Proces rozpadu Jugosławii. Z jednej strony najkrwawszy konflikt zbrojny od czasów drugiej wojny światowej, z drugiej – katalizator wielu zmian na mapie światowej i przy okazji piłkarskiej.
Do tego referendum niepodległościowe w Czarnogórze, którego skutkiem odłączenie się od Serbii. Dalej deklaracja niepodległości Kosowa, choć nawet wśród krajów Unii Europejskiej jedynie 23 z 28 państw mówi tej niepodległości: tak. W przeciwieństwie do – między innymi – Hiszpanów, a spoza Unii Rosjan czy Chińczyków.
Tym samym buzujący bałkański kocioł wypluł Chorwację, Serbię, Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę, Macedonię, Słowenię i Kosowo.
Wypluł reprezentacje, które – siłą rzeczy – nie były w stanie nawiązać do osiągnięć Jugosławii. Jugosławii, której bali się na świecie wszyscy. Jugosławii, której powierzchnia lądowa wynosiła 255 950 km² przy 56,542 km² Chorwacji, co samo w sobie gwarantowało ponad cztery razy większy wybór, ponad cztery razy większe pole manewru. Wreszcie Jugosławii, która – jakkolwiek spojrzeć – w dzisiejszych czasach miałaby wszystko, żeby stać się jedną z najsolidniejszych reprezentacji świata.
Ale Jugosławia jest przeszłością. Jej nowe wcielenia od zawsze cechowały się walecznością, nierzadko solidnością, ale przy okazji na solidności – jeżeli już – się kończyło. Gdzieś zawsze był mur nie do przebicia. Mur, który na ostatnich mistrzostwach świata skruszyli Chorwaci.
Za nimi poszła Bośnia i Hercegowina, która przed chwilą awansowała do Dywizji A Ligi Narodów. Dobrze radzi sobie Serbia, nadspodziewanie przyzwoicie wygląda Kosowo, które – uzupełniając kadrę – nie tyle zbiera odrzuty ze Szwajcarii (je w większej mierze zbiera Albania), a właśnie z Albanii.
I właśnie przykład Kosowa wydaje się najbardziej znamienny. Wiadomo, Dywizja D to Dywizja D, wielkich marek tam nie uświadczymy, ale fakt, że europejski świeżak radzi sobie tak dobrze sprawia, że pytanie, jak wiele maksymalnie państw można w byłej Jugosławii zmieścić, żeby wreszcie któreś z nich stało się europejskich chłopcem do bicia, jest jak najbardziej zasadne.
Pytanie, czy możemy pójść dalej i mówić o piłkarskim renesansie całej byłej Jugosławii?
Usystematyzujmy.
Chorwaci, wiadomo, wicemistrzowie świata. Symbolem sukcesu Subasić, zwijający się z bólu na murawie. Dalej chociażby Vrsaljko czy Mandzukić, obaj walczący ze skurczami. Mówimy o półfinale mistrzostw świata, w którym Chorwaci zwycięstwo wyszarpali rywalom z gardła. Twarze naznaczone piekielnym zmęczeniem, piłkarze walczący o – dosłownie, bez grama przesady – każdy centymetr boiska. Kto oglądał wszystkie mecze uważnie, na pewno pamięta Lukę Modricia wykonującego morderczy sprint w okolicach 115. minuty, mimo że wcześniej wypruwał sobie żyły i miał prawo być kompletnie wyczerpany.
– Była Jugosławia to region niespodzianek, który charakteryzuje się tym, że pojedyncze reprezentacje od czasu do czasu mają przebłyski. Osiągają wyniki ponad stan. Gdy nikt w daną reprezentację nie wierzy, może ona zabłysnąć, a gdy są większe oczekiwania – nierzadko kończy się spektakularną klapą. Przykładem Chorwacja. Od wielu lat była wymieniana w gronie czarnych koni, ale w ostatnich kilkunastu latach zawsze coś szło nie tak jak zapowiadano. Teraz na Chorwację mało kto liczył. Przypominam sobie, jak prezentowała się ona przed mistrzostwami świata. Naprawdę, trudno było zakładać, że zaprezentuje się tak rewelacyjnie. Cóż, nierzadko jest tak, że wszystko złoży się w jeden element i drużyna odpali – przyznaje Mateusz Woźniak, ekspert od południowosłowiańskiego futbolu. I kontynuuje: – Możliwe, że Chorwaci już tego wyniku przez dłuższy czas nie powtórzą. Niewykluczone, że generacja, którą oglądaliśmy na mundialu nie trafi się przez długi okres. Niewiele zapowiadało taki sukces, ale tak to z reprezentacjami z tamtego regionu jest. Potencjał zawsze, stabilizacja – od czasu do czasu. Należy spodziewać się niespodziewanego.
