Jeżeli Ricardo Sa Pinto zamierza iść w ślady swoich rodaków, którzy dotychczas pracowali w Ekstraklasie, może się nawet nie rozpakowywać, bo nim jeszcze spadnie śnieg, już go w Warszawie nie będzie. To trzeci trener z Portugalii, który będzie dowodził zespołem z Ekstraklasy. Jego dwaj poprzednicy zawiedli na całej linii, a chodzi o dzieje najnowsze.
Jakoś tak się złożyło, że obaj przyszli niemal w tym samym momencie. Latem 2014 roku stery w Zawiszy Bydgoszcz objął Jorge Paixao, a w Lechii Gdańsk Quim Machado (na zdjęciu). Były to bardzo krótkie przygody. Paixao poprowadził Zawiszę w dziesięciu meczach, Machado odszedł po dziewięciu.
Jeżeli chodzi o samą ligę, łączny dorobek tej dwójki to 16 meczów i… 15 punktów. Statystyki zaniża tu Paixao, który w 1. kolejce pokonał 2:0 Koronę Kielce i na tym poprzestał. Po sześciu z rzędu porażkach został zwolniony – bydgoszczanie stracili wtedy aż 17 goli, strzelając zaledwie 5. W międzyczasie dwa razy przegrali z Zulte Waregem w eliminacjach Ligi Europy i szybko odpadli.
A zaczęło się bardzo obiecująco, bo w debiucie Portugalczyka Zawisza przy Łazienkowskiej wygrał 3:2 z Legią Warszawa i zdobył Puchar Polski. Rywale wystawili mocno rezerwową jedenastkę, ale Paixao stwierdził, że wygrałby z Legią bez względu na to, w jakim byłaby składzie. Więcej okazji do kozaczenia już nie miał.
Polacy w Zawiszy mogli się wtedy czuć jak za granicą. Doszło do klasycznego zachwiania proporcji. Radosław Osuch sezon wcześniej trafił z zagranicznymi transferami i zatracił się w tym kierunku. Był trener Paixao, portugalski sztab szkoleniowy i aż trzynastu obcokrajowców, z czego dziesięciu portugalskojęzycznych. Na dodatek nowy zaciąg w większości okazał się słaby. Joshua Silva, Samuel Araujo, David Fleurival, Anestis Argyriou – ależ to były ogórki!
– Buduję zespół z zawodników, jakich posiadam. To nie jest moja wola i moja decyzja, żeby było tylu graczy zagranicznych. Musimy jednak zdać sobie sprawę, że dziś futbol jest globalny. Mamy przykład choćby u mnie w kraju, gdzie w Benfice czasem na meczu gra dosłownie jeden Portugalczyk, a reszta to obcokrajowcy – bronił się Jorge Paixao.
Wyleciał z hukiem po porażce 0:3 w Gliwicach. Narzekano nie tylko na wyniki, ale również na zbyt ciężkie treningi dozowane w nieodpowiedni sposób (chociaż w tym względzie zawsze jesteśmy ostrożni jeśli chodzi o polską piłkę). Okazało się, że gość, który dopiero co przepracował niecałe trzy miesiące w Sportingu Braga (gdzie zresztą wygrał tylko dwa mecze) może nadawać się do tarcia chrzanu. Dalsze losy tego trenera też sporo mówią. Bez większego powodzenia pracował już tylko w drugoligowych Olhanense, Farense i Mafrze, a od stycznia – po półtorarocznej przerwie w zawodzie – pobiera pensję prowadząc rezerwy chińskiego Shenzen FC.
Quim Machado przychodził do Lechii na początku rządów nowych inwestorów. Największym sukcesem w jego dotychczasowym CV był awans do portugalskiej ekstraklasy z CD Feirense w 2011 roku. Przed przyjściem do Gdańska prowadził drugoligowe Chaves, z którym zajął ósme miejsce. Miał też epizod w węgierskim Vasasie. Dorobek ten nie rzucał na kolana. Ba, nawet Jorge Paixao miał ciekawsze momenty w swojej karierze (wspomniane trzy miesiące w Bradze).
