Piotr Stokowiec dał w meczu z Resovią pograć piłkarzom rezerwowym (na przykład Kuciakowi, Vitorii, Fili, Makowskiemu) oraz innemu pracownikowi klubu (Lewandowskiemu), ale i tak gdańszczanie wystawili w Rzeszowie mocny skład. W każdym razie taki, który musiał robić wrażenie na drugoligowej Resovii, bo jeśli ekipa Szymona Grabowskiego jest w środku tabeli, to widząc przed sobą nawet tych rezerwowych wzmocnionych chociażby przez Flavio, powinni mieć miękkie nogi. Tyle że nie mieli i Lechia, choć awansowała, to długo męczyła bułę.
W pierwszej połowie zupełnie nie było widać, że jedni walczą o mistrzostwo Polski, a ich rywale dopiero co wdrapali się na trzeci poziom rozgrywkowy. W początkowym kwadransie żadna drużyna nie potrafiła przejąć inicjatywy, a przecież oczekiwalibyśmy po faworytach, że wezmą futbolówkę dla siebie i ustalą zasady. Tymczasem nie, królował chaos, a z tego chaosu… wyłonił się gol dla Resovii. Źle zachował się Fila, który najpierw wyszedł za rywalem, nie zamknął akcji, a następnie odpuścił krycie w polu karnym. Skorzystał z tego Hass i pokonał Kuciaka. Co ciekawe, to nie było wszystko, co pokazała Resovia przed przerwą, bo gdańszczanie mogli przegrywać 0:2, ale tym razem mieli trochę szczęścia i piłkę z linii bramkowej wybił Vitoria.
Lechia? Nie pokazywała nic ciekawego, grała wolno i schematycznie. Dobrym zobrazowaniem tej bezradności był moment, kiedy Wolski domagał się rzutu karnego po zupełnie przypadkowym zagraniu ręką przez przeciwnika. Goście po prostu nie stwarzali sobie oczekiwanych setek. Wrzucił Mak i zrobiło się lekkie zamieszenie, uderzył Wolski z woleja, ale bez żadnej siły, uderzył ten sam piłkarz z wolnego, ale inteligentnie bramkarza zaasekurował Ogrodnik. Tyle, czyli dramat. Mowa przecież o różnicy dwóch klas rozgrywkowych, to powinna być seria ciosów, a nie końskie zaloty i szczypanie po udach.
Ten dramat dostrzegł też Stokowiec i ściągnął w przerwie pracownika Lewandowskiego oraz będącego w fatalnej formie piłkarza Maka. Puścił do gry Mladenovica i Haraslina, reszta zawodników też wzięła się w garść i poszło. Najpierw po wrzutce z rzutu rożnego piłkę wsadził do bramki Vitoria. Następnie obciął się Bartłomiej Makowski i w sytuacji sam na sam Sobiech pokonał Daniela. Wynik natomiast ustalił Haraslin, biorąc dwóch rywali na zamach i uderzając bardzo pewnie.
Resovia została przyciśnięta i temu naporowi się poddała, ale nie może mieć do siebie pretensji. Wygrała jedną połowę z liderem ekstraklasy, w drugiej części miała pecha, bo znów rywale wybijali piłkę z linii, tym razem zrobił to Nalepa. Lechia? Zrobiła swoje i tyle, ale powinna się zastanowić czy wypada jej prezentować się tak, jak w pierwszej połowie. No, ale może w końcu kibice w Gdańsku zobaczą mecz Pucharu Polski grany u siebie – czekają na tę okazję od 2014 roku.
Resovia – Lechia 1:3
Hass 15′ – Vitoria 57′ Sobiech 63′ Haraslin 70′
Fot. 400mm.pl