Reklama

Nie byłem gotów na Athletic. Widziałem 40 tysięcy kibiców i paraliżował mnie stres

redakcja

Autor:redakcja

29 września 2018, 07:03 • 15 min czytania 8 komentarzy

25 miesięcy i zaledwie 85 meczów potrzebował, by uzbierać pół setki goli w oficjalnych meczach Górnika Zabrze. Bez nich nie byłoby pewnie w Zabrzu ekstraklasy ani wyczekiwanego od ponad dwóch dekad powrotu do europejskich pucharów. Jak sam mówi, jako 34-latek przeżywa teraz najpiękniejsze chwile w swojej karierze. Przed derbowym meczem z Piastem Gliwice porozmawialiśmy dłużej z Igorem Angulo, najbardziej niezawodną strzelbą i prawdziwym boiskowym liderem zabrzańskiej drużyny.

Nie byłem gotów na Athletic. Widziałem 40 tysięcy kibiców i paraliżował mnie stres

Grałeś w wielu krajach, jak się domyślam, parę meczów derbowych zaliczyłeś. Jak wysoko więc w twoim osobistym rankingu stoją te między Górnikiem a Piastem?

W poprzednim sezonie bardzo mocno odczułem, jak istotne jest to spotkanie dla kibiców. Widać to było najlepiej w ostatnim derbowym meczu w Gliwicach, gdzie nie mogliśmy nawet dokończyć spotkania. To było szalone! Derby między Athletikiem Bilbao i Realem Sociedad też miały swój klimat, były zaciętą rywalizacją. Ale powiem szczerze, że ja nigdy nie patrzyłem na to, jakie są stosunki między kibicami tego czy innego zespołu. Wychodzę na boisko i liczy się dla mnie tylko mecz. Trzy punkty z derbów ważą w tabeli tyle samo, co jakiekolwiek inne trzy punkty.

Chcesz mi powiedzieć, że nie czułeś niczego specjalnego, gdy wychodziłeś z tunelu na swoje pierwsze derby, przy wypełnionym po brzegi stadionie?

Wiedziałem, że to szczególny mecz. To znaczy – szczególny dla kibiców. Moim zdaniem dla nas, piłkarzy, każde spotkanie oznacza tyle samo, każde jest równie istotne. Rozumiem, jak kibice to przeżywają, można wyczuć, że nastawiają się na ten mecz znacznie bardziej niż na pozostałe, ale – mówiąc o sobie – nie towarzyszyła mi w nim presja inna niż w następnym czy poprzednim starciu.

Reklama

Dla kontrastu – Gerard Badia powiedział przed spotkaniem, że „uwielbia takie spotkania, gdy już stoisz w tunelu i wychodzisz bardziej wkurwiony niż zwykle” (cytat za Krzysztofem Brommerem z  „PS” – przyp. red.).

Ale spójrz, jak długo on tutaj gra. Zdążył zostać kapitanem Piasta, zagrał przeciwko Górnikowi znacznie więcej meczów. Ja mam na koncie dopiero dwa, daj mi czas!

Fani Piasta nadal mają ci za złe to, co wydarzyło się w pierwszym meczu poprzednich rozgrywek, kiedy zanurkowałeś w polu karnym, przez co dostaliście karnego, a chwilę wcześniej z boiska za protesty wyleciał Kuba Szmatuła. Patrząc na tę sytuację czujesz dumę, bo udało ci się przechytrzyć rywali, sędziego, czy raczej wstyd, bo upadek był symulką?

Nie czuję nic szczególnego w związku z tamtą sytuacją. Kiedy gram, chcę dla swojej drużyny oddać wszystko, zrobić, co mogę, by wygrała. Przecież na boisku jest sędzia, to on decyduje, czy przyznać rzut karny, aut, faul. To nie należy do mnie, moim zadaniem jest dać z siebie wszystko i śmiem twierdzić, że w tamtym spotkaniu właśnie to zrobiłem. Wygraliśmy i tyle, nie będę mówił, czy to był karny, czy nie. Nie jestem sędzią.

Ktoś z Piasta rozmawiał z tobą o tamtym karnym po spotkaniu? Szmatuła zagotował się jeszcze na boisku, ale czy po meczu nie było do ciebie pretensji?