W tamtym okienku biało-zieloni brali wszystko, co się rusza. Ruch w obie strony był jak na niemieckiej autostradzie. Przyszło 21 nowych zawodników, liczba odchodzących była bardzo podobna. Nie brakowało poważnych nazwisk jak na naszą ligę, ale tak duże zmiany w tak krótkim czasie nie wróżyły niczego dobrego, choć nie ukrywano ambitnych planów. Apetyty dodatkowo rozbudziło sparingowe 4:0 z Panathinaikosem. Początek Machado miał niezły, bo najpierw zremisował w Białymstoku, a później odniósł dwa zwycięstwa. Nadeszły jednak porażki z Lechem Poznań i Wisłą Kraków, zrobiło się nerwowo. Na moment sytuacja się uspokoiła, gdy Portugalczyk pokonał Paixao w Bydgoszczy (2:0).
Kolejne trzy mecze bez wygranej to już jednak było za dużo. Domowe 0:1 z Pogonią Szczecin przelało czarę goryczy.
Machado dał się zapamiętać jako trener… wyjątkowo zamulony i mało charyzmatyczny. Tak też postrzegała go szatnia, bo szybko pojawiały się przecieki, że piłkarzy również nie ujął swoim warsztatem, nie zatrybiło. Od razu mógł się do niego zrazić Bartłomiej Pawłowski, który w 1. kolejce z powodów wyłącznie sportowych został zdjęty już w 40. minucie. Skarżył się, że trener oczekuje od niego więcej niż od innych, bo przyszedł z Zachodu (grał na wypożyczeniu w Maladze).
Machado miał o sobie wysokie mniemane i chyba popełnił błąd wielu trenerskich obcokrajowców, którym wydawało się, że przychodzą wyprowadzić tubylców z drewnianych chatek. Na dwie kolejki przed zwolnieniem w rozmowie ze Sport.pl powiedział: – Wierzę w swoją pracę i swój warsztat. Pochodzę z dobrej portugalskiej szkoły trenerów, która jest uznana na świecie, czego dowodem jest choćby fakt, że sześciu moich rodaków jest trenerami drużyn, które grają w Lidze Mistrzów [Jorge Jesus – Benfica Lizbona, Andre Villas-Boas – Zenit Sankt Petersburg, Leonardo Jardim – AS Monaco, Paulo Sergio – APOEL Nikozja, Marco Silva – Sporting Lizbona, Jose Mourinho – Chelsea Londyn]. Jak wspomniałem, w piłce do celu można dojść tylko drogą wygrywania. Ja chcę nią podążać i będę zwyciężał.
Nieźle, co? Facet uważał, że jest dobry ze względu na “szkołę trenerów”. Równie dobrze każdy Hiszpan przychodzący do Polski może mówić, że potrafi grać w piłkę, bo jest rodakiem Xaviego i Iniesty. Absurd.
Kilkanaście dni później Machado już w Gdańsku nie było. Zwolniony wcześniej z klubu trener Marek Szutowicz w rozmowie z “Gazetą Wyborczą” zarzucał mu, że spieprzył wszystko, co wcześniej zostało zrobione pod względem motorycznym przez Michała Probierza i Ricardo Moniza.
W przeciwieństwie do Paixao, kariera Machado jednak przyspieszyła. Z Tondelą wywalczył historyczny awans do portugalskiej ekstraklasy, a potem pracował w niej z Vitorią Setubal, Belenenses i Academicą Coimbra, z której odszedł w czerwcu i aktualnie pozostaje bez zatrudnienia. Co ciekawe, w Setubal przez pół roku jednym z jego podopiecznym był Maciej Makuszewski. Panowie wcześniej spotkali się w Lechii. Obecny skrzydłowy Lecha nie ukrywał później, że nie było chemii między nim a drużyną. Co innego mówił natomiast w momencie wypożyczenia do Vitorii. – Pomimo stosunkowo krótkiej współpracy, zrobił na mnie doskonałe wrażenie jako trener i jako człowiek. Potrafił przekazać piłkarzom swoje ambitne podejście i lubił grać ofensywnie.
Która wersja brzmi bardziej wiarygodnie?
Quim Machado i Jorge Paixao będąc w Ekstraklasie nie przynieśli chwale portugalskiej myśli szkoleniowej. Wręcz przeciwnie. Ricardo Sa Pinto może być więc pierwszym Portugalczykiem, któremu wyjdzie w Polsce jako głównodowodzącemu na ławce trenerskiej. Jeśli ma tak być, to musi zacząć wychodzić szybko, tyle że szybko to przeważnie Sa Pinto odchodził z kolejnych klubów…
Fot. FotoPyk