Doturlaliśmy się! Na pewno nie w pełnym składzie, bo nawet w naszej redakcji nie wszyscy wytrzymali tempo narzucane przez ekstraklasę od ostatniego tygodnia lipca, ale tym lepiej smakuje ten mały sukces, jakim jest przetrwanie kolejnej rundy z ligą. I tym fajniej podsumowuje się rozgrywki, którymi żyliśmy tydzień po tygodniu jak ulubionym serialem.
Najważniejszym podsumowaniem jest rzecz jasna tabela, w kwestiach indywidualnych wielu patrzy w pierwszej kolejności na klasyfikację strzelców. Jednak te rzeczy znajdziecie prawie wszędzie, więc my pokusiliśmy się o trochę głębsze przemyślenia. Temat do dyskusji. Wybraliśmy najlepszych piłkarzy w rundzie jesiennej, bo – wybaczcie – przed świętami nie chcieliśmy psuć sobie humoru Polczakami. Miało być tylko 20 grajków, bo na tyle wstępnie wyceniliśmy potencjał ligi, ale z czasem rozbudowaliśmy tę listę o 10 kolejnych nazwisk. Wstydu nie ma!
Co decydowało? Burza mózgów, w której wzięliśmy pod uwagę szeroko rozumiane wrażenia artystyczne, liczby, wpływ na postawę zespołu, nasze noty i wszystkie inne duperele, który zapadły nam w pamięć. Do zamieszek nie doszło, choć atmosfera gęstniała. Liczymy, że nie jesteście spłukani i stać was na dorzucenie trzech groszy do tej dyskusji.
Może wspomnijmy jeszcze, że 31. miejsce zajął Maciej Jankowski, 32. był Daniel Łukasik… Nie, to nie ma sensu, bo moglibyśmy tak długo. Lecimy!
To miał być sezon, w którym przebojowy Gruzin pokaże coś więcej niż przebłyski wielkiego talentu, które kiedyś pozwoliły mu na transfer do Genku. Do Belgii trafiał w tym samym momencie, co między innymi Sergej Milinković-Savić. Był tylko o 200 tysięcy euro tańszy, ale z czasem to Serb zaczął się piekielnie rozwijać i dziś wyceniany jest na kilkadziesiąt milionów, a Zarandia musi szukać bocznych drzwi, by wrócić do wielkiego futbolu.
To miał być sezon, w którym przebojowy Gruzin pokaże coś więcej niż przebłyski wielkiego talentu, ale jeszcze nie jest. Zaczął go dopiero w zasadzie w siódmej kolejce, przez chwilę wydawało się nawet, że może u Smółki nie odpalić. Później było dobrze, czasami świetnie, ale nutka rozczarowania wynika stąd, że uważamy, iż Zarandia ma potencjał, by grać na poziomie Haraslina czy Novikovasa, a jesienią trochę mu do nich zabrakło.
Błyskawicznie przebył drogę od zera (albo gościa, który kręci się w tych okolicach) do bohatera (albo gościa, który kręci się w tych okolicach). Startował z pozycji piłkarza, którego kibice mają dość, bo za dużo zarabia, nie skupia się na futbolu i irytuje nawet śmieszkowaniem. Wcale nie było pewne, że wróci do drużyny – stracił i eliminacje pucharów, i start ligi. Jednak później dogadano się z nim, przywrócono do drużyny, a on od samego początku udowadniał, jak ważną jest postacią. W pierwszych dwóch meczach strzelił po golu, które wymownie celebrował. Później został przesunięty na środek obrony, co zbiegło się w czasie ze zdecydowaną poprawą gry defensywnej Legii.
Przypadek? Nie sądzimy.
I nie dajcie się zwieść – możecie mieć wrażenie, że nie zasłużył, ale jeśli się nad tym zastanowicie, dojdziecie do wniosku, że oceniacie go przez pryzmat tego, że zawalił w kadrze. Liga to inna historia.
Niestety brakuje mu trochę zdrowia, by:
a) ustabilizować formę,
b) zapewnić spokój Pogoni, jeśli chodzi o pozycję numer dziewięć,
c) powalczyć o koronę króla strzelców.