Nie, nic takiego nie miało miejsca. Nikt nic mi nie powiedział. Dlaczego mieliby to robić? Wina, jeśli decyzja była zła, leży po stronie sędziego, a nie mojej.

Reklama

Jeszcze podczas meczu w sektor rodzinny poleciały race z sektora gości, spłonęły też flagi. Zdawaliście sobie sprawę na boisku, co dzieje się na trybunach?

Nie pamiętam nic takiego, nie. Zwykle jestem tak skupiony na meczu, że odcinam się od wszystkiego innego. Nie patrzę w stronę trybun.

Drugi mecz był pod względem tego, co działo się na trybunach, dużo bardziej niepokojący. Miałeś w ogóle wcześniej do czynienia z czymś takim, z przerwaniem meczu ze względu na kibiców?

Nigdy. To był mój pierwszy i, mam nadzieję, ostatni taki mecz. Byłem w szoku, kiedy zobaczyłem ludzi wbiegających na boisko, policję konną, policjantów z psami. Nie wiedziałem, co myśleć, gdy czekaliśmy w szatni na wiadomość, czy możemy, czy nie możemy rozegrać meczu do końca. Okropieństwo.

Jak przyjąłeś decyzję, że mecz nie będzie dokończony?

Szczerze mówiąc, liczyłem, że uda nam się rozegrać tych dziesięć czy piętnaście minut, a jeśli nie, jeśli wynik miał być anulowany, że spotkanie może zostać powtórzone. Trzy punkty, których nie wywalczyło się na boisku, nie dają satysfakcji. Ale oczywiście skoro spotkanie zostało przerwane i nie mogło być rozegrane od nowa, to taka decyzja była jedyną możliwą. Ani my, ani nasi kibice nie zrobili nic, by być ukarani.

Pilka nozna. Nice I liga. Znicz Pruszkow - Gornik Zabrze. 21.05.2017

Mówiłeś o derbach z Realem Sociedad w swoim pierwszym klubie, w Athletiku Bilbao. Jak atmosfera tam różni się od tej derbowej w Polsce?

Tam często kibice obu drużyn siedzą razem, nie ma z tym problemu. Czy to Barcelona – Real, czy Bilbao – Sociedad, „walka” kibiców polega na utarczkach słownych, nic ponad to. Kibice patrzą na swój zespół, chcą go wspierać. Tutaj jest to dużo bardziej szalone, w Grecji też widziałem sytuacje, jak kibice biją się ze sobą, bo trzymają kciuki za dwa różne zespoły. I mam nadzieję podobnych scen już nigdy nie oglądać.

Athletic – co zgodnie powtarza każdy, kto miał styczność z tym klubem, to „coś więcej”. Oczami wychowanka, co czyni ten klub tak unikalnym?

Filozofia. Fakt, że gramy tylko Baskami, jest unikalny w skali świata. Dlatego czujemy się jak rodzina. Niesamowite, ale opuściłem Athletic dziesięć lat temu, a mimo to patrzę na dzisiejszy zespół i o wielu zawodnikach mogę powiedzieć, że byli moimi kolegami z drużyny. Z akademii, z pierwszego zespołu. W jakim innym klubie po dziesięciu latach nadal widziałbyś tyle znajomych twarzy? Często słyszy się, że zespół jest jak rodzina, ale tutaj jest to bardzo na miejscu. Piłkarze mają bardzo dobry kontakt z kibicami, to często są twoi sąsiedzi, koledzy ze szkoły. Praktycznie każdy w ten czy inny sposób zna któregoś zawodnika. Weźmy Barcelonę – tam piłkarze w większości są spoza Hiszpanii, nie spotkasz ich na ulicy, żyją jakby z boku. W Bilbao jest zupełnie inaczej, możesz podejść do zawodnika z pierwszej drużyny, porozmawiać, nie ma takiego dystansu.

Mały Igor Angulo miał na ścianach plakaty z Romario, Salinasem, czy bardziej z Urzaizem, Etxeberrią?

To drugie! Naprawdę! Trzej moi najwięksi idole, to właśnie Joseba Etxeberria, Ismael Urzaiz, a także Julen Guerrero. Podziwiałem ich, byłem na każdym meczu na San Mames, bo moi rodzice mieszkali bardzo blisko stadionu, więc chodziłem z nimi. Widzisz ich, chcesz być taki, jak oni, a jeśli masz dość szczęścia, pewnego dnia możesz przebierać się z nimi w jednej szatni, jeździć razem z nimi na mecze.

