– Obecny Meksyk to kopia “Orłów Górskiego”. Grają tak jak my w 1974 roku, przed nikim nie czują respektu. Skoro dwa lata temu wygrali igrzyska olimpijskie, to dlaczego w Brazylii nie mieliby wywalczyć medalu? Bój się, Holandio! – mówi Grzegorz Lato, który przed laty grał w lidze meksykańskiej. – Jak tam trafiłem? Po mistrzostwach świata w Hiszpanii odezwał się menedżer z Meksyku, który zaproponował grę w Atlante. Lokeren dostało niezłą kasę za transfer, ale i ja nie narzekałem. Meksykanie wywiązali się co do dolara. Za to, co tam zarabiałem w rok, w Polsce można było żyć na wysokim poziomie przez kilka ładnych lat – czytamy dziś w Super Expressie. Zapraszamy na sobotni przegląd prasy.
Choć od razu ostrzegamy: tym razem jest słabo.
FAKT
W Fakcie cztery strony mundialu. Na początek: zapowiedź meczu Holandia – Meksyk, pod kątem znakomitego Guillermo Ochoi. Żadne wielkie odkrycie, ale cytujemy:
Ochoa przyjechał na mundial jako jeden z bezrobotnych piłkarzy, któremu właśnie skończył się kontrakt z francuskim Ajaccio, teraz może przebierać w ofertach, a interesują się nim podobno takie kluby, jak Barcelona, Paris Saint-Germian czy Liverpool. Jest więc szansa, że bramkarz będzie kontynuował swoją karierę w Europie, do której być może nigdy by nie trafił, gdyby nie… meksykańscy hodowcy bydła. Kilka lat temu Ochoa razem z kilkoma kolegami z reprezentacji wpadł na zażywaniu anabolików, konkretnie klenbuterolu. To taki środek, którym meksykańscy hodowcy bydła masowo karmią krowy, żeby szybciej rosły. Klenbuterol jest w Meksyku poważnym problemem społecznym. Kiedyś nawet tamtejsze ministerstwo sportu apelowało, żeby meksykańscy zawodnicy unikali jedzenia rodzimej wołowiny, bo jest duże prawdopodobieństwo, że nażrą się mięsa z tym świństwem. Po tym incydencie Ochoa się wkurzył i postanowił jednak grać w Europie. A na jego talencie kluby ze Starego Kontynentu mogą sporo skorzystać. Ochoa już od dziecka imponował talentem, który rozwijał się także dzięki jego siostrom. Bramkarz w dzieciństwie regularnie demolował dom, bo siostry rzucały mu lalki i papierowe kule, a on – łapiąc je – skakał po całym mieszkaniu, tłukąc gary, doniczki i niszcząc meble. Jeden z dwóch najmocniejszych klubów meksykańskich, America, wziął go na treningi z pierwszym zespołem już jako 15-latka, a dwa lata później Ochoa zadebiutował w pierwszym zespole, który prowadził Beenhakker
Emmanuel Emenike mógł grać w Legii – przypomniał sobie właśnie Fakt.
Emenike był bliski rozpoczęcia swojej przygody z piłką w Europie od Polski. Mówi o tym były piłkarz takich klubów, jak Wisła Płock, Polonia Warszawa czy Widzew Łódź Emmanuel Ekwueme (35 l.). – Wiem, że był temat gry w Legii naszej obecnej gwiazdy Emmanuela Emenike. Grę w Polsce doradzał mu nasz były świetny reprezentant, a później trener kadry Samson Siasia. Sprawa zaczęła się jednak komplikować i Emenike zamiast do Polski wyjechał do Turcji – zdradza były reprezentant Nigerii. Emenike w 2009 roku trafił do Karabuksporu, z którego później przeniósł się do Fenerbahce. Obecnie jest wyceniany na ok. 14 mln euro. Gdyby trafił do Legii, to teraz klub z Warszawy mógłby sporo na nim zarobić. Reprezentant Nigerii nie jest jedynym graczem z Czarnego Lądu, który mógł grać w ekstraklasie. Swego czasu na sprawdzianach w Widzewie przebywał późniejszy reprezentant Ghany John Paintsil (33 l.). Z podpisania kontraktu nic jednak nie wyszło. Podobnie rzecz miała się ze świetnym napastnikiem z Zimbabwe Benjaminem Mwaruwari (36 l.), który grał m.in. w Manchesterze City. Miał wylądować w Górniku w czasie, kiedy grali tam inni zawodnicy z jego kraju, Shingayi Kaondera (32 l.) i Dickson Choto (33 l.). W klubie z Zabrza stwierdzono jednak, że nie chcą kolejnego piłkarza z Afryki.
