Reklama

Już w wieku 13 lat wiedziałem, z czym borykają się piłkarze po trzydziestce

Norbert Skorzewski

Autor:Norbert Skorzewski

26 lipca 2018, 13:22 • 12 min czytania 3 komentarze

– Mam w głowie, że trzeba myśleć o tym, co po piłce. I to nie za dziesięć lat, kiedy będę u schyłku kariery, tylko na samym początku. Później szkoda czasu. Czytam wiele wywiadów. Życie po życiu, piłkarz kończy karierę i nie potrafi się odnaleźć. To są rzeczy, które zapalają u mnie lampkę ostrzegawczą i pokazują, żeby myśleć o tym już teraz. Żeby później nie żałować tego, że nie pomyślało się o pewnych rzeczach wchodząc do seniorskiej piłki – przyznaje Adam Buksa, w rozmowie z którym staraliśmy się poruszyć jak najmniej wątków piłkarskich.

Już w wieku 13 lat wiedziałem, z czym borykają się piłkarze po trzydziestce

Jakie miejsce powinien odwiedzić każdy zadeklarowany chrześcijanin? Czego szukał w Palestynie? Dlaczego ludzie w Chinach prowadzą sztuczne życie? Czy diagnoza, którą usłyszał w wieku 13 lat brzmiała jak wyrok? Zapraszamy.

*

Lubisz podróże?

Tak, zdecydowanie.

Reklama

Resetujesz się czy zwiedzasz?

Zależy. Staram się znaleźć czas zarówno na zwiedzanie, jak i na odpoczynek. Jestem młodym chłopakiem, ciekawym świata, więc lubię przy okazji zagłębiać się w miejsca, które odwiedzam. Robię wszystko, żeby je dobrze poznawać. Ale nie zapominam o odpoczynku, który między rundami jest kluczowy. W trakcie sezonu nie ma zbyt wielu dni wolnych. Mówię o kilku z rzędu, podczas których można byłoby wyjechać gdzieś dalej.

Ostatnio byłeś w Izraelu i Palestynie.

Krótki, pięciodniowy wypad ze znajomymi. Odwiedziłem Ziemię Świętą. Gdy wrzuciłem zdjęcie z Palestyny, wywołało ono niemałe poruszenie. Chłopaki pytali się, gdzie mnie poniosło i czy przypadkiem nie oszalałem. A to nie było do końca tak. Po prostu byłem w Betlejem, czyli po stronie palestyńskiej. Piętnaście minut jazdy z Jerozolimy. Chciałem zobaczyć miejsce urodzenia Jezusa, a koniecznością było przekroczenie granicy.

Ziemia Święta była głównym motywem mojej podróż. Interesują mnie sprawy związane z religią. Chciałem zobaczyć miejsce, gdzie wszystko się tak naprawdę zaczęło. Myślę, że każdy, kto ma taką możliwość i jest zadeklarowanym katolikiem czy chrześcijaninem, powinien się tam wybrać. Nawet nie tylko katolikiem i chrześcijaninem. Jerozolima to miejsca, w którym łączą się trzy religie – islam, judaizm i chrześcijaństwo. To miejsce skłaniające do refleksji. Grób Jezusa, przejście drogą krzyżową, Ogród Oliwny. Wielkie doświadczenie dla mnie.

Byłeś również w Chinach.

Reklama

Dziesięć dni. Odwiedzałem dziewczynę, która studiuje język chiński. Do końca czerwca odbywała praktyki w Szanghaju. Chciałem ją odwiedzić, ale też zobaczyć kraj, w którym nigdy nie byłem. Cóż, udało się, cieszę się, ale ze względu na to co zobaczyłem, nie oceniam tego wyjazdu pozytywnie.

Dlaczego?