Wasz były trener Jupp Heynckes mówił, że piłkarze – szczególnie ci bardziej doświadczeni – bardzo dbali o nowych graczy, przychodzących z innych miast. Że nie ograniczali się tylko do przywitania ich w drużynie, ale zwykle pomagali szukać mieszkania, kupowali meble, tego typu rzeczy.

Pewnie, zdarzało się. Jesteśmy jak rodzina, więc staramy się pomóc jeden drugiemu, jak tylko możemy, tak do tego podchodziliśmy. Jeśli możesz zrobić coś dobrego dla swojego kolegi, sąsiada – zrób to.

We wspomnianym wywiadzie Heynckes powiedział też, że grając przeciwko Athletikowi Bilbao, gra się nie przeciw jedenastu piłkarzom, a przeciwko całemu miastu, regionowi.

Dokładnie. Trudno to lepiej opisać. Piłkarze i kibice są małą, bardzo sobie bliską rodziną. Każdy, kto dorastał w Bilbao, chce wspierać Athletic. To przechodzi z pokolenia na pokolenie, rodzice nie pozwoliliby swojemu dziecku wspierać kogokolwiek innego, jeśli urodziło się w Bilbao. Marzeniem każdego młodego chłopaka jest, by pewnego dnia zagrać w pierwszym zespole. Nie robić wielką karierę w jakimś innym regionie Hiszpanii, nie podbijać świat – przynosić dumę swoim przyjaciołom, swojej rodzinie, co tydzień zakładać z dumą koszulkę Athletiku.

Pamiętasz, co czułeś, kiedy ty założyłeś ją po raz pierwszy, w meczu z Celtą Vigo?

Niewiarygodne przeżycie. Niewiarygodne. Gdy jako dziewięciolatek wszedłem do akademii Athletiku, to było wszystko, czego pragnąłem. Przeszedłem przez wszystkie drużyny akademii, moje życie to był ten klub. Kiedy tam jesteś, masz gdzieś Reale, Barcelony, najlepsze zespoły, najlepsze akademie. Chcesz coś znaczyć właśnie tutaj.

Kiedy wracasz pamięcią do tamtych chwil, to wspomnienie tak dokładne, że jesteś w stanie powiedzieć, o której godzinie wstałeś, umyłeś zęby, zjadłeś śniadanie, czy może po tak długim czasie (15 lat – przyp. red.) wszystko się rozmywa?

Chciałbym móc to tak dokładnie pamiętać, ale nie mam najlepszej pamięci, co chwilę o czymś zapominam! (śmiech) Ale pamiętam, że wszedłem w ostatnich minutach za Aitora Ocio, że zagrałem ostatnie dwie-trzy minuty plus doliczony czas. To była tak krótka chwila, że nie doszło to jeszcze do mnie, a już musiałem schodzić z boiska. Koszulkę z tamtego meczu zachowałem do dziś, to skarb.

To była twoja jedyna szansa od Heynckesa. Rozmawiałeś z nim, dlaczego dał ci tylko tych kilka minut?

Nie, nie rozmawialiśmy o tym. Dał mi szansę debiutu, a później nie wybierał mnie do składu, po prostu. Dopiero dwa lata później udało mi się zagrać kilka razy u Ernesto Valverde. Liczyłem na więcej, ale później przyszedł Joaquin Caparros, wziął mnie na przedsezonowy obóz, ale koniec końców wziął mnie na rozmowę i stwierdził, że nie może mi obiecać, że da mi szansę gry. Trzeba było podjąć decyzję o odejściu.

Dla chłopaka wychowanego w miłości do Athletiku, to musiało być trudne.

Nie wyobrażasz sobie, jak okropnie się czułem. Miałem bardzo dużo wątpliwości. Dopiero kiedy odszedłem, zrozumiałem, że piłka nożna to coś więcej niż Athletic Bilbao, że na świecie jest naprawdę wiele zespołów, gdzie można się poprawiać, czuć się potrzebnym.

Kiedy przychodziłeś do Górnika, twój agent, Marcin Matuszewski stwierdził, że „padłeś ofiarą swojej wielkiej miłości do Athletiku, bo przez parę lat krążyłeś wokół pierwszej drużyny, ale nigdy tak naprawdę się do niej na stałe nie przebiłeś”. Ma rację?