Drewniany Grek ma nerwy ze stali – to z kolei o Giorgiosie Samarasie. W spotkaniu z WKS-em wytrzymał ogromną odpornością psychiczną strzelając gola z rzutu karnego w ostatniej minucie.
Po meczu wymienił się smsami z przyjacielem, Łukaszem Załuską (33 l.). – Dało się wyczuć, że zeszła z niego presja. Georgios pracuje teraz na nowy kontrakt w nowym klubie, bo Celtic, nie wiedzieć czemu, nie był zainteresowany dalszą współpracą – zaczyna Załuska. – Teraz Samaras rozdaje karty. Wcale nie dziwi mnie, że został bohaterem. Psychika to jego bardzo mocna strona. W Lidze Mistrzów, w meczach derbowych z Rangersami, czy innych kluczowych spotkaniach zawsze brał piłkę i wykonywał jedenastki. Nigdy nie spotkałem tak spokojnego człowieka. Przez ponad sześć lat nie słyszałem żeby choć raz podniósł głos, mimo że rywale, kibice czy eksperci mu ubliżali lub go krytykowali – kontynuuje Załuska. – A sam karny w meczu z WKS-em? Każdy bramkarz Celtiku rzuciłby się w stronę, w którą uderzył Georgios. On zawsze tam ładuje, w dodatku na tej samej wysokości! Golkiper WKS-u po prostu źle odrobił pracę domową – dodaje zawodnik Celticu Glasgow. Samaras po mundialu prawdopodobnie opuści Wyspy Brytyjskie. Sam przyznał w nieoficjalnych rozmowach, że stęsknił się już za cieplejszym klimatem. Niewykluczone, że wróci do kraju. – Ofert będzie miał wiele. To bardzo dobry piłkarz. Mówiło się o nim, że jest drewniany, choć tego nie rozumiem. Świetnie panuje nad piłką, dobrze się zastawia, praktycznie nie traci futbolówki – twierdzi Załuska, który na mundialu trzyma kciuki właśnie za Grecję. – Zawsze oglądam jej mecze, głównie ze względu na Samarasa. Georgios nie może się nachwalić swojego selekcjonera Fernando Santosa (60 l.). Mówi, że to świetny taktyk. Proszę zwrócić uwagę, że Grecy praktycznie nie tracą goli. Ich drugą mocną stroną jest psychika. Wytrzymują presję, dlatego zawsze w kluczowych momentach to oni cieszą się z awansu. Nie zdziwi mnie jak ograją Kostarykę.
Luis Suarez (27 l.) odpocznie od futbolu przez cztery miesiące. Kibice jednak na pewno o nim nie zapomną. Ugryzienie Giorgio Chielliniego (29 l.) będzie jednym z tych obrazków, które z brazylijskiego mundialu zostaną zapamiętane na długo – czytamy dalej.
Zdecydowana większość potępia zachowanie urugwajskiego napastnika. Wielu naśmiewa się z nieodpowiedzialnego zachowania gwiazdy Liverpoolu. W internecie, prasie czy telewizji można zobaczyć mnóstwo zdjęć, na których Suarez jest ubrany w maskę słynnego doktora Hannibala Lectera. Oprócz tego na brazylijskich ulicach można spotkać kibiców robiących sobie fotografie przy reklamie jednej z odzieżowych firm, na której widnieje twarz Suareza. Fani pozują do zdjęć tak, jakby piłkarz reprezentacji Urugwaju miał ich ugryźć. O ile jednak naśmiewanie się przez kibiców piłkarz byłby w stanie przeboleć, to już nie tak łatwo będzie mu zaakceptować decyzję jednego z portali pokerowych, który w związku z ostatnimi wydarzeniami zdecydował się rozwiązać z nim umowę o współpracy. Taki ruch na pewno znacznie zmniejszy wpływy na konto urugwajskiego gwiazdora.
Żaden z tekstów, szczerze mówiąc, nie rzuca na kolana.
RZECZPOSPOLITA
Kto tak pięknie przegrywa – zastanawia się Piotr Żelazny. “Niemcy wygrywali, gdy nikt ich futbolu nie lubił. Teraz grają ładnie, ale nie zwyciężają. Joachim Loew w Brazylii chce to zmienić”.
