Reklama

Hiszpania dała wytrzeć sobą podłogę. Pewna era właśnie się skończyła…

redakcja

Autor:redakcja

18 czerwca 2014, 23:35 • 4 min czytania 0 komentarzy

Mało komu mogło to przejść przez usta. Mało kto potrafił pogodzić się z taką myślą. Ani dziennikarze, ani kibice nie byli w stanie uwierzyć, że TAKA drużyna kończy w TAKI sposób. Mecz z Holandią miał być tylko wypadkiem przy pracy, jedną tragedią, która zdarzyć się może każdemu raz na kilka lat. Nawet im. Hasło „final del ciclo” – koniec cyklu – u piłkarzy budziło śmiech, a w mediach strach. Bo czy ten koniec można było już głosić? Czy tamten jeden mecz miał wystarczyć? Czy to w ogóle możliwe, że złota drużyna wzmocniona takimi asami, jak Koke czy Diego Costa, nie dojdzie nawet do półfinału? Ha, miałaby nie wyjść z grupy?! „Marca” apelowała: naprawcie to! Apelowała, by nie przestawać wierzyć. Dziś znamy już jednak odpowiedź. Ta Hiszpania się skończyła.

Hiszpania dała wytrzeć sobą podłogę. Pewna era właśnie się skończyła…

Mistrz Europy 2008, mistrz świata 2010 i znów mistrz Europy 2012. Tak, to były piękne dla Hiszpanów lata. Niesamowity, wyjątkowy, niepowtarzalny okres. Okres kompletnej dominacji, który – jak łudziło się wielu – nie będzie miał końca. Koniec właśnie wybił. Zapalmy świeczkę nad wielką drużyną, która przestaje właśnie istnieć…

Że będą cholernie zmęczeni tym piekielnie trudnym sezon klubowym? To było pewne. Że niektórzy z nich – zwłaszcza ci z Barcelony – mogą być nieco zrezygnowani? Braliśmy to pod uwagę. Że nie będą mieli w sobie tego ognia? No tak, o tym mówił nawet Del Bosque. Jedynym, który ten ogień w sobie miał, to zdaniem selekcjonera Koke. Czyli gość, który szansę dostał dopiero, gdy Hiszpanie znaleźli się z nożem na gardle, i drużyny nie odmienił, bo tego nie zrobiłby nikt. Problem, i to było widać, leżeć musiał bardzo głęboko. La Furia Roja niewiele miała w sobie furii, niewiele miała nawet ambicji. Dziś, gdy trzeba było walczyć o życie, oni myślami byli zupełnie gdzie indziej. Bez jakiejkolwiek sportowej złości, bez chęci udowodnienia, bez… Tam po prostu nie było nic. Nawet nie frustracja, tylko zwykłe zrezygnowanie. Bezsilność.

– Żegnają się w sposób godny – przekonywał na antenie Dariusz Szpakowski. Jak do Hiszpanów szacunek mamy za ostatnie dokonania i kompletną dominację, tak nad tym pożegnaniem moglibyśmy godzinami dyskutować… 1:5 z Holandią? 0:2 z Chile? Łącznie siedem straconych goli, czyli o jednego więcej niż na trzech ostatnich imprezach. Sami powiedzcie, gdzie ta godność?

Chile i Holandia zrobiły z Hiszpanii to, co chilijscy kibice z centrum prasowego na Maracanie. Wjechali bez zaproszenia, sforsowali barykady i stłukli po drodze, co tylko dało się stłuc.

Reklama

To było okrutne 180 minut. Okrutne trzy godziny dla tych, którzy kibicowali Hiszpanom. Okrutne tak jak zmarnowana setka Busquetsa, od oglądania której bolały oczy. Piłkarze Del Bosque, co znów było aż bardzo widoczne, byli niebywale wolni – dali się wyprzedzać, objeżdżać i sobie odjeżdżać. Nie odmienił tej defensywy Martinez, nie uratował zespołu Busquets, ani przewracający się na piłce Cazorla. Nikt nie mógł przewidzieć, że Pedro będzie miał problemy z przyjęciem piłki, Iniesta z kreowaniem gry, a Diego Costa… po prostu ze wszystkim.

Costa to zresztą największy przegrany tych mistrzostw. Najbardziej lżony piłkarz turnieju. Zdrajca. Człowiek, który wybrał reprezentację Hiszpanii w momencie, gdy jego ojczyzna jak nigdy potrzebuje napastnika. „Diego, viado” – brzmiała jedna z najczęściej intonowanych przyśpiewek na Maracanie. Od pedałów wyzywali go dziś wszyscy. I Brazylijczycy, druga siła na stadionie, i Chilijczycy. I chyba też nawet Hiszpanie.

Jeszcze Casillas… Symbol tej porażki. Nie, nie on zawinił najbardziej, nie jego powinno się wytykać palcami, ale po nim najlepiej widać, że pewna era dobiegła końca. Że ta Hiszpania nie jest nawet Hiszpanią sprzed dwóch lat. Że z wielkiej drużyny stała się drużyną, która nie ze wszystkim radzi sobie dookoła. Że szacunek szacunkiem, ale nie można żyć samą przeszłością. Szkoda, bo Casillasa – wielkiego przecież bramkarza – zapamiętamy z tego mundialu, jak przyjmuje siedem goli, traci piłkę na rzecz van Persiego i fatalnie odbija strzał Sancheza z rzutu wolnego.

A Chile? Ten wynik mówi właściwie sam za siebie i to, że nikt go nie poddaje w wątpliwość, nie mówi o niezasłużonym sukcesie – również. Sporo padało głosów, że to może być czarny koń turnieju, że mogą w Brazylii wszystkich zaskoczyć, ale bądźmy poważni. Kto mógł oczekiwać, że tak zabawią się z Hiszpanami przy pierwszym golu? Że pod koniec meczu to oni będą prowadzili i bawili się dalej, wspólnie z kibicami, którzy po każdym kolejnym podaniu krzyczeli „Ole!”? Dla obecnych mistrzów świata to był policzek.

Reklama

Chi Chi Chi! Le Le Le! Viva Chille!

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...