BUKSA: JUŻ W WIEKU 13 LAT WIEDZIAŁEM, Z CZYM BORYKAJĄ SIĘ PIŁKARZE PO TRZYDZIESTCE
Początek sezonu w zasadzie stracił przez urazy, tak samo jak końcówkę, bo opuścił trzy ostatnie mecze. Oczywiście to, co pokazał od końcówki września do początku grudnia, było tak imponujące (6 goli, 2 asysty, 1 kluczowe podanie), że rundę może zaliczyć do udanych i nawet można spróbować obronić jego powołanie do pierwszej kadry. Jednak to materiał na więcej. Znacznie więcej. Tak udane mecze jak na ten z Arką nie powinny należeć do wyjątków.
Jedna z większych niespodzianek w tej ludzie. Znaliśmy go jako rozbieganego, ale niezbyt produktywnego skrzydłowego. Gdyby przed tym sezonem zwinął mandżur i pojechał szukać szczęścia gdzieś indziej, zapłakałby chyba tylko fryzjer, który ogarnia mu tę czuprynę. Latem Waldemar Fornalik zrobił z niego dziesiątkę i był to strzał, no właśnie, w dziesiątkę. Biega koło statycznego napastnika, z reguły Papadopulosa, zbiera te piłki i robi z nich pożytek. 2 gole, 3 asysty, 2 kluczowe podania, wywalczony karny – może i nie ma co przesadzać, ale jak na Piast, który nie klepie i nie będzie klepał rywali po 4-1, to bardzo dobry wynik.
Bierze odpowiedzialność jak na trenera przystało! Różne rzeczy można o nim mówić, między innymi to, że jest najbardziej irytującym pod względem zachowania piłkarzem w lidze, ale trzeba mu oddać, że rzadko schodzi poniżej dobrego poziomu. W tej mizernej w tym sezonie Wiśle Płock wyróżnia się zdecydowanie, naszym zdaniem gra lepiej niż kadrowicz Szymański. Do tego dorzucił 3 gole i 5 asyst, niezły dorobek. Nie jest lekiem na całe zło i nadzieją na przyszły rok, ale bez niego pacjent wylądowałby na OIOM-ie.
Podchodziliśmy do tego transferu, do którego doszło już we wrześniu, dość sceptycznie. Raz, że wydawało się, że Legia bardziej potrzebuje wzmocnień na dwóch-trzech innych pozycjach. Dwa, mówimy o znajomku trenera, który CV ma przyzwoite, ale przychodził po sezonie, w którym – delikatnie rzecz ujmując – nie był kandydatem do zgarnięcia Złotej Piłki. Przyznajemy się bez bicia, bo wątpliwości mieli przecież wszyscy.
Ale Martins trochę ośmieszył poprzedni zaciąg “chorwackiej” Legii, bo okazał się znacznie lepszy niż prawie wszystkie tamte wynalazki i udowodnił, że nierzadko trener z dobrymi kontaktami jest wart więcej niż dyrektor sportowy i dział skautingu. Martins świetnie odnalazł się w środku pola Legii, fajnie współpracuje z Cafu, w dodatku jest czymś więcej niż jedynie przecinakiem. Oczywiście wypada wspomnieć też o atucie w postaci rzutów wolnych, bo dwa razy jego uderzenia w kluczowych momentach były dobijane, dzięki czemu udawało się przywieźć punkty z Białegostoku i Sosnowca.
Gdyby grał od początku, zapewne wylądowałby na wyższej pozycji.
Dla niektórych najlepszy piłkarz Pogoni w czasach, gdy nie było kolorowo. Czyli od pierwszej do ósmej kolejki. Chyba możemy się z tym zgodzić. Później uwagę mocniej skupiali na sobie inni, ale środkowy pomocnik również bardzo dobrze wywiązywał się roli z kapitana (opaskę przejął od Adama Frączczaka). Oczywiście uwagę zwraca jego skuteczność. Z 7 bramkami na koncie jest najskuteczniejszym graczem drużyny, w której są ludzie potrafiący strzelać. Jak tak dalej pójdzie, może w ekstraklasie powtórzyć rezultat z czasów Zawiszy, gdy w I lidze sieknął 13 goli.