„Futbol to taki sport, w którym 22 facetów biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy”. Ten bon mot Gary’ego Linekera przeszedł do historii. W tym krótkim, dowcipnym zdaniu zawarty był cały resentyment, jaki Europa i świat wykształciły w stosunku do niemieckiego futbolu. Nieważne bowiem, czy grasz dobrze, w porywającym dla publiczności stylu, czy masz świetnych zawodników, i tak wygra niemiecka solidność. Nieważne, czy twój trener wymyślił przebiegły plan taktyczny, a zawodnicy walczą z zaciętością o każdą zbłąkaną piłkę – i tak Niemcy w ostatniej minucie, gdzieś w zamieszaniu, przy gigantycznej dozie niezasłużonego szczęścia jakoś wtłoczą zwycięską bramkę. Mało było w historii piłki nożnej równie adekwatnych sentencji jak ta Linekera. No właśnie – było. Dziś trudno bowiem o mniej trafioną charakterystykę niemieckiej piłki. W reprezentacji Niemiec dominują obecnie błyskotliwi, fantastycznie wyszkoleni technicznie zawodnicy, których jedynym celem jest grać jeszcze szybciej. To właśnie „szybkość” stała się słowem kluczem do zrozumienia, czym dziś jest Nationalmannschaft. Nie ma już w reprezentacji miejsca dla piłkarzy pokroju Guido Buchwalda (mistrz świata 1990), który wyróżniał się właściwie tylko nieustępliwością, a jedyne, co umiał robić na boisku, to przeszkadzać. W finale mistrzostw świata we Włoszech tak zaopiekował się Maradoną, że po meczu koledzy z drużyny zaczęli przezywać go „Diego”. Dziś zawodników, takich jak Mesut Oezil czy Thomas Mueller, do Maradony można porównywać (chociaż oczywiście wciąż jeszcze na wyrost) wyłącznie ze względu na umiejętności piłkarskie. A jednak Niemcy powoli mają dość tej zmiany i z coraz większym rozrzewnieniem wspominają czasy, gdy powiedzenie Linekera było aktualne. Świat mógł się śmiać z Buchwaldów i jemu podobnych, ale się ich bał. Na końcu bowiem wygrywali Niemcy. Dziś świat podziwia Muellerów i Oezilów, ale się ich nie boi. Na końcu nie wygrywają Niemcy – już 18 lat czekają na trofeum. Nigdy dłużej nie zdarzyło im się czekać na złoto. Początkiem rewolucji była klęska. Ostatnie trofeum reprezentacja Niemiec zdobyła w 1996 roku – gdy wygrała Euro rozgrywane w Anglii. Zarówno Euro 2000, jak i turniej rozgrywany cztery lata później Niemcy kończyli w fazie grupowej. W 2000 roku w ostatnim meczu zostali rozbici 3:0 przez pewną awansu Portugalię, która wystawiła rezerwowy skład. Cztery lata później przyszedł remis z Łotwą.
I o dziwo to tyle na dzisiaj.
GAZETA WYBORCZA
W sobotę niewiele sportu również w Wyborczej. Na ostatniej stronie ogólnopolskiego wydania (w stołecznym tylko koszykówka i Cezary Trybański) brazylijska camisa numer dziesięć.
Było w tym widoku coś intrygującego. Niby fan nie musi się upodabniać do swojego idola, ale facet miał dwa metry wzrostu i ze 150 kg żywej wagi. Ledwo wcisnął się w żółtą koszulkę z numerem 10 na plecach. Napis “Neymar” kontrastował z barami kulturysty. Że też komuś w ogóle wpadło do głowy, by wyprodukować koszulkę drobnego piłkarza tak monstrualnych rozmiarów. Ale Brazylijczykom wpaść to do głowy musiało. Na kompleksie boisk ze sztuczną trawą w Rio de Janeiro widziałem drużynę minifutbolu, w której numer 10 nosiło pięciu chłopców. Szósty miał na plecach napis “Thiago Silva”, więc posłano go do bramki. Niedługo potem zastąpił go szósty Neymar, do kompletu. Są knajpki w Brazylii, gdzie wszyscy kelnerzy noszą numer 10. Oczywiście legenda “camisy dez” nie zaczyna się od Neymara, nosili ją Pele, Rivaldo, Kaka, Ronaldinho. Każdy z nich był mistrzem świata. Jak wygląda porównanie skuteczności 22-letniego gracza z wielkimi poprzednikami? Pele w wieku Neymara wbił już 40 goli dla Brazylii, Ronaldo 29, Ronaldinho 20, Romario zaledwie 4. Neymar z 35 wypada więc w tej klasyfikacji znakomicie. Piosenka o koszulce numer 10 śpiewana przez Luiza Américo została napisana w 1973 roku i była krytyką ówczesnej reprezentacji Brazylii osieroconej po Pele, wyrażała tęsknotę za “Królem” i za sukcesami jego pokolenia. Neymarowi magiczny numer na mundialu w ojczyźnie nie ciąży, choć 22-latek nie schodzi z pierwszych stron tutejszych gazet. Zakochani w sztuczkach i trikach kibice “Canarinhos” odróżniają na ich podstawie artystę od rzemieślnika. Pełniący funkcję wolnego elektronu piłkarz zdobył już cztery bramki i razem z Leo Messim i Thomasem Müllerem jest liderem najskuteczniejszych graczy turnieju. Dziś przed nim życiowe wyzwanie: musi przeprowadzić gospodarzy do ćwierćfinału. Brazylia trzy razy grała z Chile w finałach mistrzostw świata i trzy razy wygrała. Tym razem obawy są większe.
