Manchester City to obrońca tytułu mistrzowskiego. Arsenal – ledwie szósta siła ubiegłego sezonu. I było dzisiaj w starciu tych drużyn widać tę dysproporcję jak na dłoni. Gospodarze dali się stłamsić podopiecznym Pepa Guardioli właściwie od samego początku spotkania. Później mieli lepsze momenty, ale generalnie już im się z bagna nie udało wykaraskać. Za dużo błędów i za mało jakości, żeby choćby porządnie postraszyć Obywateli. Świetnie dysponowanych Obywateli.
*
Unai Emery pewnie troszkę inaczej wymarzył sobie ligowy debiut w roli następcy Arsene Wengera. Którego wspomnieniem – swoją drogą – ponoć specjalnie dzisiaj na Emirates nie epatowano. Francuz to już rozdział dla klubu zamknięty. I chyba trochę nieco więcej wody w Tamizie musi upłynąć, żeby wywietrzały z głowy wszystkie negatywne skojarzenia z nim związane, a pozostały wyłącznie retrospekcje wielkich triumfów sprzed wielu lat.
Ostatecznie Wenger opuścił Arsenal, którego próżno dziś szukać w umownej “wielkiej czwórce”. I to się raczej prędko nie zmieni.
https://twitter.com/City_Watch/status/1028692978532069382
Jeżeli doszukiwać się pozytywów na temat gry podopiecznych byłego trenera Paris Saint-Germain i Sevilli… Cóż, trudno wykombinować ich wiele. Kanonierzy istnieli właściwie wyłącznie w szybkim ataku, w grze z kontry. Jeżeli takim strusiom pędziwiatrom jak Bellerin czy Aubameyang udało się złapać trochę wiatru w żagle i znaleźć sobie wolną przestrzeń na boisku, robiło się groźnie. Jednak nie do przesady. Zwłaszcza Gabończyk był dzisiaj wyjątkowo marnie dysponowany i partaczył mnóstwo akcji. Obrońcy z łatwością czytali jego kolejne ruchy.
Podobnie było w przypadku Mesuta Oezila. Jeżeli reżyser gry londyńczyków nie nabierze trochę wigoru, to naprawdę trudno po Arsenalu oczekiwać cudów w grze ofensywnej. Wszystko w wykonaniu Niemca odbywało się o jedno tempo za długo, stąd mnóstwo strat. Kilka z nich zrekompensował odbiorami, ale też trudno powiedzieć, żeby w ich wyniku defensorom City przebiegł po plecach lodowaty dreszcz przerażenia.
Ożywienie w szeregi The Gunners wniosło w zasadzie dopiero pojawienie się na murawie Alexandre’a Lacazette’a, który wszedł po niespełna godzinie gry. Zmienił Aarona Ramseya, nudnego jak podróż szybką koleją miejską z Gdańska do Wejherowa. Francuski napastnik chciał chyba dzisiaj swoim wejściem coś wszystkim wkoło udowodnić. Był nabuzowany, kilka razy rozhuśtał defensywę The Citizens. Konkretów wiele z tego nie było, fakt, ale jeżeli już kogoś chwalić, to właśnie byłego super-strzelca Olympique Lyon. Pominiętego przez selekcjonera francuskiej kadry przy powołaniach na mistrzostwa świata w Rosji.
To musiało być dla Lacazette’a frustrujące – śledzić sprzed telewizora wątpliwej jakości popisy Oliviera Giroud, który w niespodziewanym przypływie pacyfizmu postanowił swoją grą sparafrazować Adama Mickiewicza i zrealizować podczas mistrzostw świata przykazanie: „nam strzelać celnie nie kazano”. I potem temu samemu Giroud zarzucono na kark złoty medal mundialu, największe futbolowe wróżnienie. Lacazette z kolei nie mógł sobie na szyi zawiązać nawet szalika, bo jest przecież na to za gorąco.
Teraz jeszcze ławka w klubie, znowu? Nie, na taki stan rzeczy Lacazette się nie może zgodzić i chyba ma zamiar zaprotestować w najsłuszniejszy z możliwych sposobów – ambitną postawą na boisku. Zresztą – wciąż nie możemy się oprzeć wrażeniu, że szalejący duet Lacazette – Aubameyang byłby bardziej wartościowy niż obecność na murawie Ramseya, Oezila i Mkhitaryana jednocześnie.
Jeżeli chodzi o boiskowe dziewiątki, to dużo chciał dzisiaj udowodnić Sergio Aguero. Wyszedł w podstawowym składzie i chyba trochę za wiele samemu sobie po występie obiecał. Efekt był taki, że drużyna Manchesteru grała jedno spotkanie, Argentyńczyk grał drugie. Co najmniej kilka razy mógł odgrywać do lepiej ustawionych partnerów, tymczasem decydował się sępić za wszelką cenę. W podwórkowej gierce dostałby za taką postawę solidnego kopa w dupę. Bez podania nie ma grania, panie Kun!
Zresztą, partnerzy wielokrotnie nie ukrywali frustracji jego postawą. Parę razy rzucili mu pełne wyrzutu spojrzenie z gatunku: „are you kidding me?”.
Samego siebie przeszedł Aguero w drugiej połowie. Po katastrofalnym błędzie 19-letniego Matteo Guendouziego wyszedł sam na sam z Petrem Cechem. Nie dość, że nie zagrał do Kevina de Bruyne, który mógłby po prostu dostawić szuflę do pustaka, to jeszcze uderzył jak skończony niedorajda i doświadczony golkiper z łatwością wygrał ten pojedynek. Ewidentnie coś się u Kuna zablokowało pod czupryną – aż dziw, że tak doświadczony napastnik może zagrać tak marny mecz. Zwłaszcza, gdy drużyna prezentuje się jako całość naprawdę zacnie.
