Przyzwyczailiśmy się już, że najmniejsze kluby pełnią w futbolowym łańcuchu pokarmowym tak marginalną rolę, że najwięksi gracze właściwie nie zawracają sobie nimi głowy. Pamiętny spór Cracovii z Tarnovią przy transferze Bartosza Kapustki to chyba najbardziej medialny przypadek, ale wielomiesięczne czy wręcz wieloletnie oczekiwanie na należne pieniądze to smutna codzienność mniejszych zespołów. Dziś o swoje zaczyna się dopominać Lubań Tylmanowa, czyli klub, z którego pochodzi Filip Piszczek.
Problem polega na tym, że nie do końca wiadomo właściwie, kto powinien zapłacić i – co pewnie ważniejsze – ile powinien zapłacić.
Sytuacja przedstawia się tak: Lubań Tylmanowa w 2014 roku oddaje nastoletniego wychowanka, Filipa Piszczka, do MKS-u Sandecji Nowy Sącz. Klub idzie na rękę swojemu zawodnikowi, ale i nowemu pracodawcy – transfer jest bezgotówkowy, Lubań gwarantuje sobie jedynie 20% od ewentualnego kolejnego transferu Piszczka.
Jak sami widzicie, jak byk stoi: w przypadku płatnego transferu zawodnika do innego klubu. Zaglądamy na 90minut.pl – no zgadza się, Piszczek zmienił barwy, Sandecję Nowy Sącz zamienił na Cracovię, a z tego co wiemy – kwota kręciła się w okolicach 400 tysięcy złotych. W teorii wszystko jest proste – Sandecja po zanotowaniu na swoim koncie nadprogramowych 400 tysięcy od razu wydziela z nich 80 koła i kieruje do Tylmanowej. Jak się już domyślacie – tak się nie stało.
Dlaczego?
Zacznijmy od wersji LKS-u, który odbija się od ściany. Według nich Sandecja to Sandecja – kontrakty piłkarzy po awansie do Ekstraklasy podpisane ze stowarzyszeniem MKS Sandecja przeszły na Sandecję SA, miejsce w Ekstraklasie od MKS-u dostała spółka, więc i zobowiązania transferowe spółka powinna uregulować. Lubań zwraca się o 80 tysięcy złotych do Sandecji SA, ale w odpowiedzi słyszy, że… ani kwota, ani podmiot się nie zgadzają. W dodatku dość nieprzyjemnie brzmi groźba procesów w przypadku “ewentualnych ataków medialnych”.
Według Sandecji SA, Filip Piszczek istotnie zmienił barwy klubowe poprzez transfer gotówkowy, ale stało się to już wcześniej, właśnie w okresie przekształceń właścicielskich. Sandecja stoi na stanowisku, że zapłaciła 125 tysięcy złotych za transfer Filipa Piszczka z MKS-u Sandecji do Sandecji SA. To zaś oznacza, że Lubań oczywiście powinna się ubiegać o pieniądze, ale od stowarzyszenia, a nie spółki i o 25, a nie 80 tysięcy złotych.
– Zapis o 20% w przypadku płatnego transferu zawodnika do innego klubu rzeczywiście istnieje. Lubaniowi taka kwota się należy, nie mamy co do tego żadnych wątpliwości. Pojawia się jednak problem natury formalno-prawnej. Polega na tym, że Sandecja jako sportowa spółka akcyjna wykupiła sekcję od stowarzyszenia. I teraz tak: firma, która obsługuje nas prawnie, twierdzi jednoznacznie że tę kwotę powinno zapłacić stowarzyszenie, ponieważ zapłaciliśmy za sekcję i każdy z piłkarzy był wyceniony. Tak samo Filip Piszczek, którego wykupiliśmy w czerwcu zeszłego roku – mówi w rozmowie z Weszło Tomasz Michałowski, prezes Sandecji SA.
Różnice są dość spore, więc zapytaliśmy o zdanie Łukasza Wachowskiego z PZPN-u.
– Zmiana organizacyjna klubu nie ma znaczenia. Przekształcenie sekcji piłki nożnej w spółkę akcyjną czy spółkę z.o.o. to dość częsta procedura w PZPN-ie. Żeby można było ją skutecznie przeprowadzić, warunkiem jest przejęcie ogółu praw i obowiązków przez nowy podmiot. Krótko mówiąc – spółka akcyjna przejmując sekcję piłki nożnej od stowarzyszenia musi przejąć ogół praw, ale przede wszystkim obowiązków ciążących na stowarzyszeniu. W przypadku przekształcenia Sandecji nie ma opcji, żeby taki warunek się nie pojawił. On musiał się ziścić, w końcu klub z Nowego Sącza – czyli spółka akcyjna – gra w tym samym miejscu, w którym wcześniej grało stowarzyszenie. Kiedy Sandecja przekształcała się w spółkę, na pewno podpisała stosowne zobowiązania do uznania długów stowarzyszenia i dług przeszedł na spółkę. Nie mógł zostać w stowarzyszeniu, nawet pomimo tego, że ono może nadal formalnie istnieje – mówi Wachowski, dość jasno wskazując, od której kwoty powinien się liczyć procent dla Tylmanowej.