Do tego kapitalny “timing”. Niby tylko 184 centymetry, a potrafi porządzić w przestworzach.
Obieżyświat wrócił do Płocka po sześciu latach, by zastąpić Jose Kante, który tak chciał wyjechać za granicę, że nie opuścił nawet Mazowsza. I był to strzał prawie tak świetny, jak uderzenie Brazylijczyka w meczu ze Śląskiem, bo już jesienią Ricardinho wpakował tyle goli, co obecny gracz Legii w całym poprzednim sezonie. Dziewięć trafień w lidze plus dziesiąte w Pucharze Polski – skuteczność taka, że ciągle może myśleć o koronie króla strzelców, dorzuciłby ją do dwóch zdobytych w Mołdawii.
RICARDINHO: PRZYJACIELU, MYŚLAŁEM, ŻE WPADNĘ TU TYLKO PO 10 BRAMEK!
Oczywiście najpierw musi zostać w Płocku. Sam nie może długo usiedzieć w miejscu, a reklamę – mimo wyraźnie słabszej końcówki – zrobił sobie świetną.
Trzyma poziom, do którego ostatnio przyzwyczaił. Która to już runda, w której wygląda lepiej niż nieźle? Przynajmniej czwarta z rzędu, a to oznacza, że już na dobre odkleił łatki – i ligowego dżemiku, i tym bardziej biegającej katastrofy. Wiele rzeczy w Koronie się zmienia, ale on zapewnia przynajmniej pozory stabilizacji. Marzy mu się więcej – powołanie i zagraniczny wyjazd, oczywiście nie do topowej ligi. Wydaje nam się, że jedna z tych dwóch rzeczy może się jeszcze spełnić.
Najbardziej pozytywna postać w Zagłębiu jesienią, a niektórzy powiedzą nawet, że jedyna pozytywna. Nam daleko do takiego stanowiska, uważamy, że naprawdę dobrą rundę miał na przykład Bartłomiej Pawłowski, ale trzeba przyznać, że był moment, w którym “Figo” ciągnął ten lubiński wózek praktycznie sam. Liczby zdecydowanie się zgadzają – 6 goli, 4 asysty, 4 kluczowe podania. Nawet jeśli strzela głównie z karnych (ewentualnie z rożnych) i dogrywa raczej ze stojącej piłki – to też sztuka, jak wielka przekonuje się choćby Górnik bez Kurzawy i Kądziora. Oby Zagłębie nie musiało, bo biada tej drużynie, gdyby pozbawić ją mózgu.
Stary człowiek i może. I to bardzo dużo może, do czego nas w ostatnich sezonach przyzwyczaił. Dowód? W meczu z Pogonią Szczecin strzelił swoją 113. bramkę w lidze, w całej historii już tylko 16 graczy wbiło więcej. Najbardziej imponująca jest jednak statystyka pokazująca liczbę goli strzelonych przez Robaka już po trzydziestych urodzinach. 87 trafień. Słownie: osiemdziesiąt siedem! Osiemdziesiąt, kurwa, siedem! Niektórych kariery powoli się kończą, jego wraz z pojawieniem się trójki z przodu dopiero się zaczęła.
ROBAK: ŻARTY O OLDBOJU? NIECH POPATRZĄ NA MOJĄ FORMĘ I GOLE
Na pewno będzie liczył się w walce o koronę, choć koledzy często nie pomagają. 11 goli, 1 asysta i 2 kluczowe podania to jak na Śląsk kapitalny wynik. Oczywiście należy również pamiętać, że miewał słabsze okresy, ponad połowa tego dorobku to efekt październikowych szaleństw (3 gole z Jagą, 2 z Miedzią, 1 z Arką). Stąd “dopiero” druga dziesiątka.
Jeśli założymy sobie, że miano odkryć zarezerwowane jest dla młodych zawodników, którzy stawiają pierwsze kroki w lidze, to po jesieni ten tytuł ma w kieszeni. Jak Legia mogła wypuścić go za czapkę gruszek? Niezłych, bo za 60 koła, ale za chwilę Pogoń zgarnie za niego nawet głupio mówić ile razy większe pieniądze od Cagliari. Na zadane przed chwilą pytanie obszernie odpowiedzieliśmy w tym miejscu, a teraz skupmy się dokonaniach 18-latka w ekipie Portowców.
