Reklama

Juventus “czerwony” i minimalistyczny, ale zwycięski. Szczęsny małym bohaterem

Mariusz Bielski

Autor:Mariusz Bielski

19 września 2018, 23:32 • 4 min czytania 18 komentarzy

W przedmeczowych wywiadach oraz na konferencji zarówno zawodnicy Valencii jak i jej trener wyrażali spore nadzieje na przełamanie złej passy – Los Ches nie wygrali jeszcze meczu – ale było to raczej myślenie życzeniowe niż realna ocena możliwości tej ekipy. Wiele z dotychczasowych kłopotów tej ekipy dało o sobie znać i nawet pomimo gry w przewadze Nietoperze nie potrafiły zrewanżować się Starej Damie za dwa zabójcze ciosy.

Juventus “czerwony” i minimalistyczny, ale zwycięski. Szczęsny małym bohaterem

Co najbardziej ustawiło spotkanie, to oczywiście czerwona kartka dla Cristiano. Na pierwszy rzut oka – bardzo wątpliwa czerwona kartka. Ronaldo ani nie wyrżnął Murillo tuby, ani łokciem go nie potraktował… Powtórki i zbliżenia pokazały dopiero, iż Portugalczyk ciągnął przeciwnika za włosy, tym samym dając pretekst arbitrowi do wywalenia go na trybuny. Ech, no naprawdę, mamy w pamięci wiele jego wyskoków, gdy agresywne zachowanie wychodziło mu na sucho, ale tym razem arbiter chyba przegiął pałę. Jedyne co tu można napisać, to że karma do niego wróciła – oczywiście tak pół żartem, pół serio. Bo sytuacja ta po prostu wymaga głębszej analizy.

Od tamtej pory Juventus wycofywał się coraz bardziej i bardziej, co stanowi pewien paradoks. Przecież w takich okolicznościach Valencia powinna wyraźnie przejąć inicjatywę, mocno cisnąć gości, a jednak mało było z jej strony konkretów. Statystycy co prawda naliczyli jej ponad 20 sytuacji bramkowych, ale albo im zaszwankował algorytm, albo podliczali Nietoperzom byle dogranie w szesnastkę. Bo tak naprawdę klarownych akcji praktycznie nie mieli. Żadnej setki, nic w tym stylu. Nawet przy stałych fragmentach nie poszaleli.

W drugą stronę, przynajmniej do momentu, kiedy z boiska wyleciał Cristiano, to właśnie Juve bardziej zagrażało przeciwnikom. I szczerze mówiąc jesteśmy teraz w szoku, że dziś nie padłu tu ani jeden gol z gry. Najpierw Alex Sandro na boku minął Vezo i dośrodkował do Ronaldo. Czemu nikogo przy nim nie było?! Tragedia. Farta miały Nietoperze, że nawet on pokazał w tej sytuacji ludzką twarz i skiksował, podobnie jak potem Mandzukić. Parę minut potem zupełnie niepilnowany Khedira również fatalnie spudłował, choć stał idealnie vis-a-vis z Neto. Za chwilę Canarinho fantastyczną robinsonadą powstrzymał Bernardeschiego, zaś dobitkę Matuidiego przyjął na siebie Murillo. Tak naprawdę turyńczycy powinni zamknąć spotkanie w jakieś 20 minut.

Jednym z większych grzechów Marcelino było wystawienie Rubena Vezo na prawej obronie zamiast Picciniego. Co prawda potem robił korekty, lecz niewiele one wnosiły. W każdym razie Vezo kompletnie nie ogarniał co dzieje się w jego strefie. Alex Sandro mijał go jak pachołek, a potem dośrodkowywał z nieprzyzwoitą łatwością. Z drugiej strony zaś ogólna efektywność Valencii była straszna. Nie mamy pomysłu kogo tu wyróżnić. Solera za liczne strzały z dystansu? Cholera, za chęci przecież punktów się nie zdobywa… Jego kumple z ataku? Kiepsko wypadł Batshuayi, ponieważ tracił piłkę przy ¼ kontaktów. Z kolei Rodrigo przez większą część meczu wyglądał jak niezwykle pilny uczeń Invisible Mana.

Reklama

Tak naprawdę jednak najważniejsze sytuacje dla Juventusu wypracowali mu… zawodnicy Valencii. Najpierw bowiem Parejo potwierdził, że od początku tego sezonu nie za bardzo ogarnia i zadarzają mu się momenty, kiedy coś magicznie odcina mu prąd. Tym razem wcielił się w rolę wojownika kung-fu, sprzedając but na twarz Joao Cancelo. Ładnie to tak traktować byłego kolegę z zespołu? Jedenastka była ewidentna i choć Neto wyczuł intencje Pjanicia, to i tak nie dał mu rady.

W 50. minucie Juve znów dostało jedenastkę, choć już mniej ewidentną. Murillo niby złapał Bonucciego za fraki, a z drugiej strony nie ciągnął go jakoś wybitnie mocno ku glebie. Decyzji arbitra oczywiście nie dało się cofnąć, więc za chwilę Pjanić zapakował drugą sztukę, tym samym praktycznie zabijając mecz. Bo co później zrobiło Juve, można nazwać zapakowaniem w polu karnym nie tylko jednego autobusu, lecz całej zajezdni. Z jednej strony nie dziwimy się, skoro grało w dziesiątkę i miało doskonały wynik, z drugiej dla postronnego obserwatora było to po prostu męczące.

Na ścianie nośnej w postaci Wojciecha Szczęsnego stanęło też czyste konto Juve, bo Polak w doliczonym czasie gry obronił rzut karny wykonywany przez Parejo. Wyczute intencje strzelca, ładna parada i pewny siebie uśmiech na twarzy Szczęsnego – jest coś uroczego w tej jego bezczelności. Sam Wojtek wiele roboty nie miał, ale takie parady i to wykonane w takim momencie spotkania budują jego pozycję w klubie.

Stara Dama, pomimo wielkich problemów, pokonała przeciwników taktyczną dojrzałością. Widowiskowe nie było to ani trochę, ale Massimiliano Allegri na pewno nie będzie przepraszał za tego typu zwycięstwa. Jeśli już, taką postawę mógłby przyjąć Marcelino, chociaż jemu zamiast gadać, polecamy więcej intensywnej pracy z zespołem. Nad równą formą Parejo, nad przygotowaniem fizycznym Guedesa, nad wpasowainem Batshuayia do taktyki, nad przydatnością Vezo na boku obrony… Ach, moglibyśmy tak długo wymieniać. Póki co jednak czas nie działa na korzyść Nietoperzy.

Valencia 0:2 (0:1)
0:1 Pjanić (karny) 45′
0:2 Pjanić (karny) 51′

Fot. NewsPix.pl

Reklama

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

18 komentarzy

Loading...