Zupełnie inna kultura. Potrzebowałbym bardzo dużo czasu, żeby ją zrozumieć. Inne jedzenie, Chińczycy jedzą bardzo tłusto, przynajmniej w południowo-wschodniej części. Do tego bardzo specyficzni ludzie, którzy mają inne podejście do życia, już abstrahując od tego, że na ulicach jest ich mnóstwo. W większości mają głowy w telefonach, cały czas gdzieś dzwonią, rozmawiają. Dzień w dzień. Wydają się przywiązani do komórki, zaprogramowani, uzależnieni. Takie trochę sztuczne życie. Trudno nawiązać z nimi jakikolwiek kontakt. Tak samo trudno było natrafić na Chińczyka, który choć troszeczkę potrafił mówić po angielsku. Problemy z komunikacją pojawiały się wszędzie. Stawiam, że większość nie wie, że w Europie jest taki kraj jak Polska. Trudno im sobie wyobrazić, że istnieje inny kontynent poza Azją. Niestety, ale ich wiedza często kończy się na Chinach. Jeżeli nie znasz chińskiego, raczej się nie dogadasz. Musiałem opierać się na tym, czego nauczyła się moja dziewczyna.

Czyli nie potrafiłbyś odnaleźć się w chińskim tłumie?

Jestem przyzwyczajony do czegoś zupełnie innego. Myślę, że każdy Europejczyk, który po raz pierwszy odwiedza Chiny, przeżywa szok kulturowy. To nieuniknione. Pierwszy szok pojawił się na lotnisku, kiedy nie mogłem dopchać się do walizki, która czekała na odbiór. W ciągu kilku dni, oczywiście, nie da się wszystkiego poznać, trudno wystawić jednoznaczną ocenę. To była interesująca przygoda, ale Chiny nie podbiły mojego serca.

Masz następne cele podróży?

Nie, wszystko wychodzi spontanicznie. Nie jestem zapalonym podróżnikiem, bardziej wolę wykorzystywać wolny czas, zwiedzając miejsca, w których jeszcze nie byłem. O zimie nie myślę, na to przyjdzie czas.

W międzyczasie czytałeś książkę „Dziewczyna, która pokonała ISIS”. Interesuje cię taka tematyka?

Przeczytałem tę książkę, gdy był to temat na czasie. Ciekawił mnie, ale nic poza tym. Ostatnio, na szczęście, ucichł.

Generalnie dużo czytasz?

Różnie bywa. Preferuję tygodniki czy miesięczniki związane głównie z podróżami. To mnie ciekawi. Literatura niekoniecznie, przecież nic na siłę. Każdy powinien czytać o tym, co go interesuje.

Gdybyś nie został piłkarzem, poszedłbyś w kierunku ekonomii.

Prawdopodobnie tak.

Skąd taki pomysł?

Moje starsze siostry szły tą drogą. Skończyły uniwersytet ekonomiczny w kraju, uczyły się za granicą. Obie są zadowolone. Gdyby nie piłka, poszedłbym tą samą ścieżką. Wszystko kręci się wokół pieniędzy. Zawsze tak było i zapewne zawsze tak będzie. Wiadomo, to nie jest jedyna rzecz, która by mnie interesowała, ale robiłbym coś związanego z tą dziedziną. Trudno mi powiedzieć co, ale na pewno bym się ukierunkował. Nie miałbym z tym problemu. Na razie jednak jestem piłkarzem Ekstraklasy, koncentruje się w stu procentach na piłce, a na resztę przyjdzie czas. Kariera piłkarza nie trwa wiecznie. Jestem tego świadomy.

Znasz się na ekonomii?

To za dużo powiedziane. Chciałbym się znać i mam nadzieję, że kiedyś będę się znał. Na razie muszę kształcić się w tym kierunku. Mam swoje plany, ale na razie nie chcę ich przedstawiać. Jeszcze za wcześnie.

Masz pomysł na biznes po zakończeniu kariery?

Moje plany są bardzo ogólne. Mam jeszcze sporo czasu. Wierzę, że moja przygoda z piłką potrwa jeszcze wiele lat. Nie mam ciśnienia, nie wybiegam do przodu, spokojnie podchodzę do wszystkiego. Najpierw chciałbym skończyć studia licencjackie, które niedawno zacząłem.