Sezon zaczął nieźle, bo w przegranym meczu z Miedzią na inaugurację był chyba najpewniejszym punktem Pogoni. Potem słabiutki występ w Piastem, przerwa od grania, niezłe wejście za Dwalego w piątej kolejce i jakoś już poszło. Momentami wygląda, jakby miał 250 występów w lidze, ale tylko momentami, bo u Walukiewicza imponuje nam również to, że się nie cyka, gdy piłka ląduje pod jego nogami i nie ogranicza się do kopania byle dalej. Przez chwilę zastanawialiśmy się, czy nie powinniśmy wyżej ocenić wspomnianego Gruzina, który w tej rundzie również wyglądał naprawdę korzystnie, ale końcówka grania, pięć ostatnich meczów, w których Walukiewicz stworzył duet w Malcem, chyba przesądziła sprawę na korzyść młodego Polaka.
Był już najlepszy prawy obrońca w lidze, teraz pora na lewego. Dobre CV, bo przecież nie trzeba mieć występów dla Crveny Zvezdy, BATE i FC Koeln, by dostać angaż w tej lidze. Potrzebował pół roku, by się u nas odnaleźć i solidniej popracować, ale warto było. Dobry do przodu, ale przy tym żaden wiatrak, którym można kręcić w zależności od humoru. Guilherme bije go na głowę, jeśli chodzi o asysty (6 do 2), ale nie dajmy się zwariować – to nie one są dla bocznego obrońcy najważniejsze. Gdyby był Polakiem, powołania dostawałby regularnie.
Obniżył loty w porównaniu do poprzedniego sezonu. Widać to po liczbach – wtedy sieknął 19 bramek jesienią, a teraz “tylko” 12. Widać to też po stylu gry i w zasadzie jeszcze mocniej niż przypadku suchych statystyk. Ujmijmy to tak – rzadziej pokazuje iskrę, którą zastąpiło rzetelne wykonywanie obowiązków.
ANGULO: NIE BYŁEM GOTOWY NA ATHLETIC. WIDZIAŁEM 40 TYSIĘCY KIBICÓW I PARALIŻOWAŁ MNIE STRES
Cały Górnik pracuje na swojego kapitana, w kilku meczach zawiódł on swoją załogę, ale specjalnie narzekać nie można, skoro nie ma w lidze strzelca z większą liczbą bramek.
W poprzednim sezonie grał tak dobrze, że – jak się okazało na chwilę – wskoczył do reprezentacji Polski. W tym nie wyglądał gorzej, szczególnie w dwumeczu z Rio Ave, ale też w lidze, stąd powołanie do kadry przyszło również, gdy nadawcą stał się Jerzy Brzęczek. Uraz kręgosłupa, pech, nie pozwolił ponownie zagrać w biało-czerwonych barwach, a do występów w lidze wrócił po miesiącu. I znów wyglądał tak solidnie, jakby w ogóle nie miał okazji wypaść z rytmu. Jeśli już coś można mu zarzucić, to może brak liczb. Ma gola i dwie asysty, ale przecież w poprzednim sezonie wypracował dziewięć bramek, a rok wcześniej – dziesięć.
Prawdopodobnie jego ostatnia runda w Jagiellonii Białystok. Jak zdradził nam w niedawnej rozmowie, Al-Ittihad chce zapłacić mu cztery razy więcej niż polski pracodawca i kupić go za 1,3 miliona euro, a on zamierza z tej opcji skorzystać, bo gołowąsem, który będzie żył marzeniem o grze w zachodniej lidze, już nie jest. Na transfer namawiał go sam Slaven Bilić, absolutnie rozumiemy ten wybór.
RUNJE: DOSTAŁEM OFERTĘ, KTÓRĄ TRUDNO ODRZUCIĆ. MUSZĘ MYŚLEĆ O PRZYSZŁOŚCI
Ostatnia, ale czy najlepsza? Naszym zdaniem nie. W poprzednim sezonie Chorwat był według nas – choć piłkarze wybrali Helika, a kapituła nie znalazła dla niego miejsca w trójce – najlepszym obrońcą w lidze. Jesienią zdarzyło mu się jednak kilka błędów. W meczu ze Śląskiem rozegrał chyba najgorsze spotkanie w karierze, w Gdańsku sprokurował karnego, w starciu z Arką pomylił się przy bramce Janoty. To wszystko fakty, co nie zmienia tego, że na polskich boiskach to po prostu 192 centymetry biegającej klasy.
