyszczeć na następnym mundialu. W Brazylii przecież doszli do finału. Zresztą wszyscy ci chłopcy, Agüero, Di María, Otamendi, Higuaín, to byli wtedy bardzo młodzi zawodnicy. Musieli dojrzeć.

Argentinische NationalmannschaftSignorini trzeci od lewej w górnym rzędzie

Potem odprawiliście Meksyk, ale przeciwko Niemcom na boisku nie ma już żadnego Argentyńczyka i przegrywacie aż 0:4.

Wydaje mi się, że mieliśmy wtedy trochę pecha. Już po czterech minutach przegrywaliśmy 0:1, ale ten mecz aż do 70. minuty był bardzo wyrównany. Mogliśmy wyrównać, oni mogli strzelić kolejne gole, ale nie było rozstrzygnięcia. Wtedy jednak przyszła druga bramka dla nich i chłopcy, co było naturalne biorąc pod uwagę ich wiek, stracili motywację. Poczuli zawód. Od tamtego momentu już nie byli w stanie czytać gry, zapomnieli o wszystkich przedmeczowych ustaleniach. Wszyscy chcieli atakować bez ładu i składu, byle tylko wyrównać. Takie rzeczy się w piłce zdarzają, wystarczy przypomnieć mecz Niemców z Brazylią. Trzeba też pamiętać o klasie rywala, to była jedna z najlepszych drużyn na świecie.

Jak na tamto spotkanie zareagowali zawodnicy i kibice?

W Argentynie futbol jest symbolem ogromnej pasji i ta porażka, jak często bywa w przypadku drużyn z Ameryki Południowej, wywołała niewspółmierne reakcje. Obraz w szatni był tragiczny, ale większość zawodników raczej krzyczała, niż płakała.

A Messi?

Bardzo dużo płakał. Po takim wydarzeniu przez presję, którą często wywołuje prasa, zawodnicy stają się ofiarami. To głupota, bo jeśli ktoś dał z siebie wszystko na boisku i rywal go pokonał, to jest to ideał sportu. Na tym to ma polegać. Tymczasem na nich spadały ciosy, czy to ze strony dziennikarzy, czy kibiców.

Jak liderem może być ktoś, kto przed meczem biega 20 razy do łazienki, odnosząc się do słów Diego?

Ja tego nie widziałem. Nie pamiętam, by Leo przed meczami biegał do łazienki. Wydaje mi się też, że Diego dość niefortunnie dobrał słowa, a chodziło mu o to, że wielu zawodników przed ważnymi meczami musi pójść do łazienki. Wiem, że chodziło mu o to, by ci starsi i bardziej doświadczeni zawodnicy pomagali młodszym, których czasem presja przerasta. Jestem przekonany, że to nie jest przypadek Leo.

Czy Messi ma odpowiedni charakter, by być liderem?

Myślę, że on nie chce być liderem, że nie ma takiej potrzeby. Jest jednym z najlepszych piłkarzy w historii i jego przodownictwo wychodzi naturalnie, ale on nie musi być liderem. Ludzie go o to niemal błagają, a nie mają świadomości, jaka presja towarzyszy grze przed osiemdziesięcioma tysiącami na stadionie. Leo jest wyjątkowym zawodnikiem i dlaczego chcemy od niego oczekiwać jeszcze więcej? Dlaczego nie możemy się po prostu nim cieszyć? Dla mnie jest to całkowicie niezrozumiałe.

Ale czy on trochę nie unika odpowiedzialności? Nie rozmawia zbyt często z dziennikarzami po porażkach, a na mundialu w Rosji wydawało się, że Messi już nie ma siły. Argentynie nie szło, a on na boisku nie zagrzewał kolegów do walki, co robił chociażby Cristiano.