Studiujesz zarządzanie i coaching.

Tak, we Wrocławiu. Zdałem maturę i nie chciałem odstawić szkoły. Wiedziałem, że to istotna kwesta. Nie było możliwości, żebym uczęszczał na dzienne studia. Zaoczne również nie wchodziły w grę. Weekendowe zajęcia kolidowały z meczami. Myślałem, jak pogodzić studiowanie z karierą. W internecie znalazłem szkołę, która dopasowuje swój plan do potrzeb i obowiązków wyczynowych sportowców. No i to w pełni zgrało się z moimi oczekiwaniami i możliwościami, przede wszystkim czasowymi.

Uważasz, że coaching w piłce jest ważny?

Bardzo szeroki temat. Nie jestem specjalistą, ani nie mam naukowych potwierdzeń, że jest to czymś ważnym, Myślę, że dużą rolę odgrywa charakter danego piłkarza. Wydaje mi się, że coaching nie jest dla każdego. Są zawodnicy, którzy potrzebują takiego ukierunkowania. Zdarzają się też tacy, którzy nie lubią, gdy ingeruje się w ich sposób podejścia do meczu, treningu. Poznali sami siebie i wiedzą, czego oczekiwać od własnej osoby. Dlatego nie mam zdania na ten temat, to kwestia indywidualna.

Jak to wygląda u ciebie?

Na razie nie korzystam z takich metod treningowych, ale nie wykluczam, że będę je kiedyś wykorzystywać. W tym momencie nie czuję potrzeby, by korzystać z pomocy jeżeli chodzi o coaching czy psychologię sportu.

4

Do postawienia na naukę zmusiła cię kontuzja. W wieku 13 lat usłyszałeś, że twoje kolana są w opłakanym stanie. Przyznawałeś, że szybko spotkałeś się z tym, z czym borykają się piłkarze po trzydziestce. Musiałeś wdrożyć w życie plan B.

Zgadza się. Jednak od samego początku poważnie traktowałem naukę. Miałem motywujący nacisk ze strony rodziców, aby w pierwszej kolejności – aż do momentu zdania matury – pilnować szkoły. Kontuzja na pewno sprawiła, że wszedłem w naukę jeszcze mocniej. Startowałem w olimpiadach, zostałem laureatem z języka niemieckiego, dzięki czemu mogłem sobie wybrać liceum. Nigdy nie pojawił się moment, że kosztem piłki odpuściłem szkołę. Nie uznałem, że jest ona bez sensu, bo zaczyna mi iść w sporcie. Piłkarz gra do 35-36 lat. To co najmniej połowa życia. Druga połowa nie jest bezpośrednio związana z boiskiem. Trzeba mieć na nią pomysł. Plan B. Ma to bezpośredni związek z tym, żeby skończyć szkołę i cały czas myśleć o tym, co może wydarzyć się w przyszłości. U mnie taka świadomość pojawiła się bardzo wcześnie. Miałem 13-14 lat, a tu trzeba było układać sobie życie bez piłki. Wiadomo, byłem bardzo młody, ale jednak futbol stanowił integralną część mojego życia. To nie było łatwe. Miałem swoje plany, marzenia. A jednak w pewnym momencie byłem bardzo przybity. „Przepraszam Adam, ale nie będziesz mógł grać w piłkę. Twoje kolana nie wytrzymają” – powiedział mi lekarz. Cios. Świadomość, że może – ale właśnie: tylko „może” – zostanie mi amatorskie kopanie.

Kiedy usłyszałeś diagnozę, zawalił ci się świat?

Może nie aż tak, to trochę za dużo powiedziane. Było mi bardzo przykro. Wiedziałem, że ucieka mi coś fajnego. Ale wszystko jest po coś, w życiu nie ma przypadków. Jeżeli w wieku 13 lat przytrafiła mi się kontuzja, no to wychodzę z założenia, że ktoś na górze tak postanowił. Musiałem się z tym zmierzyć i do tego dostosować. Rozmawiałem z rodzicami, ze starszymi kolegami. Stanowili dla mnie otuchę. Przez pierwsze dni było mi trudno, delikatnie mówiąc nie byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, ale z czasem pozbierałem się i po prostu postawiłem mocniej na szkołę. Piłkę śledziłem w telewizji. Nastawiałem się, że nie ma na co liczyć w kwestii profesjonalnej kariery.