Miał kapitalne momenty. Mecz z Lechem w Poznaniu, spotkanie z Lechią u siebie, derby Krakowa, starcie z Legią na wyjeździe. Jeśli w rundzie, w której możesz zagrać w 20 spotkaniach, a grasz w 17, cztery razy rozgrywasz zawody na takim poziomie, bez dwóch zdań jesteś kozakiem. Dobrze zrobiło mu przesunięcie ze skrzydła do środka i – a chyba przede wszystkim – odejście Carlitosa, który skupiał na sobie atencję wszystkich.
IMAZ: OPÓŹNIENIA W WYPŁATACH? KTO MÓWI, ŻE TO NIE PROBLEM, TEN KŁAMIE
Skąd więc taka pozycja dla przebojowego Hiszpana? Ano stąd, że na początku brakowało mu skuteczności. I na końcu też, bo jego ostani dobry mecz to końcówka października, a runda potrwała prawie dwa miechy dłużej.
Naszym skromnym zdaniem najlepszy obrońca biegający jesienią po ekstraklasowych boiskach. Jak do tego doszło? Chciałoby się zanucić Zenka i rzucić “nie wiem”, no ale my się jednak domyślamy. Fundamentem jest zdrowie, bo w Legii miewał problemy z kontuzjami. Po drugie – prosta, skuteczna gra, przez którą polubiliśmy go jeszcze w czasach Pogoni. Po trzecie, większa odpowiedzialność, bo o ile zawsze był przez kogoś kierowany, o tyle u Fornalika to właśnie on dyryguje obroną. Po czwarte, ogrom pracy włożonej w trening, bo poprawił choćby wyprowadzenie piłki.
CZERWIŃSKI: NIE CHCĘ SŁUCHAĆ, ŻE DOBRZE PRACUJĘ. TO NASZ PSI OBOWIĄZEK
27 lat na karku, ale kontrakt w Legii, który został przerwany, wcale nie musi być jego umową życia.
Wiedzieliśmy, że to w końcu się stanie. Przy jego sposobie gry problemy ze zdrowiem były kwestią czasu – jeśli nie sprawy przeciążeniowe, to upolowanie przez jakiegoś rzeźnika. Przed urazem, który wydawał się groźniejszy, a ostatecznie wyeliminował 21-latka z czterech meczów ligowych, Żurkowski wyglądał świetnie, spotkanie z Miedzią wygrał Górnikowi praktycznie w pojedynkę. Długo była to ostatnia ligowa wygrana zabrzan.
ŻURKOWSKI: ZAWSZE MOGŁEM BIEGAĆ WIĘCEJ NIŻ INNI. 16,5 KM Z SANDECJĄ? ZROBIŁBYM JESZCZE POŁÓWKĘ!
Później bywało różnie, bo mieliśmy i świetny mecz z Lechem, i beznadziejny z Koroną po powrocie ze zwycięskich dla młodzieżówki baraży czy wczorajszy z Lechią, i mnóstwo dużo ligowej młócki. Niemniej jednak umocnił w tym sezonie swoją pozycję w gronie najlepszych pomocników ligi.
Człowiek, który słowo “nuda” zna tylko ze słyszenia. Do Polski przyjechał wiosną 2017 roku. Jeden z najwyższych transferów w historii Legii, ale wydawało się, że szybko się zwróci. Zaliczył dobre wejście do mocniej drużyny, zdobył mistrzostwo. Po pierwszej rundzie pisaliśmy o nim tak: “Z każdą minutą pokazuje, że warto było na niego czekać. Że – tak jak wtedy pisaliśmy – kosztował więcej od Ondreja Dudy, ale powinien też znacznie, znacznie więcej kosztować w momencie odejścia. Na dziś, wśród zawodników w kategorii do 23 lat, nie ma w lidze zawodnika, który zapowiadałby się tak dobrze, jak Węgier”.