– Nie nabywa praw członkowskich nowy klub – w tym przypadku Sandecja S.A. – dopóki nie przejmie sekcji starego stowarzyszenia. Jedno z drugim jest połączone. Sandecja S.A. nie kupiła żadnego zawodnika wcześniej, dopóki nie przejęła sekcji piłki nożnej ze stowarzyszenia. A jak już przejęła to wszystkich, włącznie z Filipem Piszczkiem. Tak musiało być, i tak to rozumiem. Trzeba byłoby jednak spojrzeć w umowy transferowe jak i te który dotyczyły przekształcenia podmiotów.
Wniosek jest taki, że Sandecja SA nie mogła “kupić” Piszczka od MKS-u, bo nie była jeszcze członkiem MZPN-u, a została członkiem MZPN-u na mocy przejęcia wszystkich praw i zobowiązań MKS-u (w tym Piszczka i procentu od przyszłego transferu Piszczka). Trochę jak odwieczny spór dotyczący jajka i kury, jednak Wachowski rozwiewa wątpliwości.
– Lubaniowi należało się od stowarzyszenia Sandecji 20% od kolejnego transferu, więc być może w Nowym Sączu pomyślano, że przetransferują zawodnika ze stowarzyszenia do spółki akcyjnej za znacznie niższą kwotę – w tym przypadku, jak mówicie, za 125 tysięcy złotych – a co za tym idzie, zapłacą Lubaniowi mniej. Tylko że w całej sprawie najważniejsze jest to, czy umowa transferowa między MKS-em, który był członkiem Małopolskiego Związku Piłki Nożnej a spółką akcyjną, która jeszcze wtedy członkiem MZPN nie była, jest w ogóle skuteczna i ważna. Wydaje mi się, że można pokusić się o wniosek, iż dług transferowy przeszedł na spółkę, bo zawodnik razem z innym zawodnikami MKS Sandecji „wszedł” do nowo powstałej spółki. I to pomimo tego, że możliwe że Sandecja S.A. coś za niego zapłaciła, bo była to może kwestia wzajemnych rozliczeń pomiędzy likwidowanym stowarzyszeniem a powstającą spółką, a nie faktycznym transferem w rozumieniu przepisów transferowych.
Przedstawiamy wnioski działacza PZPN-u prezesowi Sandecji SA.
– Jeżeli otrzymamy jednoznaczną wykładnię z PZPN-u, że jest tak a nie inaczej, to oczywiście na drodze sądowej będziemy ze stowarzyszeniem w innym trybie próbowali coś wynegocjować. W umowie przejęcia spółki mamy pewne elementy spisane – absolutnie nie odmawiamy praw do 20% Lubaniowi, ale jesteśmy spółką miasta i musimy dokonać wszelkiej staranności, by wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Jeżeli będzie jednoznaczna wykładnia co do tego, kto powinien zapłacić – i okaże się, że powinniśmy zapłacić my – to oczywiście takie pieniądze uiścimy, ale przy okazji, w drodze postępowania sądowego, będziemy się ze stowarzyszeniem sądzić. Jednak na dzisiaj firma, która obsługuje nas pod względem prawnym, przyznaje, że nie my powinniśmy zapłacić tylko stowarzyszenie – zapewnia prezes Sandecji.
Dalszy ciąg nietrudno przewidzieć – Lubań powinna zgłosić się do PZPN-u, który zapewne wymusi na Sandecji przelanie 80 tysięcy złotych, a ewentualne spory Sandecji SA i MKS-u Sandecji rozstrzygną stosowne sądy. Irytuje w tej sprawie jedynie tradycyjna opieszałość, przez którą działacze Lubania zamiast komfortowo sprawdzać stan swojego konta, muszą miesiącami walczyć o swój hajs. Pomijamy tu wątek sprytnego zaniżenia kwoty transferowej, żeby obniżyć procent od transferu – chcemy wierzyć, że to nie cwaniactwo, ale nieznajomość związkowych przepisów. Cieszy przynajmniej gotowość prezesa Michałowskiego do zapłaty należnej kwoty klubowi z Tylmanowej.
Nie zmienia to faktu, że w takich warunkach o wiele ciężej szkolić kolejnych Piszczków.
Fot. Newspix.pl