Szybko się z tym pogodziłeś?

Tak, bardzo szybko. Wiedziałem, że nie przeskoczę pewnych rzeczy. Jeżeli zdrowie nie pozwala mi na uprawianie sportu, nie mogę się oszukiwać i brnąć w coś, co kompletnie nie ma sensu. Jednak później sytuacja się zmieniła. Badania potwierdziły, że chrząstki się pozrastały i nie ma przeciwwskazań, żeby na poważnie rozpocząć treningi. Najważniejsze, że dzisiaj kolana funkcjonują wzorowo.

Dzięki przeżyciom związanym z kontuzjami jesteś spokojny, że poradzisz sobie po zakończeniu kariery?

Na pewno mi to pomogło. Mam w głowie, że trzeba o tym myśleć. I to nie za dziesięć lat, kiedy będę u schyłku kariery, tylko na samym początku. Później szkoda czasu. Czytam wiele wywiadów. Życie po życiu, piłkarz kończy karierę i nie potrafi się odnaleźć. To są rzeczy, które zapalają u mnie lampkę ostrzegawczą i pokazują, żeby myśleć o tym już teraz. Żeby później nie żałować tego, że nie pomyślało się o tym, wchodząc do seniorskiej piłki.

Potwierdzeniem tego, że poważnie traktowałeś szkołę było to, że skończyłeś jedno z najlepszych liceów w Krakowie.

Liceum, które skończyłem, plasuje się mniej więcej na równi z tym, które skończył Mateusz Wdowiak. Chodziłem do pierwszego LO, on – do drugiego. Te szkoły rywalizują ze sobą w wielu aspektach, również sportowym. Cieszę się, że je ukończyłem, bo zagwarantowało mi wiele możliwości. Mam wielu kolegów, którzy robią kariery w różnych branżach, utrzymuje z nimi kontakt, dowiaduję się nowych rzeczy. Maturę zdałem bardzo dobrze, same plusy.

Przez dwa ostatnie lata uczyłeś się przez Skype.

Pierwszy rok chodziłem normalnie, nie opuszczałem lekcji, dopiero wchodziłem do drużyny Młodej Ekstraklasy Wisły. Od drugiej klasy zmieniło się to, bo wyjechałem na rok do Włoch. Uczyłem się przez Skype, zdawałem osobne egzaminy. Tak samo w trzeciej klasie, kiedy byłem już w Gdańsku. Na koniec, oprócz egzaminów końcowych, na zaliczenie wszystkich przedmiotów, była matura. Taka nauka wymagała wielu wyrzeczeń i dobrej organizacji, ale udało się.

Duży wpływ na twoją karierę mieli rodzice. Byli wsparciem, tata opłacał ci mieszkanie w Klagenfurcie, byś mógł grać w Austrii Karnten. Miałeś 11 lat.

Do Austrii wyjechałem na rok. Byłem w szkółce Austrii Karnten. Szósta klasa podstawówki, ale w tym kraju jest trochę inny system, więc chodziłem do gimnazjum. Znalazłem się tam, ponieważ dwa miesiące przed Euro 2008 byłem z trampkarzami Wisły na turnieju w Klagenfurcie. Wypadłem na tyle dobrze, że się mną zainteresowali. Byłem za młody, żeby wyjechać sam. Pojechała ze mną mama i młodszy brat, Olek. Tata opłacał mieszkanie. Ich pomoc okazała się nieodzowna. Nie mam wątpliwości, że gdyby nie rodzice, na pewno nigdzie bym nie grał profesjonalnie w piłkę. Problemy ze zdrowiem zostały rozwiązane przede wszystkim dzięki nim. Tata brał na siebie wszystkie koszty leczenia. USG, rezonanse, leki, rehabilitacje. Wtedy nie byłem w żadnym klubie, nie posiadałem ubezpieczeń. Zresztą, w klubach zespoły młodzieżowe nie miały dostępu do specjalistycznego leczenia. Nie wiem, jak jest teraz, pewnie coś się w tej kwestii zmieniło. Mama z kolei dbała chociażby o moją dietę.