Nie przewidzieliśmy tego, że kompletnie mu odwali. Pamiętacie ten słynny tekst o tym, że Vadis troszeczkę zakochał się w Warszawie? No to Nagy zakochał się bardzo, konkretnie w klubach zlokalizowanych przy ulicy Mazowieckiej. Zjazd formy był nieunikniony. Gdy poszedł na wypożyczenie do Ferencvarosu, wydawało się, że już po nim. Tam jego gra też niczego nie urywała. I wtedy – po powrocie do Warszawy, w której nikt na niego nie czekał – ni stąd, ni zowąd zaczęliśmy oglądać najlepszą wersję węgierskiego skrzydłowego. Lepiej późno niż wcale, bo marzenia o dobrym zarobku i podboju lig zachodnich zostały tylko odłożone na półkę. Zgadzają się zarówno liczby (4 gole i 6 asyst), jak i styl.
Jak zapewne przypuszczacie, jesteśmy pierwsi, by śmiać się z jego wyglądu oldboja. Przy czym jeśli jest najlepszym graczem w Miedzi i jednym z najlepszych w całej lidze, śmiać możemy się co najwyżej z całej reszty, która mu na to pozwala. Rozumiemy Michała Probierza, dla którego wystawianie grubaska z Finlandii byłoby czymś w rodzaju plamy na honorze, rozumiemy Dominika Nowaka, który ostrożnie stawiał na niego na początku sezonu, ale w pewnym momencie trzeba skończyć biadolenie i rozważania, a zająć się boiskiem, na którym Forsell dużo pokazuje.
Potrafi przyfandzolić jak nikt inny w tej lidze, strzela piękne gole (a łącznie wbił aż osiem). Bez niego Miedź trochę bardziej przypominałby Zagłębie Sosnowiec.
Poprzedni sezon miał tak przeciętny, że nie zmieściliśmy go nawet w “1o” najlepszych w lidze. Załapał się Cuesta, Hładun czy Gliwa, a nie on, jeden z najlepszych bramkarzy w ekstraklasie w XXI wieku. Gdy do Gdańska zawitał Alomerović, wydawało, że może nawet doświadczyć tego samego co w Anglii – obserwowania z boku, jak radzi sobie jedynka. Później już tylko dziwiliśmy się, że Stokowiec miesza w bramce. Bo choć były bramkarz Korony trochę pomógł drużynie, a już na pewno niczego nie zawalił, to Słowak był jednak najlepszym bramkarzem ligi, co było widać nawet z perspektywy Księżyca. Ratował punkty.
To oczywiście zasługa całej formacji, ale w 13 występach potrafił zaliczyć 9 czystych kont! Jako jedyny regularnie grający bramkarz (ponad 10 występów) utrzymuje skuteczność obron na poziomie ponad 80%. Świetnym poziomie.
Kto rządzi w Trójmieście? Flavio!
Nie Arka, nawet nie Lechia, która ciągle wygrywa z lokalnym rywalem, a właśnie Portugalczyk, który rozstrzyga te mecze. W tym sezonie zrobił to ponownie, w samej końcówce strzelając głową na 2-1. Ale, ale, ale… Potrafi grać nie tylko, gdy widzi żółte koszulki. Ot, choćby tydzień później strzelił ładnie i na wagę trzech punktów z Lechem. Zdobywa ważne bramki, oczywiście również z karnych, które zdarzyło mu się zresztą marnować, ale nie czepiajmy się. Kozak! Widać to też w statystykach historycznych, bo przegonił Marco i tylko pięciu goli brakuje mu, by zostać najskuteczniejszym obcokrajowcem w historii ligi. Na razie prowadzi Radović. Na razie.