Jeśli mówimy o mundialu w Rosji, to przed tym turniejem mieliśmy sporo problemów. Były problemy z federacją, ale też chociażby z kontuzjami. Zawodnicy byli powoływani na ostatnią chwilę. Drużyna nie weszła na ten poziom, na który mogła. Nie pomagała też Leo w wejściu na wyższy poziom, co możemy porównywać chociażby do Maradony, dla którego wszyscy pracowali. Messi dawał z siebie wszystko, co mógł, w to nie należy wątpić. Kilka razy brakowało mu szczęścia, ale dawał z siebie wszystko. Mundial to trudny turniej, jest siedem meczów i praktycznie wszystkie trzeba wygrać. Takiemu zawodnikowi jak Leo trzeba pomagać i go wspierać. To dotyczy również kibiców, którzy od początku byli nastawieni jakby przeciwko własnej drużynie. Nie można zajść daleko w takich warunkach.

Dlaczego zdarzało się, że wymiotował przed meczami? Czy to nie efekt przytłoczenia oczekiwaniami?

To problem, który już go nie dotyczy. Było, minęło. Po prostu miał taki etap w swoim życiu, gdzie oczekiwania i presja mogły go nieco przygniatać. Trzeba pamiętać, że to był jeszcze chłopiec. Ile on miał lat? Dwadzieścia trzy? Dwadzieścia cztery? Spora część ludzi w tym wieku nadal mieszka z rodzicami, a na niego były skierowane spojrzenia milionów. Trzeba to rozumieć, to wyjątkowy człowiek.

Raúl González Tuñón napisał w wierszu „Poeta umarł o świcie”, że „ci najstarsi odrzucili go od razu, ci młodsi odrzucili go później”. Czy to nie są słowa, które mogą doskonale opisywać sytuację Leo w reprezentacji?

Tak, to doskonałe porównanie. Choć moim zdaniem ta sytuacja zakrawa o skrajny idiotyzm. Ludzie, którzy krytykują i wywierają presję na Leo, są pierwszymi, których wysłałbym do psychologa. Leo to wielki zawodnik, moim zdaniem obok Maradony, Pelégo, Cruyffa i Di Stéfano jeden z największych w historii. O inne zdanie trzeba pytać ludzi, którzy go krytykują, dla mnie to absolutna bzdura. Może naprawdę trzeba ich wysłać do lekarzy.

Jak Leo znosił to wszystko przez lata w reprezentacji? Ktoś mu pomagał, czy wszystko chował w sobie, jak Diego?

Przede wszystkim wydaje mi się, że dla niego jest jasne, że większością krytyki nie można się przejmować. To wynika z idiotyzmu kibiców i dziennikarzy, których czytelnicy często są idiotami. Menotti powiedział kiedyś, że 95% argentyńskich dziennikarzy nie zna się na futbolu. Dlatego też od początku Messi wiedział, że nie należy się tym przejmować i jestem przekonany, że jeśli coś go dotykało, to jego otoczenie, rodzina i przyjaciele bardzo szybko pomagali mu się z tym uporać.

Kto był jego największym przyjacielem? Agüero?

Tak, przyjaźnią się niemal od zawsze. To bardzo sympatyczny chłopak, bardzo się o siebie nawzajem troszczyli. To dość osobiste kwestie, ale faktycznie na zgrupowaniach zawsze byli nierozłączni, brali ten sam pokój i uważam, że Sergio mógł mu często pomagać z różnymi problemami. To taka przykładna przyjaźń, która trwa od ponad dekady.

Jaki jest pozaboiskowy wpływ Messiego na reprezentację? Nie tylko ten dobry. Podobno to właśnie Leo jest przeciwny powoływaniu Mauro Icardiego przez ten skandal z Maxim Lópezem.

Znam te wszystkie teorie, że grają tylko koledzy Messiego, że to Messi ustala skład. To bzdury. Czy ludzie myślą, że Leo jest głupi? Nawet jeżeli jest jakiś zawodnik, z którym może nie mieć najlepszych relacji, to nie wymaga, żeby go nie powoływać. Szczególnie jeśli mówimy o kimś takim, jak Mauro, który przecież był królem strzelców Serie A. Owszem, zdarzają się takie sytuacje, ale to nie wychodzi od zawodnika. Na przykład Ramón Díaz nie zagrał na mundialu w 1990 roku, bo miał problem z Diego Maradoną, a Bilardo wolał go nie powołać, by Diego miał spokój. To był wybór trenera. Lepiej żeby jeden z nich czuł się dobrze, niż żeby obaj czuli się źle.

