Narzekacie, że za dużo krytykuję, ale nic nie poradzę, że czasem łatwiej znaleźć babę z brodą handlującą kwiatami paproci niż pozytywy w polskiej piłce. Natomiast gdy można już kogoś pochwalić, chętnie to zrobię i jak patrzę na ostatnie wyczyny Krzysztofa Piątka, to aż chce się bić brawo.
Naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio polski napastnik miał takie wejście do zagranicznej ligi. Przecież Lewandowski, nim rozstrzelał się w Borussii, przeżywał trudne chwile, Niemcy śmiali się z niego, że nie potrafi trafić ani szczoteczką do ust, ani moczem do kibla. Milikowi dostało się po dupie w Bayerze, Teodorczyk musiał odbić się od Ukrainy, by przez chwilę straszyć w Belgii, Kownacki cały czas jest tylko którymś wyborem w Sampdorii. A Piątek? No, ten to nie pieprzy się w tańcu, przecież jeszcze nie odpuścił żadnemu rywalowi w lidze.
Dlaczego wychodzi akurat mu? Na przykład dlatego, że najpierw potwierdził swoją wartość w ekstraklasie. Jasne, jest to liga skrajnie żenująca, ale napastnik nie podpalił się i nie wyjechał na przykład po tym sezonie, kiedy po raz pierwszy przekroczył granicę 10 goli. A znamy już przecież przypadki piłkarzy, którzy grając przyzwoicie pół roku-rok ruszali podbijać świat, czując się paniskami. Potem przepadali, bo okazywali się nie paniskami, a panienkami. Natomiast Piątek jeden dobry sezon poprawił drugi bardzo dobrym. Wzmocnił swoją pewność siebie i pracował cały czas nad sylwetką, gdyż tak, drodzy ligowcy, wygląda profesjonalny piłkarz. Nie jak wielokrotnie wspominany przeze mnie Szymański z Legii, który wypełnia koszulkę w podobnym stopniu co byle wieszak z przeceny. I chce gdzieś wyjechać. Żarty.
Według mnie, jeśli Piątek utrzyma regularność – a nawet troszkę zwolni, teraz pędzi na złamanie karku – nie będzie go w Genoi być może już zimą. Jeśli strzela w zespole równie przeciętnym, gdzie ma jedną-dwie sytuacje na mecz, będzie to robił w drużynie mocniejszej, gdzie jego okazje zostaną pomnożone przez trzy. On już wytrzymał pierwszy ogromny krok, jakim było zamienienie ekstraklasy na Serie A. Zmiana zespołu na mocniejszy w obrębie tej ligi nie będzie już takim wyzwaniem. Wyzwaniem było zacząć strzelać na włoskich boiskach, a to nie jest proste, co zresztą udowadnia przykład Ronaldo, który chwilę na swoje bramki czekał, a i teraz ma dwa razy mniej od Polaka.
Tak sobie myślę, że w wyścigu o napastnika numer dwa w reprezentacji, Piątek może wyprzedzić Milika. Niech nie zwiedzie nikogo nieudany mecz z Irlandią w wykonaniu napastnika Genoi, bo jak wspominałem parę tygodni wcześniej: w takich meczach towarzyskich można co najwyżej sprawdzić totka na trybunach, a nie takiego gracza. Piątek potrzebuje obok siebie Lewandowskiego, potrzebuje gościa, który dogra mu piłkę (myślę tu o Zielińskim). Sam prochu nie wymyśli, to nie jest ten typ piłkarza, natomiast otoczony poważnymi zawodnikami będzie w kadrze ładował. Z Irlandią, kiedy ta drużyna widziała się po raz pierwszy i ostatni w życiu, wsparcia nie miał. Milik, choć technicznie sprawniejszy, nie jest tak konkretny. Widzę go albo w roli zmiennika Piątka, albo ustawionego gdzieś z boku boiska, skoro w tym kraju nie wychowano przez ostatnie lata nawet połowy skrzydłowego.
Kurwa, coś za miło się zrobiło. No to pamiętajcie, że na kolejny taki wystrzał Polaka za granicą poczekamy z pięć lat.