Lider klasyfikacji kanadyjskiej (do spółki z Ondraskiem). W zasadzie moglibyśmy was zostawić z tym, że skoro Duńczyk wypracował 14 bramek dla Lecha, to miejsce w pierwszej dyszce należy mu się jak – nie przymierzając – Christovao długa przerwa od grania, ale to tak ciekawy przypadek, że kilka słów trzeba dorzucić. Patrząc na suche liczby, ma w Lechu średnią ponad 0,5 gola na mecz. Kto z dobrych napastników Kolejorza miał lepszą w ostatnich latach? Tylko Rudnevs. A kto gorszą? O, panie. Lewandowski, Teodorczyk czy Rengifo. Oczywiście nie twierdzimy, że Duńczyk jest lepszym piłkarzem niż ci panowie, bo gole golom nierówne, ale trzeba docenić, że w tym Lechu, w którym jesienią niewiele rzeczy funkcjonowało tak, jak należy, znajdziemy również coś (kogoś!), co działało na naprawdę dobrym poziomie (tylko raz zdarzały mu się trzy mecze z rzędu bez gola).
No i powołania do mocnej duńskiej kadry, które nie wzięły się znikąd, to prestiż dla całej ligi.
Najbardziej spektakularny powrót do świata żywych w sporcie.
Najbardziej spektakularny powrót do świata żywych w historii polskiej piłki.
Najbardziej spektakularny powrót do świata żywych w tym sezonie ekstraklasy.
Nawet rodzina Michała Janoty, co mamy na taśmie, wątpiła w jego ponowne występy w ekstraklasie, a on nie tylko znów w niej występuje, on po raz pierwszy w karierze gra w niej na miarę swojego talentu, którym kiedyś urzekł Feyenoord. Po powrocie z Holandii, w której uczył się piłki i życia, był tylko obietnicą porządnego grania, niespełnioną aż do teraz. Z jednej strony cholernie szkoda straconego czasu. Z drugiej – on najlepiej wie, że stracił coś na własne życzenie. Może teraz, po zapłaceniu rachunku, mocniej to doceni i każdy mecz będzie chciał wycisnąć jak cytrynę.
JANOTA: CHCIAŁEM ZAMYKAĆ WSZYSTKIM BUZIE JAK VAN PERSIE
9 goli, 3 asysty, 3 kluczowe podania. Ważna sprawa, bo regularnie zarzucaliśmy mu brak liczb. Kapitalną robotę z 28-latkiem wykonał Smółka. Pojawiają się nawet głosy, że powinien dostać szansę w kadrze. Naszym zdaniem… przesad… Skoro powołanie dostali Matynia, Dźwigała czy Pietrzak – pomidor.
Tak się jakoś zabawnie złożyło, że Pogoń bez niego w składzie zdobywała średnio 0,33 pkt na spotkanie, a z nim w wyjściowej jedenastce kasuje średnio 2,07. Oczywiście nie twierdzimy, że to tylko zasługa gościa, który przybył do nas z Portugalii, ale na pewno walnie się do tej metamorfozy przyczynił. Prawie jak Szakal – trzeba oddać, że wszedł do akcji z marszu, na czczo, nawet rąk nie umył, bo debiut zaliczył już cztery dni po podpisaniu kontraktu. I bez zbędnego bajdurzenia o aklimatyzacji i poznawaniu ligi został taką gwiazdą, że ludzie zaczęli sprawdzać, czy przypadkiem nie powinien grać w polskiej reprezentacji.
Nie wiemy, czy powinien, ale – choć przez lata grał z talenciakami w portugalskich młodzieżówkach – może to zrobić. Mocno się nad tym zastanawia, ale również czeka na sygnał ze strony związku, bo do tego tanga też trzeba dwojga.
PODSTAWSKI: NIEKTÓRE POCIĄGI PRZYJEŻDŻAJĄ TYLKO RAZ – JEŚLI NIE WSKOCZYSZ, DRUGIEJ OKAZJI NIE BĘDZIE
To, co urzeka w jego grze, to na pewno fakt, że daleko mu do miana przecinaka, których pełno na jego pozycji. Widać, że wychował się w innym środowisku. Wymowny i prawdziwy jest ten fragment powyższej rozmowy: – W Portugalii aż tak nie zwraca się uwagi na to, kto ile kilometrów pokonał, a tutaj macie fioła na punkcie tego, czy było to 110, 115 czy 119! Okej, ale przede wszystkim trzeba grać w piłkę. Dobre przygotowanie fizyczne jest tylko środkiem do osiągnięcia wyniku, a nie celem samym w sobie. Priorytetem musi być piłka, technika i taktyka. Zawsze piłka!
