Zapewne nigdy nie słyszeliście o Rachel McKinnon. To Kanadyjka, wykładowczyni filozofii na Uniwersytecie Charleston i nowa mistrzyni świata w kolarstwie torowym, w kategorii wiekowej 35-39 lat. W teorii nic, co zwróciłoby naszą uwagę. Jest tylko jedno „ale”: na świat przyszła jako facet.
Swój wyścig wygrała w niedzielę w Los Angeles, stając się tym samym pierwszą w historii transpłciową mistrzynią świata, co ogłosiła na Twitterze. Wcześniej ustanowiła jeszcze rekord świata z czasem 11,92 s (na 200 metrów, pobity 10 minut później przez jedną z rywalek). W finale nie jechała tak szybko, a – jak sama twierdzi – wygrała dobrze przemyślaną strategią. Co zresztą by się zgadzało, bo do tej pory jej rezultaty nie należały do wybitnych, a na podium stawała bardzo rzadko.
– Finał z Carolien Van Herrikhuyzen z Holandii wygrałam w dwóch wyścigach. W pierwszym to ona prowadziła i chciała przycisnąć mnie do poręczy, ale dobrze czuję się jadąc na czyimś kole. Na ostatnim zakręcie zdecydowałam się zaatakować pierwsza, objechałam ją i utrzymałam za sobą. W drugim wyścigu prowadziłam ja. To była fajna, ale trudna jazda. Bawiłyśmy się w kotka i myszkę. Dałam jej prowadzić do ostatniego zakrętu, a tam znów udało mi się wyskoczyć przed nią.
Na najniższym stopniu podium stanęła Jennifer Wagner z USA. Co zabawne, o ile Holenderka cieszyła się z sukcesu Rachel i publicznie wsparła osoby transpłciowe w sporcie, o tyle Wagner na Twitterze napisała tylko, że to „zdecydowanie nie było fair”. A skoro podział nastąpił u dwóch rywalek, to chyba nie musimy pisać, co zaczęło dziać się w Internecie?
Przepisy w tym względzie ustalił Międzynarodowy Komitet Olimpijski przed kilkoma laty. Unia Kolarska – jako sport olimpijski – się do tego dopasowała. Mówią one, że transpłciowi mężczyźni mogą rywalizować z innymi facetami… bez ograniczeń. Transpłciowe kobiety z kolei muszą kontrolować swój poziom testosteronu. Jeśli przekroczy on założone normy to pozostaje tylko pożegnać się z zawodami. Sęk w tym, że nie wszystkich to przekonuje. I, żeby było zabawniej, dotyczy to obu stron sporu.
Rachel McKinnon dla VeloNews:
– Wiele czytałam o mitach dotyczących testosteronu. […] Uśredniając: mężczyźni mają go więcej niż kobiety, a kobiety mają z kolei więcej estrogenu. Niedawno przebadano jednak 2000 lekkoatletów i odkryto, że 1/6 mężczyzn ma bardzo niski poziom testosteronu. Te badania pokazują, że nie ma absolutnie żadnego związku pomiędzy testosteronem, a wynikami facetów.
Rachel dodała też, że ludzie mylnie uważają testosteron za doping. Faktycznie może tak działać, jeśli wstrzykujemy go sobie więcej i nie polegamy tylko na tym, który wytwarza nasze ciało. Nie ma on jednak większego wpływu na to, jak zaprezentujemy się na bieżni czy na rowerze. Z kolei jego sztuczne obniżanie (co, przypomnijmy, jest wymogiem MKOl-u) zaniża wyniki, bo ciało nie jest do tego przyzwyczajone.
Czego chciałaby więc Rachel? Możliwości wystartowania w zawodach bez żadnych ograniczeń:
– Tu nie chodzi tylko o sport, ale o prawa człowieka. […] Skoro mówimy o rozszerzeniu praw dla mniejszości, czemu pytać większość? Założę się, że wielu białych ludzi było wkurzonych, gdy zakończyliśmy segregację rasową w sporcie i pozwoliliśmy czarnym sportowcom na występy. Ale musieli jakoś to przeżyć. […] Nie możemy mieć kobiet legalnie uznawanych za transpłciowe w społeczeństwie i traktować je inaczej w sporcie. Nie powinniśmy się martwić tym, że osoby transpłciowe “przejmą” igrzyska olimpijskie. Powinniśmy się martwić o prawa człowieka.
Musimy pisać, że mnóstwo osób się z tym nie zgadza? Dowody są wszędzie – założymy się, że wielu z was traktuje badania poziomu testosteronu jako minimum przyzwoitości. Zalew tweetów, z którymi mierzyła się w ostatnich dniach Rachel, jasno dowodzi też, jaka jest reakcja dużej części społeczeństwa. Mogła z nich wyczytać, że jest oszustką, nie powinna mieć możliwości startów i pozostałe zawodniczki mogą się czuć pokrzywdzone. A wspominamy tylko te łagodniejsze wypowiedzi.
Dodać do tego możemy choćby stanowisko Jillian Bearden, innej transpłciowej kolarki:
– Udowodniłam, jak potężny jest testosteron, gdy rywalizowałam jako mężczyzna. To nie działa tak, że im więcej go masz, tym jesteś silniejszy, ale hormon zapewnia wytrzymałość, która później cię zasila. […] Czuję się dobrze, gdy mogę rywalizować z 50 innymi kobietami, które wiedzą, że obniżyłam swój poziom testosteronu i zaliczyłam potrzebne wymogi. To powstrzymuje pytania i nękanie. Gdy stoję na podium, czuję się z tym komfortowo.
Badania poziomu testosteronu (i jego opcjonalne obniżanie) to najprawdopodobniej najmniej inwazyjny sposób na – choćby teoretyczne – wyrównanie szans. Takie, by czepiało się tego jak najmniej osób, a by rywalizacja była możliwa. Bo przecież taka jest idea sportu olimpijskiego – każdy ma mieć możliwość się zaprezentować.
Kiedyś badania były znacznie prostsze: najpierw szukano jaj (dosłownie), potem trzeba było przechodzić przez stosunkowo skomplikowaną operację chirurgiczną, na co mało kto się decydował i przesadnie nas to nie dziwi. Dziś robi się to terapią hormonalną. z czym najprawdopodobniej wszyscy będą musieli się pogodzić. Nawet jeśli, jak McKinnon, uważają, że stoi to w opozycji do ich praw.
Ashland Johnson z Kampanii Praw Człowieka:
– Wszyscy sportowcy, niezależnie od płci, powinni być obiektem takich samych standardów dotyczących testów. Ich polityka nie powinna wyróżniać osób transpłciowych. Z drugiej strony nie uważam, by wytyczne MKOl-u były anty-transpłciowe, ponieważ faktycznie istniała pewna niesprawiedliwa przewaga powiązana z testosteronem.
Jedni dostają możliwość startów, drudzy pewność, że dba się o ich interesy. Jak ujęła to Joanna Harper, prowadząca badania dot. poziomu testosteronu w sporcie: „Pozwalamy na osiąganie pewnej przewagi (np. wzrostu czy masy), ale nie takiej, która przytłoczyłaby innych sportowców. Można to zrobić bez deptania praw pozostałych osób”.
I to właśnie z tym musi się pogodzić cała rzesza krytyków Rachel McKinnon oraz… ona sama.