Jak Europa dostała mundialowe lanie – opisuje dalej Michał Zachodny.
Przed mundialem większość trenerów mówiła, że obawia się wpływu klimatu na grę ich drużyn. Duża grupa europejskich reprezentacji przyleciała kilka dni przed pierwszym spotkaniem, nie grając sparingów w Brazylii. Dlatego właśnie większe zmęczenie widać było w drugiej kolejce spotkań. O ile w pierwszych siedmiu meczach z rywalami spoza Starego Kontynentu Europejczycy pięciokrotnie przebiegali więcej kilometrów (zaliczając też więcej sprintów), o tyle w kolejnych dziewięciu z drugiej rundy tylko Chorwaci byli ruchliwsi i szybsi od swoich przeciwników Kameruńczyków. Inni odstawali fizycznie – na długim czy krótkim dystansie – od reszty świata. Po fazie grupowej pod względem średniej liczby sprintów zawodnika w meczu ostatnich w rankingu Włochów od liderujących Chilijczyków dzieli aż 15 przyspieszeń – takiej różnicy nie ma nawet pomiędzy zawodnikami ekstraklasy i np. Premier League. Po zwycięstwie w Manaus pomocnik Chorwatów Ivan Rakitić tłumaczył, że momentami nie mógł oddychać. Nic dziwnego, że w kolejnym spotkaniu on i jego koledzy nie potrafili sobie poradzić z Meksykanami, którzy wcześniej grali w “ludzkich” warunkach (w dniu meczu) w Fortalezie. Tak, to miało znaczenie. Drużyny, które grały w Manaus, Cuiabie, Natal czy Recife, w kolejnych spotkaniach głównie przegrywały. Udało im się wygrać zaledwie 4 z 22 następnych meczów. Anglicy w każdym spotkaniu fazy grupowej przebiegli mniejszy dystans od rywali z Ameryki Południowej oraz Włochów – podobnie jak Belgowie, którzy jednak walczyli przeciwko słabszym rywalom, a do tego grali w południowej części kraju. Jak bardzo pomogła im inna lokalizacja ich meczów? Warto spojrzeć na reprezentacje z Ameryki Południowej. Wśród spotkań czterech najsilniejszych drużyn regionu na tropikalnej północy odbyły się tylko dwa w Cuiabie i jedno w Fortalezie. Mimo to oprócz Chile próżno szukać Kolumbii, Brazylii i Argentyny pośród 20 najlepszych drużyn pod względem przebiegniętych kilometrów. Lepiej jest pod względem średniej liczby sprintów piłkarza w meczu (Chilijczycy zdecydowanie prowadzą), choć Argentyńczycy ustępują np. Hiszpanom.
Jeśli ktoś chce przypomnieć sobie, czym zwykle bywają mistrzostwa świata, powinien spojrzeć w niedzielę na Grecję. Zespół Fernando Santosa zapewnia równowagę pięknego turnieju – przekonuje jeszcze na koniec Przemysław Zych. W ramce na samym dole strony.