Domagoj Antolić, Eduardo Da Silva, Chris Philipps, Cafu, Mauricio, Marko Vesović, William Remy, Vjaceslavs Kudrjavcevs, Brian Iloski, Mikołaj Kwietniewski. Co to za wyliczanka? Ano to nazwiska piłkarzy sprowadzonych do Legii w trakcie zimowego okienka w poprzednim sezonie. Jak się okazało, prawdopodobnie w trakcie jednego z najgorszych okienek w historii klubu. Ratuje je William Remy, oczywiście gdy jest zdrowy. I ratuje je Cafu, który rzadziej narzeka na problemy.
Nie spodziewaliśmy się, że to właśnie Portugalczyk stanie się postacią, bez której trudno wyobrazić sobie środek pola Legii. Miał pewne doświadczenie z ligi portugalskiej i francuskiej, ale – delikatnie rzecz ujmując – za gwiazdę tam nie robił. Wiosną błysnął głównie golem na wagę Pucharu Polski, a jesienią stał się kluczową postacią w ekipie z Warszawy. Z jednej strony silny i skuteczny w pojedynkach, z drugiej – z niezłym podaniem i potrafiący strzelić gola. Praktycznie nie schodzi poniżej dobrego poziomu, nawet gdy słabiej wygląda drużyna.
Tak jak przez kilkanaście miesięcy był potrzebny Wiśle jak jemu samemu grzebień, tak w tej rundzie po prostu wymiatał. Miał co prawda trwającą od 9. do 14. kolejki przerwę od strzelania, ale nawet w tych meczach potrafił dać asystę czy kluczowe podanie. I skuteczny, i efektowny na boisku (gol z Wisłą Płock – mistrzostwa świata i okolic), i tak zwyczajnie po ludzku – fajny chłopak.
Gwoli ścisłości – 11 goli, 3 asysty, 3 kluczowe podania.
Gwoli przypomnienia – o koronę nie powalczy, bo wyjeżdża grać w FC Dallas.
Zdecydowanie na porządny kontrakt zasłużył.
Ujmijmy to tak – z dwojga złego lepiej być wykonanym w dużej mierze z gliny niż z drewna. Novikovas ma w sobie coś dzbaniastego – gwiazdorzy, opowiada dyrdymały, czasami w okolicach boiska odcina mu prąd, ale jednocześnie potrafi grać w piłkę. Posiada technikę, która pozwala mu już przed przyjęciem piłki pomyśleć o dalszym ciągu akcji, bo wie, że z tym elementem sobie poradzi, a to zdecydowanie nie jest w tej lidze norma. Potrafi dryblować, a to tym bardziej wyróżnia go spośród ligowej szarzyzny. No i łapie konkretne liczby.
7 goli, 4 asysty i 3 kluczowe podania. Nie ma w tej lidze bardziej produktywnego skrzydłowego, a bez podziału na pozycje niewielu może się z nim mierzyć. W Jagiellonii więcej strzelił obudzony Świderski, ale całościowo nikt nie ma startu do Litwina. Ma 28 lat i zapewne chciałby odejść, ale – skoro już raz od poważniejszej piłki się odbił – może lepiej będzie dla niego, gdy utrzyma taką formę i powalczy o wyróżnienia indywidualne oraz drużynowe w Polsce, a odejdzie latem.
Tak zwany “gejmczendżer”. Robi różnicę. Potrafi zaszaleć na skrzydle, potrafi dośrodkować, potrafi poderwać drużynę, gdy nie idzie, potrafi strze… Wróć! Tu ma najwięcej do poprawy, bo trzy gole to mizerny bilans, a takie pudło jak na przykład z Miedzią po prostu nie przystoi. Niemniej jednak mamy poczucie, że bez niego nie byłoby lidera dla Lechii. Pięć asyst (a chyba jest też rekordzistą, jeśli chodzi o świetne podania zmarnowane przez kolegów), wywalczone karne i mnóstwo radochy przy jego oglądaniu.
Niech wyjeżdża i robi karierę, jesteśmy o to spokojni. No, dla dobra Lechii i całej ligi – może niech poczeka do końca sezonu.
MR
Fot. 400mm.pl/newspix.pl/FotoPyK