W ogóle Cech to chyba najsympatyczniejsza postać całego spotkania. Pod naporem rywali prawie wbił samemu sobie kuriozalnego swojaka. To zaowocowało żywiołowymi reakcjami trybun, kiedy tylko futbolówka lądowała później pod jego nogami. Cech jednak nie panikował i znalazł nawet czas, żeby pozdrowić kibiców po jednym ze swoich rozegrań.
Co nie zmienia faktu, że legenda londyńskiego futbolu to jest raczej golkiper w starym stylu. Starych drzew się nie przesadza, starych bramkarzy się nie uczy “neuerowania”. Rozgrywanie akcji od tyłu z udziałem znanego czeskiego perkusisty naprawdę grozi katastrofą.
https://twitter.com/ArsenalEdits___/status/1028663233610170370
Wspomniany Matteo Guendouzi to też ciekawa historia. Wychowywał się w akademii PSG, a poprzedni sezon spędził na zapleczu Ligue 1, reprezentując barwy Lorient. Tymczasem Emery dał mu szansę zagrania od pierwszych minut przeciwko samemu Manchesterowi City. Gigantyczne wyzwanie, któremu Francuz o marokańskich korzeniach raczej nie podołał. Już pal licho tego babola, po którym Aguero wyszedł sam na sam. Napastnik spartolił, więc się upiekło. Ale Guendouzi jako defensywny pomocnik kompletnie uwalił pierwszy fragment spotkania – maczał palce przy golu Sterlinga, tracił piłki, grał bojaźliwie.
Jak to się pięknie mówi – źle wszedł w mecz. Niestety, jak źle wchodzisz mecz z wyposzczonym Manchesterem City, to dostajesz w kudłaty cymbał zanim odliczysz w myślach do piętnastu. Czternasta minuta, Sterling, bum. Swoją drogą – dlaczego Cech podkurczył przy tym strzale ręce i odmówił wykonania interwencji? Czy to bunt wobec bierności linii obronnej?
Zatem – debiut Guendouziego z gatunku śliwek-robaczywek i kotów-zapłotów. Potencjał na lepsze jutro jest, bo Matteo kilkoma zagraniami zasygnalizował mimo wszystko pewną odwagę w rozgrywaniu akcji, wizję gry. Ochoczo cofał się między stoperów. To może być w dłuższej perspektywie gracz znacznie cenniejszy niż Granit Xhaka. Ale ma jeszcze mnóstwo pracy do wykonania. Koncentracja, szybkość podejmowania decyzji, przygotowanie fizyczne, przygotowanie motoryczne – w tej chwili na zbyt niskim poziomie, biorąc pod uwagę ambicje Arsenalu.
https://twitter.com/Squawka/status/1028689693607702533
Debiut przytrafił mu się jednakowoż paskudnie trudny, bo City rzuciło się na przeciwnika niczym wygłodniała hiena na resztki antylopy, którą odpuściły już sobie potężniejsze drapieżniki. Fantastycznie dryblował Sterling, niezwykle groźny był Mahrez. Wspaniały był ten rozmach gości w konstruowaniu akcji ofensywnych. Nie jednym skrzydłem, to drugim. Mądrość w połączeniu z finezją.
Chociaż algierski skrzydłowy jeszcze chyba nie do końca rozkochał w sobie Pepa Guardiolę. Raz został nawet ostro zrugany przez hiszpańskiego despotę, gdy nieco się zagapił i spalił korzystnie zapowiadającą się akcję. Zmieniono go również w nieco dziwacznych okolicznościach. Co nie zmienia faktu, że wprowadził się do zespołu fajnie. Jeżeli do tego dorzucić szalejących na obu flankach Walkera i Mendy’ego, mamy obraz zespołu The Citizens, który jest w stanie zabiegać, zajechać i zadryblować na śmierć każdego przeciwnika.
A jeszcze ani słowem nie wspomnieliśmy przecież o ataku pozycyjnym. Cóż, trzeba przyznać, że Guardiola ma do dyspozycji niezwykle zróżnicowaną maszynkę do zabijania. Coś jak te słynne szwajcarskie scyzoryki, które łączą w sobie właściwości noża, korkociągu, otwieracza do piwa, deski snowboardowej i samolotowego śmigła. Tym bardziej niezrozumiałe, dlaczego goście po przerwie zaczęli odstawiać zupełnie żenujący teatrzyk, jawnie obliczony na kradzież sekund ze stadionowego zegara. Całe szczęście, że sędzia Michael Oliver szybko się tym zachowaniem zniesmaczył, podszedł do kapitana City i ukrócił nieznośną grę na czas.
Wydaje się, że Obywatele wcale jej nie potrzebowali. Dzisiaj byli o klasę, albo i o dwie klasy lepsi. Przede wszystkim zaś – byli głodni. Bramek, pięknych akcji. Głodni zwycięstwa. To naprawdę dobrze wróży w perspektywie obrony tytułu. Zresztą, na litość – tutaj z ławki wszedł cholerny De Bruyne, cholerny Jesus i cholerny Sane. Jak wysoko wisi sufit tej drużyny? Trudno powiedzieć, ale istnieje chyba zagrożenie, że zawadzi o księżyc.
Arsenal – Manchester City 0:2
14′ (0:1) Raheem Sterling
64′ (0:2) Bernardo Silva
fot. Newspix.pl