Wściekły jak Grek? Janis Maniatis – defensywny pomocnik, typ boiskowego zabijaki – tuż po spięciu na boisku treningowym spakował bagaże i zarezerwował bilet do Aten. Na treningu po klęsce z Kolumbią 0:3 – był to pierwszy mecz mundialu dla Greków – Maniatis był wściekły z powodu bylejakości dośrodkowań kolegi z drużyny. – Co ty wyprawiasz? To nie PAOK Saloniki! – krzyczał do bocznego obrońcy Jorgosa Dzawelasa. Za chwilę obaj ruszyli do bójki. Od pomysłu powrotu do ojczyzny odwiedli go koledzy. Maniatis ochłonął i w następnych dwóch meczach zbudował w środku boiska rygiel dla rywali. W ostatniej minucie spotkania z WKS po strzale Jorgosa Samarasa Grecy wydarli awans do 1/8 finału. Piłkarski świat niezadowolony znów kręci głową. Od szokującego triumfu w Euro 2004 Greków nazywa się zabójcami piłki. Gra brodatego Maniatisa symbolizuje futbol całej drużyny – polega ona mianowicie na zdzieraniu za ojczyznę skóry z własnych nóg i z nóg rywali. 28-letni piłkarz Olympiakosu Pireus to jeden z sześciu najczęściej wykonujących wślizgi piłkarzy na turnieju – w trzech meczach próbował tak odebrać piłkę rywalom aż 16 razy. Dla Greków otwarty styl nie ma przyszłości. Ich portugalski selekcjoner mawia: – Jeśli wygrywamy 1:0, a gola wbija nasz bramkarz, to czego mam się czepiać? I jest dla zawodników guru. – Pracowaliśmy nad naszym stylem latami. On jest obecny w naszym DNA. Zaprowadził nas do triumfu na Euro 2004 i na ten mundial. Nie porzucimy go – mówi Santos, który drużynę przejął w 2010 roku.
SUPER EXPRESS
Dziwne rzeczy dzieją się dziś na łamach Super Expressu, bo oto Grzegorz Lato wypowiada się np. o… Oribe Peralcie. Przyjemny tekst, trochę wspomnień Laty z jego własnego wyjazdu do Meksyku.
Obecny Meksyk to kopia “Orłów Górskiego”. Grają tak jak my w 1974 roku, przed nikim nie czują respektu. Skoro dwa lata temu wygrali igrzyska olimpijskie, to dlaczego w Brazylii nie mieliby wywalczyć medalu? Bój się, Holandio! – mówi nam Grzegorz Lato (64 l.), który przed laty grał w lidze meksykańskiej. – Jak tam trafiłem? Po mistrzostwach świata w Hiszpanii odezwał się menedżer z Meksyku, który zaproponował grę w Atlante. Miałem 32 lata i jeszcze rok kontraktu z belgijskim Lokeren, ale Meksykanie uparli się, że mnie chcą. Zaprosili na tygodniowy rekonesans i bardzo mi się spodobało. Lokeren dostało niezłą kasę za transfer, ale i ja nie narzekałem. Meksykanie wywiązali się co do dolara. Za to, co tam zarabiałem w rok, w Polsce można było żyć na wysokim poziomie przez kilka ładnych lat – przyznaje król strzelców z 1974 roku. Meksyk zawsze rozpieszczał piłkarzy. Oribe Peralta (30 l.), największa gwiazda obecnej reprezentacji (36 meczów, 17 goli w kadrze), podpisał w maju najwyższy kontrakt w historii meksykańskiej ligi – America płaci mu rocznie 2,5 mln dolarów! Pobity też został rekord transferowy w tych rozgrywkach – klub Santos Laguna dostał za niego 10 mln dolarów! W Europie “El Hermoso” (czyli “Piękniś”) jest mało znany, ale w Meksyku ma status futbolowego boga. To on strzelił obie bramki w finale IO 2012, gdy Meksyk pokonał Brazylię (2:1). Całą karierę spędził w rodzimej lidze.
Gérson, jeden z legendarnych brazylijskich piłkarzy z lat 70-tych, nie ma wątpliwości, że jego rodacy powtórzą wynik sprzed 44 lat. Dziś porozmawiał z Super Expressem.
Europejczycy byli przygotowani na to, co ich czeka?
– Myślę, że nie do końca. Włosi już odczuli specyficzny klimat panujący w Manaus i przegrali następny mecz z Kostaryką. Uważam, że nie powinno się rozgrywać meczów tam, gdzie temperatura sięga 40 stopni przy tak wysokiej wilgotności. To jest niedobre dla zdrowia. Pamiętam, jak w 1970 roku Anglicy wymiotowali po meczu z nami, rozegranym w ciężkich warunkach w Meksyku.
