Nic tak nie rozlicza ekstraklasy, jak puchary. Najpierw te europejskie, kiedy goli nas każdy, kto ma na to tylko ochotę, a gdy już wszyscy reprezentanci odpadną, czyli grubo przed startem jesieni, ligę rozlicza Puchar Polski. To, że różnice między kolejnymi klasami są coraz mniejsze, oczywiście widać, bo poziom się wyrównuje (za sprawą tego, że ekstraklasa idzie w dół). Mnie to nie drażni, bo polską piłkę klubową pochowałem dawno temu. Natomiast drażni – nie, nie drażni – wkurwia co innego: brak zaangażowania.
Jak to powinno wyglądać: jedzie drużyna z ekstraklasy do przykładowego Sandomierza, zwiedza miasto, wypatruje ojca Mateusza na rowerze, potem wchodzi na boisko, cyk, trójeczka do przerwy, a po przerwie zabawa. Pokazanie, że choć różnice w umiejętnościach nie są znowu duże, to jednak jeszcze są. Pokazanie tamtejszym miejsca w szeregu, a jednocześnie przypomnienie sobie, jak to było kiedyś, gdy zaczynało się na właśnie takich rupieciarskich boiskach. Inaczej mówiąc: zabawa piłką, powrót do korzeni.
Jak to wygląda: jedzie drużyna z ekstraklasy do przykładowego Sandomierza, zwiedza miasto, wypatruje ojca Mateusza na rowerze, potem wchodzi na boisko i zamiast dokręcić śrubę na początku, chce bawić się od pierwszego gwizdka, nie po przerwie, gdy już klepnięto wynik. A rywal jest zmobilizowany, chcący się pokazać, no i nie idzie. Rywal widzi, że nie idzie, więc jeszcze bardziej się nakręca i kłopot gotowy. Natomiast nie mówcie mi, że podobne historie dzieją się w innych ligach, bo tak, bywa i w ten sposób, ale u nas dzieje się to nagminnie. Weźcie za przykład Lechię, której kibice nie pamiętają meczu pucharowego u siebie (ostatni grany w 2014 roku), bo po drodze Lechia nie potrafiła wygrywać w Stalowej Woli, Bytowie i Niepołomicach. A jednocześnie była w grze o mistrzostwo kraju.
Wyniki Zagłębia i Korony to kpina, wstyd i hańba. Według mnie Lewandowski powinien zostać pożegnany, bo nie ma już żadnego wpływu na drużynę – widać to było w Morągu, ale i w meczu z Pogonią, kiedy jego piłkarze poruszali się z prędkością starej babinki, przechodzącej o lasce przez pasy. No, ale trener to jedno, a zawodnicy to drugie. Żyjący jak pączek w maśle, niemający szacunku do kibiców, zarabianych pieniędzy i siebie też. Jeśli jesteś zawodowcem, nie pozwolisz sobie na wpadkę z amatorem. Jeśli doceniasz, że ktoś oszalał i dał ci 20 koła na rękę, nie przegrasz w Sandomierzu. Jeśli szanujesz jeżdżących za tobą kibiców, nie dostaniesz po ryju od trzecioligowca.
Niestety ekstraklasowicze żyją w dziwnym świecie, takim odizolowanym. Dopóki bawią się sami, to jest fajnie, ty pokonasz tego, tamten innego, czasem ktoś fajnie strzeli, poda, jest impreza. No, ale jak pojawi się ktoś z zewnątrz, okazuje się, że nie jest to melanż z szampanem za 10 tysięcy, tylko kąpiel w błocie. A za kąpielówki robią dziurawe majtki. Zagłębie ma duże ambicje, europejskie, ale pytam: skoro wy nie wygrywacie w Morągu, to gdzie wy chcecie wygrać? Kiedyś przeszli dwie rundy w pucharach, wygrywając jeden mecz i zrobiono o tym dokument (jaja), więc przez chwilę poczuli się piłkarzami. W tym tempie zjazdu będziemy kręcić filmy o podróży do Giżycka na mecz ze Szkolnym Kołem Sportowym.
Aha, nie łudźcie się, że komuś tam jest wstyd i głupio, bo nie jest.
No, ale nie chcę tylko znęcać się nad tymi leszczami, ktoś te mecze wygrał, więc warto pochwalić zwycięzców. Pokazaliście, że wiele można w tym kraju osiągnąć, jadąc na ambicji. Jesteście potrzebni, bo też uświadamiacie, jak mała jest u nas różnica między futbolem amatorskim a zawodowym. Kropla drąży skałę, więc może ktoś pójdzie po rozum do głowy i zrozumie, jak w tej reklamie: jeśli nie widać różnicy, to po co przepłacać?