Generalnie, na sukces Chorwatów nie można patrzeć jednowymiarowo. Podczas mistrzostw świata rozbijaliśmy ich osiągnięcia na czynniki pierwsze. Wspominaliśmy, jak ważną rolę odegrało Dinamo Zagrzeb. Pisaliśmy, iż nie jest przypadkiem, że Dinamo miało najwięcej wychowanków wśród półfinalistów mistrzostw, aż dziesięciu. I nie jest przypadkiem, że takiego wyniku już raczej nie powtórzy. Bo rynek się zmienia, młodsi zawodnicy wybierają ligi silniejsze. Biorąc pod uwagę okres do mundialu, z rocznika 1993 i młodszych powołania do kadry w ciągu 12 miesięcy otrzymało 13 zawodników, z których zaledwie czterech wychowało się w Dinamie, siedmiu zaś w ogóle nie spędziło ani minuty w stołecznym klubie, zazwyczaj stanowiącym jeśli nie matecznik, to chociaż przystanek przesiadkowy.
Efekty mogą przyjść w najbliższych latach. Na dziś trudno wyrokować, czy doścignięcie pokolenia Modricia i Mandzukicia – dla których była to najprawdopodobniej pierwsza i ostatnia szansa na tak wielki sukces, a na pewno ostatnia w drużynie, w której odgrywają tak kluczową rolę – będzie dla nowych, młodych zdolnych niemożliwe, czy może większe obycie, od najmłodszych lat, w silnych europejskich klubach zrobi swoje. Na dziś możliwe jest zarówno to, że Chorwaci do tak wielkiego sukcesu długo nie nawiążą, jak i to, że za kilka lat wyhodują kolejne talenty.
To jednak gdybanie. Mówiąc o renesansie reprezentacji byłej Jugosławii, musimy przyznać, że Chorwacja jest jej twarzą. Nawet pomimo tego, że zaraz po mundialu kadra dostałą zimy prysznic w postaci 0:6 z Hiszpanią, a teraz spadła z Dywizji A Ligi Narodów. Sukces jest sukcesem, o osiągnięciach reprezentacyjnych nie można zapominać po kilku miesiącach, gdy przytrafi się pierwsze od dłuższego czasu niepowodzenie.
– Wiadomo, jak prezentowała się Chorwacja na mundialu. Niesamowity wynik, niesamowita gra, niesamowita wola walki. Ale spójrzmy na przykład Słowenii, która znajduje się w trzecim koszyku, a pamiętajmy, że jeszcze na początku XXI wieku reprezentacja awansowała zarówno na mistrzostwa świata, jak i mistrzostwa Europy. W 2010 też pojechała na mundial, ale od tamtego czasu sporo się zmieniło. Ostatni mecz o punkty wygrała mniej więcej rok temu – przypomina Woźniak.
Dokładniej – Słowenia wygrała 2 czerwca w meczu towarzyskim z Czarnogórą, ale biorąc pod uwagę mecze o punkty, trzeba cofnąć się do 4 września 2017, kiedy udało się jej pokonać Litwę.
To jedna z reprezentacji państw byłej Jugosławii, która jest w wyraźnym odwrocie. Daleko jej do europejskiego kopciuszka, chłopca do bicia, ale jeżeli nie osiągasz nawet przyzwoitych wyników, trudno oczekiwać, że ktoś uzna cię za reprezentację solidną.
Słowenię miał na myśli Mateusz Woźniak, gdy mówił: “Trudno ocenić, czy reprezentacje państw byłej Jugosławii przeżywają renesans, bo – choć wyraźnie widać, że w ostatnim czasie niektóre reprezentacje osiągają dobre wyniki, może nawet ponad stan – nie wszystkie kadry narodowe idą w górę”.
Wspominał także o Czarnogórze i Macedonii. – Od pierwszej z nich trudno oczekiwać czegoś wielkiego. Czarnogóra prezentuje poziom, którego można się po niej spodziewać i tyle, nic ponad stan, nic poniżej pewnego poziomu. Czasami urwie punkty silnemu rywalowi, ale w cyklu eliminacyjnym nie osiągnie zbyt wiele. Podobnie Macedonia – za mocna na Dywizję D, a wyżej może mieć problemy.
Czarnogóra cieniuje w Dywizji C, choć utrzymanie ma, Macedonia robi do tej dywizji awans, ale za rywali miała takie tuzy jak Armenia, Gibraltar i Liechtenstein.
Czyli Słowenia, Czarnogóra i Macedonia to kadry, którym do solidności sporo brakuje, ale właśnie – w skali europejskiej są po prostu nieco słabszymi średniakami.