Jednak Brazylijczycy na razie – może poza Neymarem – nie błyszczą…
– Mamy generację naprawdę dobrych piłkarzy. Poza Neymarem są Oscar, Thiago czy Hulk. Oni też mogą przeważyć losy meczu. Wielu piłkarzy jest bardzo zmotywowanych, bo za 4 lata będą za starzy, żeby zagrać na mundialu. To wszystko przemawia za Brazylią.
A nie brakuje skutecznego napastnika?
– W drużynie z 1970 roku było podobnie. Pele i Tostao, którzy grali na przemian w ataku, nie byli typowymi snajperami, ale poprowadzili nas do zwycięstwa.
Dalej: Boniek i Maradona bronią Luisa Suareza.
Maradona nie przepuści żadnej okazji, aby zaatakować FIFA, z którą od lat jest w konflikcie. – Mieliśmy na tych mistrzostwach dużo ostrzejsze faule niż to, co zrobił Suarez. A jakoś sprawcy nie zostali tak dotkliwie ukarani jak on. Neymar mocno przywalił z łokcia Chorwatowi, a włos mu z głowy nie spadł. To, co FIFA zrobiła z Suarezem, to kryminał – powiedział Maradona, który w programie wenezuelskiej telewizji (pracuje dla niej na mundialu) wystąpił w koszulce z napisem “Luis, jesteśmy z tobą”. Również Zbigniew Boniek uważa, że FIFA potraktowała Urugwajczyka zbyt surowo. Jeszcze przed ogłoszeniem kary “Zibi” mówił nam, że z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia, że cokolwiek FIFA postanowi, to ktoś będzie niezadowolony. Wysokość kary go jednak zaskoczyła. “Z tym Suarezem to chyba przesadzono! Świat chciał krwi i krew dostał” – napisał na Twitterze prezes PZPN. Suareza bronią nie tylko byli wielcy piłkarze, ale nawet prezydent Urugwaju. – My, Urugwajczycy, jesteśmy oburzeni karą dla Suareza. Nie wszystkich na tym mundialu potraktowano jednakowo – grzmi Jose Mujica, który pofatygował się nawet na lotnisko, żeby przywitać Suareza. Gwiazdora witały tłumy kibiców. Były transparenty z napisami obrażającymi FIFA oraz zdjęcia i wielkie podobizny Luisa. Piłkarz wracał z Brazylii prywatnym samolotem, z żoną, dziećmi i działaczem urugwajskiej federacji. Na pocieszenie, poza wsparciem wielkich piłkarzy i rodaków, pozostaje mu fakt, że mimo skandalu Barcelona nie zrezygnowała z planów sprowadzenia go. A to bardzo cieszy małżonkę piłkarza, Sofię Balbo. Jej rodzice mieszkają w Katalonii i partnerka Suareza jest gorącą zwolenniczką przenosin do Barcy.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Druga z rzędu świetna okładka Przeglądu.
Tomasz Włodarczyk przesyła korespondencję na temat przedmeczowej sytuacji w kadrze Brazylii. Krajowi, który wyprodukował Pele, Romario i Ronaldo brakuje dziś klasowego środkowego napastnika. Eksperci twierdzą, że Brazylia przespała moment zmian na tej pozycji.