Oczywiście, ma, ale pamiętaj, że to był mój ukochany klub od dziecka, trudno podjąć decyzję: „odchodzę” z dnia na dzień. Byłem młody, miałem marzenie, by grać w pierwszej drużynie. Bardziej niż tego, że byłem tych parę lat w Athletiku bez gry w pierwszej drużynie, żałuję jednak, że tak późno wyjechałem z Hiszpanii. Zrobiłem to mając 29 lat, a okazało się, że wszystko, co najlepsze w moim piłkarskim życiu, spotkało mnie za granicą. Może gdybym ruszył poza Hiszpanię wcześniej, udałoby mi się zajść jeszcze wyżej, grać w jeszcze lepszych zespołach.

Pilka nozna. Puchar Polski. Gornik Zabrze - Legia Warszawa. 03.04.2018

To, że nie dostałeś większej liczby szans dziwi tym bardziej, że dostałeś nawet kilka powołań do bardzo mocnej reprezentacji U-21.

To prawda, byli w niej tacy piłkarze jak Andres Iniesta, Gerard Pique, Fernando Torres, ale grałem też w tej kadrze z chłopakami, którzy już dawno pokończyli kariery, którym w piłce kompletnie się nie powiodło. Nie chcę myśleć, że coś mi nie wyszło. Tak, inni zrobili większe kariery, ale jestem szczęśliwy, że wciąż gram w piłkę, i to w klubie o tak wielkiej historii jak Górnik Zabrze.

Grając wtedy z wymienionymi zawodnikami, patrzyłeś na nich i myślałeś: „wow, co to będą za piłkarze, gdzie tam mi do nich”, czy nie dało się jeszcze dostrzec, jak wielkie kariery są przed nimi?

Czujesz, że są odrobinę lepsi od reszty. Nie przewyższają pozostałych o kilka poziomów, ale widać, że mają coś w sobie. Nie wszyscy piłkarze rozwijają się zresztą w jednym czasie. Niektórzy jako 18-, 19-latkowie są już na odpowiednim poziomie, inni dochodzą do niego mając 25, czy nawet 30 lat. Ja na przykład w tym momencie gram najlepiej w życiu, dopiero jako trzydziestoparolatek doszedłem do takiego poziomu.

Jakiś czas temu w rozmowie z hiszpańskimi mediami powiedziałeś, że żeby zaistnieć w Bilbao, zabrakło ci dojrzałości. Co konkretnie miałeś na myśli?

Jestem typem zawodnika późno dojrzewającego, inni dorastali wcześniej niż ja. Fizycznie, mentalnie. Jako 19-latek wychodziłem na boisko przy 40 tysiącach ludzi. Z presją, że gramy w La Liga, że chcemy być w najlepszej lidze świata jak najwyżej. Ze świadomością, że liczą na mnie koledzy z boiska, którzy nie tak dawno byli moimi idolami. Że oglądają mnie wszyscy znajomi, rodzina, całe miasto na mnie liczy. Nie byłem na to gotów, to było za wiele. Stres mnie wtedy paraliżował. Niektórym to pomaga, presja sprawia, że grają lepiej, ale mi to bardzo przeszkadzało. Musiałem do tego dojrzeć, dziś już dużo lepiej sobie z tym radzę.

Jak objawiał się ten stres?

Będąc już na boisku, byłem bardzo zdenerwowany, myślałem nie o grze, a o tym, że ludzie na mnie patrzą, że prasa napisze o moim występie. Obecnie jestem dużo bardziej pewny siebie, wtedy tej pewności właściwie nie miałem.

Pomiędzy Athletikiem a Górnikiem grałeś w paru ciekawych miejscach, między innymi w drugiej lidze greckiej. Z opowieści Radka Majewskiego, który gra w Pogoni Szczecin, wynika, że tam poza największymi klubami często ma się do czynienia z bardzo, bardzo luźnym podejściem do organizacji. Tu trening zostaje w ostatniej chwili przełożony, tam na siłowni brakuje sprzętu…

A gdzie on grał?

W Verii.

To prawda, że czujesz ogromną różnicę między klubami z czołówki, a pozostałymi. Ja akurat miałem szczęście, bo grałem w poukładanych klubach, Apollonie i Platanias, gdzie nie mogłem narzekać na organizację, wszystko było na miejscu. Ale wiem od paru Hiszpanów grających w Grecji, że może być naprawdę różnie. Mówili, że na przykład Veria to tragedia.