Woźniak: – Mało mówi się u nas o tym, jakie wyniki w ostatnim czasie osiąga Bośnia i Hercegowina. Awans do Dywizji A to nie byle co, tym bardziej że z najwyższą ligą pożegnali się Chorwaci. Trzeba docenić pracę, jaką wykonuje trener Robert Prosinecki. Mają określony styl gry, oparty głównie na defensywie, co przynosi efekty. Długo nie dawali się pokonać, dopiero niedawno ulegli w meczu towarzyskim Hiszpanom. Z Dywizji B awansowali pewnie, w następnej edycji – jeżeli nie będzie żadnych reform – reprezentacja Bośni i Hercegowiny będzie jedyną południowosłowiańską reprezentacją, która zagra w Dywizji A.
Wyniki Bośni i Hercegowiny w 2018 roku? Jedynie dwie porażki, obie w sparingach. Z Meksykiem i Hiszpanią. Poza tym pięć zwycięstw, pięć remisów. W Lidze Narodów pewny awans, przed Austrią i Irlandią Północną. Wydaje się, że Prosinecki zbudował tam coś trwałego. Na pewno stworzył reprezentację solidną, która przecież gwiazd światowej piłki, rozpychających się po dużych europejskich klubach, nie posiada.
Tak samo jak Serbia, która podniosła się po mundialu. Woźniak: – Serbowie na mistrzostwach świata zaprezentowali się tak sobie. Kluczowy był mecz i cała otoczka spotkania ze Szwajcarią. Pozbierali się, Mladen Krstajić dostał szansę dalszej pracy, chociaż był krytykowany zarówno za powołania, jak i brak pomysłu. Cierpliwość zdecydowała. Dzięki niej Serbowie grają solidnie. Prezentują piłkę zrównoważoną. Wiadomo, że nie będę grali fajerwerków, bo brakuje im piłkarzy międzynarodowej i światowej klasy. Po prostu solidność, skupienie na określonych walorach i tyle.
Efektem awans do Dywizji B Ligi Narodów, choć grupa – z Rumunią i Czarnogórą – do najprostszych mimo wszystko nie należała.
Transfermarkt.de
Generalnie, Bośniakom i Serbom nic zarzucić nie możemy.
Zostało Kosowo. Kosowo, które na przestrzeni 2018 roku nie przegrało żadnego meczu. Wygrało siedem starć, zremisowało dwa spotkania. Fakt, ta reprezentacja nie mierzyła się z potęgami – w Lidze Narodów Azerbejdżan, Wyspy Owcze i Malta, w sparingach Madagaskar, Burkina Faso i Albania – ale, mimo że grała w Dywizji D, nikt do San Marino czy Malty porównywać jej nie może.
Woźniak: – Generalnie, na wyniki Kosowa trudno patrzeć zero-jedynkowo. Spójrzmy na eliminacje mistrzostw świata – słaba gra, ostatnie miejsce, brak zwycięstw. Teraz kadra wygląda przyzwoicie, zbiera punkty, ale pamiętajmy, z kim rywalizuje. Azerbejdżan Wyspy Owcze, Malta, czyli drużyny na miarę jej piłkarskich możliwości. Jasne, Kosowo nie jest europejskim kopciuszkiem, to trzeba docenić, ale nie popadałbym w przesadny zachwyt. Wydaje mi się, że jeżeli awansuje do Dywizji C, to szybko wróci tam, skąd przybyło.
Generalnie, mówiąc o Kosowie, trudno odciąć się od aspektów politycznych. Tam zdają sobie sprawę, jak wielką rolę w świadomości ludzi może odegrać futbol. W jaki sposób? Cóż, jeżeli Kosowo stałoby się poważaną reprezentacją, również państwo kojarzyłoby się ludziom jako osobny podmiot.
To wielka stawka i w Kosowie ją rozumieją. A czerpać mają z kogo – wielka emigracja czasów wojny sprawiła, że Albańczycy z Kosowa są rozsiani po Europie, ze szczególnym uwzględnieniem Szwajcarii, Skandynawii, Niemiec. Do reprezentacji właśnie masowo ściągane są dzieci uchodźców wyszkolone w mocnych zachodnich klubach.
Kwestie polityczne, jak i piłkarskie wyjaśnił swego czasu w obszernym tekście Leszek Milewski.
Kosowskie korzenie mają grający w innych kadrach Adnan Januzaj, Xherdan Shaqiri, Granit Xhaka, Adir Mehmedi, Valon Behrami. Z nimi awans na Euro przez Ligę Narodów D byłby pewny. Swoją drogą, Shaqiri i Xhaka to wielka porażka związku. Wiele razy podkreślali swoje albańsko-kosowarskie pochodzenie, a jednak nie skorzystali z okazji zmiany kadry przed Euro 2016. Kosowo jest też osłabione… bratnią reprezentacją Albanii, gdzie występuje wielu graczy z kosowarskimi korzeniami.