Gdyby nie gole i świetna dyspozycja Neymara, Brazylia miałaby dziś problemy. Na szczęście dla gospodarzy 22-latek nie przestraszył się odpowiedzialności i na mundialu gra tak, jak oczekuje od niego naród. Cztery bramki, zdobywane w kluczowych momentach meczów z Chorwacją i Kamerunem, spokojnie zapewniły Brazylii pierwsze miejsce w grupie A. Na szpicy męczy się za to Fred. Napastnik Fluminense co prawda wreszcie strzelił swojego pierwszego gola (ze spalonego) na tych mistrzostwach, ale wszyscy widzą, że na boisku nie ma chemii między nim a resztą zespołu. Scolari lubi ustawienie z wysuniętym napastnikiem, który walczy o piłkę, przepycha się, robi miejsce innym zawodnikom, wykańcza podania z bocznych sektorów boiska. W 2002 roku, kiedy zdobywał z Brazylią mistrzostwo świata, miał na tej pozycji wszechstronnego Ronaldo. Będący w genialnej formie Il Fenomeno został królem strzelców strzelając 8 goli w 7 meczach. W finale właściwie w pojedynkę rozprawił się z Niemcami, którym wbił dwie bramki. Teraz ma Freda. – Podczas obecnego mundialu Scolari stał się poniekąd ofiarą swojego ulubionego systemu. W 2002 działał on znakomicie, bo miał do niego odpowiednich wykonawców. Teraz w Brazylii nie mamy zawodnika, który pasowałby idealnie do filozofii Felipao. Przespaliśmy pewien moment w szkoleniu. Brazylijskie kluby nie grają często z wysuniętym napastnikiem, który teraz powinien być bardziej uniwersalnym piłkarzem. Jak wasz Lewandowski. Wolą drobniejszych, kreatywnych, dryblujących graczy. Fred na pewno takim nie jest. Moim zdaniem Scolari mógłby pomyśleć nad lekką modyfikacją ustawienia. Stworzenia miejsca dla napastnika bardziej brazylijskiego typu – uważa Julio Taran, agent Jo, który w reprezentacji Brazylii jest zmiennikiem napastnika Fluminense. W czwartkowy wieczór telewizja Globo wzięła pod lupę zachowanie Freda na boisku. Porównała go do pływaka, dla którego każda sekunda, każdy ruch ciała determinuje końcowy wynik. Tak samo powinno być z napastnikiem Canarinhos, kiedy jest przy piłce. Tyle, że ten przy niej podczas meczu jest niezwykle rzadko. Dziennikarze zarzucają Fredowi, że tylko czeka w polu karnym na podania. Nie cofa się do drugiej linii, nie robi miejsca kolegom. Nie jest aktywny w rozgrywaniu akcji ofensywnej, zanim ta wkroczy w finalną fazę.
Nie będziemy cytować miałkiej rozmówki z Kaką. Zacytujemy kilka zdań Alexisa Norambueny, którego serce bije dla Chile. Mimo że gra w barwach Palestyny.
Po tym meczu chilijscy kibice chyba będą wracać do domu.
– Drużyna Chile ma takie same szanse na awans jak Brazylia. Nie mniejsze! OK, gospodarze mistrzostw przeważnie są faworytami, a jeśli na dodatek gospodarzami są Brazylijczykami, na pewno jest kogo się obawiać. Przypominam tylko, że Chile wyrzuciło już z turnieju mistrzów świata z Hiszpanii. To o czymś świadczy. Większość ludzi pewnie stawiała, że z grupy bez problemów wyjdą Holendrzy i Hiszpanie. Ale chilijskiej armii nie można lekceważyć.
W mistrzowskich turniejach sędziowie często pomagają gospodarzom.
– Tego się na pewno można obawiać. Gospodarze nakręcają zainteresowanie mistrzostwami i zapewne dla FIFA też lepiej, jeśli ich drużyna maszeruje dalej. Mam jednak nadzieję, że wszystko potoczy się uczciwie, a nie tak jak w pierwszym meczu Brazylii z Chorwacją. Jeśli jednak będzie fair, to Chile sobie poradzi. Wygra.
Pan jest Chilijczykiem, ale gra dla reprezentacji Palestyny.
– Moje serce bije dla Chile, a w reprezentacji Palestyny występuję ze względu na swoich przodków, którzy pochodzą właśnie z tego kraju. Zresztą nie ma co się oszukiwać, dostać się do kadry Chile jest piekielnie trudno. W sobotę całe Chile będzie wspierać swoją reprezentację. Teraz u nas jest zima, więc będzie się lało wino, rozpali się grille. No i sobota to dzień wolny. Ale nawet, jeśli spotkanie grane by było w tygodniu, mało kto poszedłby do pracy.
Dalej tekst o Kostaryce, która po raz pierwszy w historii mundialu będzie uważana w meczu z Grecją za faworyta. Omijamy ten krótki tekst. Czy jest życie po Suarezie? – zastanawiają się dziennikarze.
