Arkadiusz Malarz na ławce rezerwowych – to był pierwszy znak, że Sa Pinto chce dzisiaj porządnie wstrząsnąć warszawską Legią. Zasiadający wśród kibiców Michał Probierz nie pozostał w tyle i z miejsca wrzucił do pierwszej jedenastki Janusza Gola i Airama Cabrerę. Zawodników wielce doświadczonych, ale dla Cracovii niemal zupełnie obcych. Krótko mówiąc – obaj trenerzy postanowili poszukać recepty na słabą grę i beznadziejne wyniki w terapii szokowej.
Nie zadziałało. Pierwsza połowa była po prostu gówniana. Druga – taka sama. Za wyjątkiem ostatnich pięciu minut, gdy chłopcy pograli sobie w dwa ognie.
Zaczęliśmy od tego, że Sa Pinto chciał wstrząsnąć zespołem, wywołać jakieś tąpniecie. Tylko cóż ma tak naprawdę do gadania portugalski trener ze swoimi pomysłami, kiedy Michał Pazdan w jedenastej minucie żałosnym babolem ustawia cały mecz? Początkowo można było mieć wątpliwości, czy rozpędzony Cabrera miał szansę dojść do piłki. Stopklatka wyjaśnia wszystko – miał. Paweł Gil był tego samego zdania, dostał jeszcze podpowiedź od VAR-u i klamka zapadła, Pazdan wyleciał z boiska.
https://twitter.com/h_demboveac/status/1036288152594534400
Coś nam się wydaje, że Michał wypadnie również na dłużej ze składu. Sa Pinto jeńców brał nie będzie, a przemęczony obrońca ewidentnie potrzebuje dłuższego urlopu na ławce rezerwowych. Cały czas widać w jego ruchach to słynne już wyczerpanie mundialem. Wykluczenie samego siebie z gry to po prostu wołanie o pomoc. Apelujemy do Portugalczyka – trenerze, nie bądź głuchy na te błagania. Daj chłopakowi odetchnąć!
Swoją drogą, Cabrera potrzebował niewiele czasu, żeby przypomnieć, ile w nim tkwi cwaniactwa i piłkarskiej jakości. Ograł obrońcę Legii jak dzieciaka, ale jego kolegom się to nieeleganckie zachowanie wobec rywala chyba nie spodobało, bo odcięli go od gry. Serio – Cracovia od momentu gry w przewadze po prostu zgłupiała. Straciła jakikolwiek pomysł na atak. Nic się jej nie kleiło, to była ekstraklasowa rąbanina w najgorszym wydaniu. Naprawdę źle się to oglądało – jakieś idiotyczne lagi od obrońców w stronę osamotnionego napastnika, nieudolne akcje skrzydłami, straty w środku pola.
Najlepszy ananas to chyba Dytiajew. Kazał trener rzucać długie piłki za plecy defensorów rywala? To rzucał, co go to obchodzi, że grająca w dziesiątkę Legia ustawiła defensywę na dwudziestym metrze.
Bum, laga na bałagan.
Bum, świeca do Cierzniaka.
Bum, laczek na aut bramkowy.
Zdajemy sobie sprawę, że najfajniej oddać przeciwnikowi piłkę w cholerę, niech się martwi, co z nią zrobić. A jak nic mądrego nie wymyśli, to potem go skontrować. Ale na wycofanego rywala też trzeba mieć jakieś sposoby. Nie musi to się od razu kończyć strzelecką kanonadą, jednak wypadałoby chociaż kreować sobie jakiekolwiek sytuacje. Grające w przewadze Pasy długo nie wykreowały sobie po prostu nic. A Legia z tego obrotu spraw była bardzo zadowolona. Podopieczni Sa Pinto zacieśnili szyki w środkowej strefie i czyhali na swoje pojedyncze szanse pod bramką Gostomskiego.
Nie trzeba oczywiście dodawać, że prawie żadnych się nie doczekali. Przynajmniej w pierwszej połowie.
Jak ryba w wodzie poczuł się w takich okolicznościach przyrody Antolić. Czyścił, przeszkadzał, skrobał po kostkach, dobrze się ustawiał. Gorzej z Sebastianem Szymańskim, którego pozoranctwo w grze defensywnej prawie zakończyło się golem dla rywali. Oczywiście po stałym fragmencie gry, bo z akcji gospodarze nie byli w stanie poważnie zagrozić świątyni Cierzniaka. Niezbyt pewnego w ruchach, swoją drogą.
Czy druga połowa przyniosła jakąś odmianę? Niewielką.
Swoją szansę po kornerze miał Rapa, ciekawą próbę uderzenia lobem zaproponował Carlitos. Był jakiś badziewny strzał z czuba w wykonaniu Ferraresso, były kompromitujące zagrania Kucharczyka, był ostry faul Stolarskiego, za który spokojnie mógłby obejrzeć drugą żółtą kartkę, a Legia przez kwadrans grałaby w dziewiątkę.
Nie oszukujmy się – to by niczego nie zmieniło. Cracovia była dzisiaj tak beznadziejna, że nawet gdyby na boisku pozostał wyłącznie Cierzniak, to mecz zakończyłby się bezbramkowym remisem. Bo dużo bliżej zwycięstwa w samej końcówce była Legia. Długo goście wyczekiwali na swoje okazje, ale one wreszcie przyszły. Kiedy Pasy już zupełnie się odsłoniły i przypuściły frontalny atak, legioniści wyprowadzili dwie szybkie kontry – przy jednej fenomenalnie zachował się Gostomski, przy drugiej w obramowanie bramki huknął Cafu. Potem swoją najgroźniejszą szansę zdążyli jeszcze wypracować gospodarze.
I mecz się zakończył. Choć tak naprawdę to dopiero się zaczął.
Legii wynik bezbramkowy zapewne odpowiada. Jakieś usprawiedliwienie dla postawy Wojskowych jesteśmy w stanie znaleźć – prawie cały mecz w osłabieniu, mecz wyjazdowy, chęć zagrania na zero z tyłu po niedawnych blamażach. Poza tym – zaczaili się na kontry i w końcówce doczekali się aż dwóch setek. Trudno mieć do ,ich pretensje o taką strategię, biorąc pod uwagę, że mecz popsuł im Pazdan. Był to w ich wykonaniu paździerz w jakimś stopniu uzasadniony.
Dla podopiecznych Michała Probierza nie mamy z kolei żadnego usprawiedliwienia. To był po prostu odrażający występ. Anty-futbol. I wstyd.
[event_results 520211]
fot. 400mm.pl