Przychodząc do Górnika miałeś wątpliwości, czy dobrze robisz? Sprawdziłem, nie dość, że to była druga klasa rozgrywkowa, to jeszcze Górnik po dwóch kolejkach był na 13. miejscu, miał zaledwie punkt na koncie.

Jasne, że wątpliwości były. Najpierw poczytałem o klubie w Internecie, wszystko wydawało się w porządku, ale jednocześnie nie dawała mi spokoju świadomość, że to nie ekstraklasa, a I liga. Nie byłem pewien, że to klub dla mnie. Ale zadzwoniłem do Jose Kante, do Szymona Matuszka i po rozmowie z nimi byłem znacznie bardziej przekonany, obaj bardzo chwalili Górnika. Cieszyłem się też, że trener chciał, żebym jak najszybciej zaczął grać w pierwszej drużynie. Resztę historii znasz.

Kante chwalił Górnika? Odchodził po pół roku bez strzelonego gola.

Tak, wspominał o tym, że kibice byli z tego powodu niezadowoleni, ale z drugiej strony przekonywał, że potrafią wspierać drużynę przez cały mecz, że wszystko jest zorganizowane profesjonalnie, że jest piękny stadion i że mi się tu spodoba.

Kiedy już się tu pojawiłeś, zaliczyłeś kilka treningów, kilka meczów, pomyślałeś, że takiego poziomu się spodziewałeś, czy może że jest niższy lub wyższy niż to, co miałeś w głowie?

Nie nastawiałem się na nic konkretnego. Mój debiut przypadł na mecz Pucharu Polski z Legią. Świetnie trafiłem, bo atmosfera była niesamowita, przeszliśmy mistrza Polski po dogrywce i golu Kopacza. Byłem zaskoczony, ilu ludzi przyszło na tamto spotkanie. Sama I liga była zaskakująco dobra. Pierwsza połówka sezonu była dla mnie, dla nas bardzo trudna, poprzeczka wisiała wysoko. Dopiero w drugiej części urośliśmy i zaczęliśmy grać dużo lepiej. Sama ekstraklasa to zaś poziom znacznie, znacznie wyższy niż na przykład w hiszpańskiej Segunda Division.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Gornik Zabrze - Legia Warszawa. 15.07.2017

Kiedy tu przychodziłeś, w jednym z wywiadów powiedziałeś, że „nie zostało w tobie wiele z tamtego Igora, który był w Athletiku”. Co konkretnie zmieniło się w twojej grze?

Dojrzałem, gdy wyjechałem z domu, z Bilbao. Rok po roku się poprawiałem – dziś dużo lepiej czytam grę, nie jestem już może tak szybki jak kiedyś, ale podejmuję dużo lepsze decyzje na boisku, robię to szybciej, instynktowniej.

Opuściłeś Bilbao dekadę temu, ale zimą pojawiały się głosy, że mogą chcieć cię z powrotem, ich skaut miał cię oglądać w Krakowie, w meczu z Wisłą. Mówiłeś, że na wypadek, gdyby dzwonili, miałeś zawsze naładowany telefon pod ręką.

To prawda, ale nie zadzwonił ani raz. W tamtym czasie miałem więcej goli niż meczów, więc nic dziwnego, że takie plotki się pojawiły. Ale nikt z Bilbao nie wykręcił mojego numeru, mówiłem to tysiąc razy i powtórzę po raz tysiąc pierwszy. Nie nakręcałem się, jeśli chcieliby zadzwonić, to wiedzą, jak się ze mną skontaktować. Nie zrobili tego, nie ma tematu.

To był czas, kiedy w klasyfikacji Złotego Buta byłeś przed Ronaldo, Messim, Lewandowskim. Przyznaj się – ile razy dziennie odświeżałeś stronę z rankingiem, żeby sprawdzić, czy nadal tam jesteś?

Kilka razy, ale nie za wiele! (śmiech) Wolę się tak nie pompować, lepiej stąpać twardo po ziemi. Sam wiedziałem, że gram bardzo dobrze, a praktycznie wszystko, co szło w kierunku bramki, wpadało. Nie musiałem zerkać w rankingi, by wiedzieć, że mi idzie. No i jestem pewien, że gdybym zbyt dużą wagę przykładał do tego, że przez moment byłem wśród najlepszych strzelców w Europie, moja forma poszłaby w dół.