Kolumbijczyka wyeliminowała z gry kontuzja, a Suareza FIFA, odsuwając od futbolu na cztery miesiące i na dziewięć meczów reprezentacji za ugryzienie Włocha Giorgio Chielliniego. As Liverpoolu wrócił już do ojczyzny. Na lotnisku w Montevideo został powitany jak bohater narodowy. W pierwszym meczu bez Suareza Urugwaj zaprezentował się mizernie i przegrał 1:3. W 1/8 finału selekcjoner Oscar Tabarez liczy na efekt gniewu i sportowej złości z powodu haniebnego, niesprawiedliwego potraktowania lidera zespołu. Piłkarzy dodatkowo ubódł zakaz stadionowy dla Luisito, któremu spotkania z Kolumbią nie wolno obejrzeć z trybun. Wsparł ich w tym idol Latynosów, Diego Maradona, pytając kogo zabił Suarez i dlaczego nie został wysyłany do Guantanamo? Oprócz znalezienia nowej siły ognia, Tabarez musi wymyślić, jak powstrzymać atak Kolumbii, w którym pod nieobecność Falcao brylują Jackson Martinez z Jamesem Rodriguezem. Ten drugi strzelił już w Brazylii trzy gole. Zaliczył też asysty przy obu golach Martineza w spotkaniu z Japonią (4:1) i sam dołożył jedną z bramek. A wszytko to w ciągu 45 minut. – James jest bardzo ważną częścią zespołu, a może grać jeszcze lepie – uważa gwiazdor FC Porto, który w meczu z Japonią przełamał złą passę i po raz pierwszy od pięciu lat zdobył bramkę dla reprezentacji…
Jedyny tekst z Polski dotyczy hazardowych problemów Łukasza Burligi. Piłkarz Wisły chciałby już o nich zapomnieć. Z leczenia wrócił po trzech tygodniach, choć miało trwać sześć.
Mam nadzieję, że dzięki tej terapii zamknę pewien rozdział w moim życiu. Chciałbym, żeby temat hazardu raz na zawsze się skończył i żeby ludzie już nie pytali mnie o to, a rozmawiali o mojej grze w piłkę – powiedział Łukasz Burliga, który po zakończeniu sezonu, zamiast na urlop, udał się do zamkniętego ośrodka, aby poddać się terapii zwalczającej uzależnienie od hazardu. Miała ona trwać sześć tygodni, ale już po trzech zawodnik dołączył do drużyny, która przygotowuje się do sezonu. – Po tej terapii czuję się bardzo dobrze, na pewno spokojniejszy. W trzy tygodnie zrobiliśmy bardzo dużo, ale to jeszcze nie koniec. Ten ośrodek ma swoją filię w okolicach Krakowa i będę tam raz w tygodniu uczęszczał na spotkania – zapewnił Burliga. – Terapia miała przede wszystkim charakter grupowy, były specjalne warsztaty dla uzależnionych od hazardu, ale też spotkania indywidualne z terapuetą. Byliśmy całkowicie odcięci od świata, z telefonu można było skorzystać tylko raz w tygodniu, aby skontaktować się z rodziną. Było to trochę uciążliwe, ale żeby terapia przyniosła pozytywne skutki, takie odcięcie się od świata zewnętrznego jest po prostu konieczne. Dzień mieliśmy wypełniony zajęciami. Jedyne rozrywki to wieczorna siatkówka lub książka – ujawnia piłkarz. Burliga dołączył do drużyny w poniedziałek, a we wtorek już zagrał w sparingu z MKF Ružomberok, w którym pokazał się z bardzo dobrej strony. – Przed wyjazdem do ośrodka dostałem wskazówki od trenera Marcina Broniszewskiego, jak o siebie zadbać, kilka razy miałem okazję pobiegać, wieczorami można było pograć w siatkówkę, poćwiczyć pompki…
Proszę pana, on mnie ugryzł! – kończymy felietonem Krzysztofa Stanowskiego.
W internecie trwa dyskusja, czy dosolono mu odpowiednio, za bardzo, czy może nawet za mało.Nie brakuje nawiązań do Mike’a Tysona, który też kąsał, ale skuteczniej – w 1997 odgryzł kawałek ucha Evanderowi Holyfieldowi, co kosztowało go trzy miliony dolarów i roczny odpoczynek od boksu. Tyle że aby rozmawiać o tej sprawie poważnie, a nie jak dzieci w piaskownicy (“proszę pani, on mnie ugryzł”), trzeba zacząć od najważniejszego – od tego mianowicie, że… nic się nie stało. Suarez w przeciwieństwie do Tysona niczego przeciwnikowi nie odgryzł, co najwyżej zostawił niemal niedostrzegalny ślad, po którym Chiellini ma już tylko pamiątkowe fotki. Włoch ani nie wylądował na ostrym dyżurze, ani u chirurga, w ogóle nie musiał udać się do lekarza – jedynie troszkę pozwijał się z bólu, ale tylko dlatego, że okazał się pajacem. Jestem dziwnie przekonany, że włoskich piłkarzy mocniej gryzą sowicie opłacane call girls podczas zabaw bunga-bunga. I to gryzą w miejsca bardziej wrażliwe niż ramię.