Co łączy Denisa Suareza, Munira i Leo Messiego? Cała trójka zasiadła dziś na trybunach Giuseppe Meazza. Tym samym Ernesto Valverde nie zdecydował się zaryzykować zdrowia Argentyńczyka. Oczywiście dla postronnych obserwatorów wielka szkoda, ale na grę Barcelony i tak patrzyło się dziś z ogromną przyjemnością. Na Interu z trochę mniejszą, ale najgorzej również nie było. W każdym razie wszyscy, którzy wybrali ten mecz, zawiedzeni czuć się nie mogą.
Już wczoraj na konferencji prasowej trener Barcelony mówił, że ryzykować w sprawie Messiego na pewno nie zamierza. I trudno się dziwić, bo Blaugrana w trzech pierwszych kolejkach fazy grupowej zanotowała trzy zwycięstwa, co oznaczało niemal pewny awans. Inna sprawa, że bez swojego kapitana w meczach z Realem Madryt i właśnie Interem wyglądała naprawdę dobrze. Ba, podopieczni Valverde udowodnili niedowiarkom, że życie bez Messiego istnieje.
Inter był dziś mniej bojaźliwy niż na Camp Nou, a to doskonale odpowiadało Barcelonie. Przyjezdni grali wysokim pressingiem i potrafili zamknąć rywala na ich połowie. Imponowała przede wszystkim gra drugiej linii, która momentami ocierała się o perfekcjonizm. Tylko ocierała, bo brakowało bramek. Choć akcje ofensywne oczywiście były, bo sam Luis Suarez na bramkę przeciwników uderzał kilka razy. Urugwajczykowi czasami brakowało precyzji, bo kilka razy minimalnie spudłował. Innym razem na wysokości zadania stawał Handanović, a jak już udało się 31-latkowi wepchnąć piłkę do siatki, to Szymon Marciniak gola nie uznał. Słusznie zresztą, bo Rakitić dośrodkowywał zza linii końcowej. Winić Chorwata za minimalnie spóźnienie oczywiście nie zamierzamy, ale należy mu się bura za zmarnowanie akcji sam na sam, która miała miejsce kilka sekund wcześniej.
Gospodarze zagrali dziś dużo lepiej niż w pierwszym spotkaniu, bo przede wszystkim nie bali się atakować. Co prawda środek pola przegrali z kretesem, ale mimo wszystko stworzyli sobie kilka niezłych okazji. Ivan Perisić z chirurgiczną precyzją dograł na głowę Matteo Politano, ale ten minimalnie przestrzelił. Innym razem 25-latek uderzał z lądu, ale jego groźny strzał zablokowali obrońcy Barcelony. Przed doskonała okazją stanął również Kwadwo Asamoah, który z kilku metrów huknął obok spojenia słupka z poprzeczką. Kilka prób więc było, ale wydawało się już, że Inter gola w tym meczu nie strzeli. I wtedy przebudził się Mauro Icardi, który przez prawie cały mecz był niewidoczny. Argentyńczyk dostał jednak dar od losu, bo piłka wpadła pod jego nogi w polu karnym, po tym jak strzał Matiasa Vecino zablokował jeden z defensorów Barcelony. Oczywiście dalsza część akcji potoczyła się tak, że najlepszy strzelec Interu dał wyrównanie swoje drużynie.
Bramka Icardiego była na wagę jednego punktu, bo chwilę wcześniej najpiękniejsze chwile w koszulce Barcelony przeżywał Malcom. Brazylijczyk na murawie pojawił się dopiero w samej końcówce spotkania, ale już po dwóch minutach od wejścia cieszył się z premierowego gola dla katalońskiego zespołu. Były zawodnik Bordeaux dostał podanie od Coutinho, pociągnął z piłką do przodu i oddał precyzyjny strzał po ziemi. Chyba nikt się nie spodziewał, że to właśnie 21-latek trafi dziś do siatki. Ba, prawdopodobnie nikt nie przypuszczał, że zobaczymy go na boisku. Raczej zapowiadało się na to, że kolejny mecz obejrzy z wysokości trybun albo z ławki rezerwowych. Tymczasem został małym bohaterem swojej drużyny i prawdopodobnie kupił sobie czas na Camp Nou. Wiele mówiło się w ostatnim czasie o jego odejściu już zimą, ale ten gol może i powinien wiele zmienić. Jasne, lada dzień wróci Leo Messi, ale Dembele nadal nie przekonuje na boisku i poza nim.
Cóż, długo musieliśmy czekać na bramki, ale pomimo tego mecz oglądało się naprawdę przyjemnie. Mała w tym zasługa Szymona Marciniaka, który nie miał dziś zbyt dużo roboty, ale również nie przeszkadzał piłkarzom. Takich spotkań naszemu rodakowi i nam wszystkimi życzymy jak najwięcej.
Inter Mediolan – Barcelona 1:1 (0:0)
0:1 Malcom 83′
1:1 Icardi 87′
Fot. NewsPix.