Plusem twoich wyjazdów zagranicznych – byłeś też we Włoszech – okazało się to, że nauczyłeś się języków.

Niemiecki mam opanowany na dobrym poziomie, także angielski, którego uczę się od piątego roku życia. Z włoskiego sporo rozumiem, choć we Włoszech przygotowywałem się głównie do matury, więc nie było dużo czasu, żeby szlifować kolejny język.

Decyzja o powrocie do Polski była trudna?

Miałem kilka możliwości. Mogłem podpisać pierwszy profesjonalny kontrakt z Novarą, bo zaproponowali mi trzyletnią umowę. Ale pierwsza drużyna spadła do Serie C, w związku z tym ekipa Primavery została rozwiązana. Zgłosiła się Lechia. Troszkę się nad tym zastanawiałem, ale postanowiłem, że to będzie dla mnie dobry krok, by powoli zacząć wchodzić do piłki seniorskiej. Uważam, że postąpiłem słusznie.

W Lechii dopiero wchodziłeś do profesjonalnej piłki. Podczas meczu towarzyskiego z Juventusem usłyszałeś komplement od Massimiliano Allegriego.

Takie coś działa na wyobraźnie. Przed meczem z Juventusem wraz z trenerem Jerzym Brzęczkiem miałem okazję uczestniczyć w konferencji prasowej. Był na niej również Allegri i bodajże Lichtsteiner. Może kojarzył mnie z tej konferencji. Mijaliśmy się po meczu, pogratulował mi gola. Sympatyczne wyróżnienie.

4

Zastanawiasz się, dlaczego później nie wyszło ci w Zagłębiu?

Oczywiście. Zastanawiam się nad wszystkim, co miało miejsce w mojej karierze. Złożyło się na to wiele czynników. Sposób gry drużyny, wizja trenera, moja forma. W jednym miejscu wychodzi lepiej, w drugim gorzej. Jednej, konkretnej przyczyny nie jestem w stanie podać. Wiele nie grałem, byłem po dwuletnim pobycie w Lechii, gdzie również dostawałem mało szans na grę. Nie pomagało mi to, brakowało ogrania. A przecież byłem młodym zawodnikiem, który potrzebował grać jak najwięcej. Niestety – później przytrafiały mi się drobne kontuzje, znów byłem pomijany. Ostatecznie postanowiłem zmienić otoczenie. Czułem, że w Lubinie już się nie rozwinę. Trafiłem do Pogoni, w barwach której przeżywam najlepszy okres w swojej karierze. Pozostaje iść za ciosem.

Jak bardzo doceniasz miejsce, w którym się znalazłeś, biorąc pod uwagę to, co przeżyłeś?

Bardzo doceniam. Równie dobrze mógłbym być zupełnie gdzie indziej, w miejscu niezwiązanym z piłką. A piłka stanowi całe moje życie. Byłem w stanie cały dzień kopać ją z kolegami w ogrodzie i nie myśleć o niczym innym. Dlatego jestem szczęśliwy z tego powodu, że mogę robić to, co lubię. Zarabiać na tym i cały czas się rozwijać. Doceniam fakt, że znajduję się w Pogoni, ale wiem, że to nie jest szczyt moich marzeń i możliwości. On jest dużo wyżej. Dopóki wszystko będzie zależało ode mnie, nie odpuszczę i będę coraz lepszy. Jestem tego pewny.

Rozmawiał Norbert Skórzewski

Fot. główne Newspix.pl, pozostałe – FotoPyk

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

3 komentarze

Loading...