Bycie Hiszpanem poza granicami kraju to duże ułatwienie? Wasi rodacy praktycznie w każdym kraju robią Hiszpanom świetną reklamę, widać to po naszej lidze.

Myślę, że można było taką modę odczuć w okresie, kiedy Hiszpania wygrywała wszystkie większe turnieje. Teraz czegoś takiego nie doświadczyłem.

Ale na pewno widzisz, że w ostatnich latach na polskich boiskach spotyka się coraz więcej Hiszpanów, w dodatku spisujących się świetnie. Ty, Dani, Carlitos, Llonch, Imaz… Przyjęło się mówić, że wystarczy ściągnąć zawodnika grającego w Segunda B i z automatu ma się piłkarza do pierwszego składu.

Nie zgodzę się. Macie poziom wyższy niż w trzeciej lidze hiszpańskiej, nie każdy stamtąd byłby ważnym zawodnikiem w ekstraklasie. Jest trochę tak, że mówi się teraz o tych dobrych zawodnikach, a gdzieś umykają ci, którzy nie dali sobie rady. Na pewno nie jest tak, że można wybrać przypadkowego Hiszpana z Segunda B i on od razu będzie się wyróżniać.

Ale chyba trochę pomogłeś tym przychodzącym złapać tutaj angaż?

Chciałbym myśleć, że to dzięki mnie polskie kluby sięgają po Hiszpanów (śmiech). Wiesz, przychodziłem do Polski, gdy grała nas tu zaledwie garstka, później zacząłem strzelać, a nas przybywało. Ale oni przede wszystkim pomagają sobie sami – Hiszpanie są profesjonalni, szybko adaptują się w nowym środowisku, nie sprawiają problemów.

W Górniku trzecim Hiszpanem został latem Jesus Jimenez. Powiedz mi, bo cały czas go nie rozgryzłem – jakie są jego atuty, co może dać zespołowi?

Jesus musi się jeszcze zaadaptować w polskiej lidze, to nie jest takie proste – wejść do Górnika i od razu załapać styl gry. Ja potrzebowałem na to pół roku, pierwsza runda w Zabrzu niekoniecznie była taka, jaką bym chciał.

Ale w czym konkretnie jest dobry?

Na pewno może dać wiele tej drużynie. Jest przede wszystkim uniwersalny – może grać jako cofnięty napastnik, na skrzydłach, wystąpił też już jako wysunięty napastnik.

Nie tylko on ma problemy z wejściem do drużyny, co przekłada się też na wasze wyniki. Popraw mnie, jeśli się mylę, ale w pierwszych meczach tego sezonu w pojedynczych momentach widziałem u ciebie oznaki frustracji z tego powodu.

Przede wszystkim dziś wszyscy muszą zapomnieć o tym, jaki wynik udało nam się osiągnąć w poprzednim sezonie. Tamtej drużyny już w dużej części nie ma, a czwarte miejsce było największym osiągnięciem Górnika od wielu lat. Owszem, trochę się irytowałem, bo nie grałem już z tymi samymi zawodnikami, trzeba od nowa pracować na zrozumienie z kolegami z drużyny. Poza tym taki sezon jak poprzedni już się pewnie nie powtórzy. Dziś wiem, jak będzie nam trudno i że trzeba rzucić wszystkie siły, by zakwalifikować się do pierwszej ósemki. To jest nasz cel.

A jakie są twoje plany na przyszłość?

W żadnym zespole od czasu Athletiku nie byłem tak długo. Grałem w tak wielu zespołach, ale z żadnym nie identyfikuję się tak mocno, jak z Górnikiem – oczywiście poza Athletikiem, ale to wiadomo. Nie tylko mam nadzieję grać tutaj do końca kontraktu, który wygasa po kolejnym sezonie, ale i przez kolejne lata.

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

fot. FotoPyK

Najnowsze

EURO 2024

Jedenastka nieobecnych na Euro 2024 – po jednym z każdego kraju

AbsurDB
0
Jedenastka nieobecnych na Euro 2024 – po jednym z każdego kraju
Niemcy

Honess: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Szymon Piórek
1
Honess: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

8 komentarzy

Loading...