Mimo to Kosowo zdaje się faworytem turnieju dla słabeuszy. Oto w jakich klubach grali piłkarze, którzy ograli w ostatniej kolejce Wyspy Owcze (10 września – przyp. red.):
Rizespor – FC Zurich, Skenderbeu, Dinamo Zagrzeb, Mouscron – FC Zurich, Kristiansand – Willem II, Heerenveen, Werder Brema – Sheffield Wednesday.
Z ławki weszli piłkarze Genku, Rizesporu i Broendby. Nie podnieśli się z niej zawodnicy Achmatu Grozny (niegdyś Terek), Swansea, Sandhausen, Luzern. Kontuzjowany był Valon Berisha, piłkarz Lazio, który tego lata kosztował rzymski klub 7.5 miliona Euro.
A federacja wciąż pracuje nad wzmocnieniami. Meritan Shabani to dziewiętnastoletni wielki talent Bayernu. Na prawej obronie Huddersfield gra Florent Hadergjonaj. Być może wybiorą inaczej, ale na pewno federacja Kosowa ma silne wsparcie rządu, więc i większą siłę przekonywania. Ta motywacja może okazać się kluczowa. Takiej w Lidze Narodów D nie ma nikt.
Bo dla nikogo aktualnie futbol nie jest sprawą aż tak głęboko umoczoną w polityce i narodowych interesach. Sytuacja wciąż pozostaje niestabilna, konflikt serbsko-albański nie ma szans na jakiekolwiek polubowne rozwiązanie – jest tylko próba sił, która w tym wypadku wiedzie również przez boisko.
W skrócie – osiągnięcie reprezentacji Kosowa bardziej niż niespodziewanym sukcesem było obowiązkiem. Patrząc na to, jak wielu solidnych zawodników jest w stanie przyciągnąć – było czy nie było – dość świeża reprezentacja, można złapać się za głowę.
Skąd taki potencjał państw byłej Jugosławii?
Może będzie to nadużycie, straszne uogólnienie, a może rzecz po prostu najoczywistsza z oczywistych, ale… w tamtych regionach po prostu kocha się sport, który stanowi część kultury.
Woźniak: – To jest fakt. W tamtych regionach kocha się sport. Piłka nożna jest najpopularniejsza. Dość powiedzieć, że w Chorwacji sport czynnie uprawia ponad 400 tysięcy osób, choć mówimy o 4-milionowym narodzie. Można sobie wyobrazić, jakie mają nastawienie do aktywności fizycznej. I to zarówno w Chorwacji, jak i w innych południowosłowiańskich krajach. Nie ma przypadku w tym, że osiągają tak znaczące sukcesy w sportach drużynowych. Generalnie, bo mówię też o siatkówce, piłce ręcznej czy koszykówce.
I faktycznie, państw jest wiele, potencjał kadrowy powinien być, teoretycznie, ograniczony, a jednak do rozgrywek międzynarodowych wchodzi Kosowo, zbiera sobie reprezentację i gra solidnie. Szkolenie, edukacja poprzez sport, narody zakochane w piłce (i nie tylko), do tego – na przykładzie Kosowa – zawodnicy rozsiani po kilku krajach z paszportem i, w razie chęci, w większości, z możliwością gry dla kadry. Oto w dużym uproszczeniu recepta może nie tyle na sukces, co na trzymanie stabilnego poziomu.
Bo, jakkolwiek spojrzeć, państwa byłej Jugosławii od zawsze cechowały się solidnością i to się raczej nie powinno zmienić. Od czasu do czasu jedne reprezentacje wystrzelą, drugie – jak Słowenia – będą zawodzić. Ale wydaje się, że nawet gdyby stworzyć kolejką reprezentację, to i ona nie stałaby się europejskich kopciuszkiem.
No ale dobra, jak to jest z tym renesansem?
Woźniak: – Jednoznacznie ku tej tezie bym się nie skłonił. Gdyby większość reprezentacji miała swoje pięć minut to tak, ale według mnie z tym renesansem, z odbudową piłki w krajach byłej Jugosławii, nie jest do końca tak dobrze. Można jedynie zakładać, że któraś z reprezentacji będzie starała się przenosić wzorce z tego, co podczas mundialu osiągnęli Chorwaci. Pytanie, czy z potencjałem kadrowym, które dane reprezentacje mają, uda się takie coś odwzorować.
I to jest chyba droga, którą państwa byłej Jugosławii będą podążać. Z jednej strony walka o solidność, branie przykładu nawet nie z Chorwacji, co chociaż z dzisiejszej Bośni i Hercegowiny, z drugiej, co tyczy się raczej tylko Chorwacji – próba nawiązania do sukcesu, który w tym roku zaskoczył wszystkich.
Tylko właśnie, czy Chorwaci udźwigną presję, gdy na następnym turnieju będzie się od nich wymagało więcej, a nie stawiało w roli czarnego konia, ewentualnej niespodzianki?
Norbert Skórzewski