FIFA World Cup - Italia 1990

Powiedział pan, że lepiej byłoby, gdyby Argentyna nie awansowała na mundial w Rosji. Dlaczego?

Czasem dotknąć dna jest lepiej, niż trwać w iluzji. Szczególnie w Argentynie, gdzie każde zwycięstwo reprezentacji ukrywa wszystkie problemy, które towarzyszą tej drużynie. Ludzie jakby o nich zapominali. Futbol w Argentynie, jak i w ogóle społeczeństwo argentyńskie, ma wiele problemów i być może lepiej byłoby właśnie upaść, by niektórym otworzyły się oczy. Dopóki tak się nie stanie, to zepsucie będzie postępować. Jesteśmy chorzy, jeśli chodzi o futbol. Wystarczy spojrzeć na to, co ostatnio wydarzyło się przy okazji meczu Boca z River. W ciągu ostatniego roku często zdarzało się, by ktoś umarł na trybunach w wyniku bójek albo nieprawidłowych procedur medycznych, braku zabezpieczenia meczów. Również sytuacja w AFA to pokazuje. Niedawno było głosowanie na nowego prezesa federacji, liczba uprawnionych do głosowania jest nieparzysta. No i głosowanie zakończyło się remisem. Remisem! Co za absurd. Być może gdyby Argentyna nie awansowała na mundial, ważniejsi ludzie dostrzegliby problem i zaczęli robić coś, żeby go wyeliminować, bo w tym momencie jest to katastrofa.

Czy to przez sytuację w AFA Messi zrezygnował z gry w reprezentacji, przynajmniej na razie?

Myślę, że może to być jeden z powodów. Główną przyczyną jednak wydaje mi się po prostu wyczerpanie Leo. Jest zmęczony podróżami, jest zmęczony problemami, jakie napotyka w Argentynie, jest zmęczony brakiem szacunku i krytyką. W pełni to rozumiem i myślę, że wszyscy powinniśmy to rozumieć. To jeden z największych w historii, a traktuje się go jak kogoś podrzędnego. Poza tym problemy w AFA nie zachęcają, by przyjeżdżać na zgrupowania. Korupcja, brak szacunku, krytyka z każdej strony. Nigdy nikt z federacji nie pomógł Leo, nie wspierał go. Jeśli ogólna sytuacja wokół reprezentacji, nie tylko ta w AFA, się nie zmieni, nie zdziwię się, jeśli Messi zrezygnuje z reprezentacji.

Jak można pomóc Diego? W Rosji widzieliśmy sytuacje, które były w gruncie rzeczy bardzo smutne.

Cóż, taki jest wpływ narkotyków. Straszny i wszyscy to widzieli. On wymaga leczenia, terapii i myślę, że trzeba go zostawić w spokoju. Wiele osób, które krytykują Diego za jego stan, jeszcze go pogarszają, wystawiając na pośmiewisko publiczne. Jedynym, co ludzie mogą zrobić, by pomóc Diego, jest zostawić go w spokoju. Resztę zrobią specjaliści.

Rozmawiał KRZYSZTOF ROT

fot. NewsPix.pl/Fernando Signorini

Najnowsze

Weszło

Ekstraklasa

Chciała go Legia, on wreszcie błyszczy w Lechu. „Może grać w reprezentacji Portugalii”

Jakub Radomski
35
Chciała go Legia, on wreszcie błyszczy w Lechu. „Może grać w reprezentacji Portugalii”
Piłka nożna

Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów

Szymon Janczyk
105
Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów

Komentarze

4 komentarze

Loading...