Maciej Orłowski zaliczył dziś swój debiut w Ekstraklasie, a ogólnie dopiero po raz drugi zagrał w pierwszym zespole Lecha. Normalnie taka charakterystyka pasowałaby do jakiegoś 18-latka, ale “młody” Orłowski – jak zdążyli go określić w czwartek komentatorzy Polsatu Sport – ma już 24 lata. Trudno jeszcze wyrokować co do niego, jednak opierając się na tym, co do tej pory widzieliśmy w jego wykonaniu, nie wydaje się, by to był dla “Kolejorza” zawodnik na wiele sezonów.
Orłowski we Wrocławiu zagrał jako jeden z trzech stoperów, ustawiony najbliżej prawej strony. Jak na debiut ligowy dobrze trafił, bo obie drużyny były beznadziejne w ofensywie zdyscyplinowane taktycznie, sytuacji z obu stron prawie nie oglądaliśmy i obrońcy rzadko byli poddawani poważniejszym próbom. Trudno było więc coś zepsuć, choć Vernonowi De Marco prawie się udało, gdy po jego fatalnej stracie na początku drugiej połowy świetnej sytuacji nie wykorzystał Arkadiusz Piech. Takich błędów Orłowski nie popełniał.
Gdybyśmy mieli podsumować jego występ najkrócej, jak potrafimy, stwierdzilibyśmy, że umiejętnie wtopił się w tło. Starał się nie przeszkadzać, niczego spektakularnie nie spieprzył, ale też nie zrobił niczego ponad normę. OK, wraz z kolegami dobrze przesuwał się przy kolejnych zagraniach za plecy, dzięki czemu zawodnicy Śląska notorycznie mieli odgwizdywane spalone. To na plus. Z drugiej strony dało się zauważyć, że ma problemy z ustawianiem się przy dalekich piłkach. Kilka razy takie podania przez niego nie przechodziły, choć nie powinny. Dwukrotnie mógł odetchnąć z ulgą, gdy sędziowie dostrzegali ofsajdy Piecha, choć wcale tego nie zakładał i do końca próbował interweniować.
Jak z wyprowadzeniem piłki? W podaniach do najbliższego poprawny, nie holował piłki jak De Marco. Dwa razy jednak mógł się przejechać, gdy tracił na rzecz Roberta Picha. Szczególnie błąd z 59. minuty wyglądał niepokojąco. Orłowski po długim zagraniu wyprzedził Słowaka i chyba uznał, że jest po wszystkim, ale rywal wbiegł przed niego i zrobiło się dość groźnie. Koniec końców Śląsk niczego z tego nie wykreował, podobnie jak z prostego błędu przy krótkim podaniu obrońcy Lecha kilka minut późnej. Wtedy gospodarze oddali mocno niecelny strzał z dystansu.
To na razie bardzo luźne wnioski, ale na dziś Orłowski zapowiada nam się na takiego Kopczyńskiego w Legii. On też niespodziewanie w wieku 24 lat nagle zaczął regularnie występować, wcześniej długo będąc w odstawce. Szybko okazało się, że to “coś” widzieli w nim jedynie Besnik Hasi i – zwłaszcza – Jacek Magiera, a gdy odeszli, nastąpił powrót do miejsca w szeregu. “Młody” Orłowski grał w rezerwach Lecha od pięciu sezonów i gdyby trenerem “jedynki” nie został Ivan Djurdjević, pewnie byłby w nich nadal lub spróbował sił w innym miejscu. Okoliczności korzystnie się dla niego ułożyły i ma szansę skorzystać, poprawiając swoje CV na tyle, że być może kiedyś po opuszczeniu Bułgarskiej będzie go jeszcze czekało coś fajnego w karierze.
Fot. newspix.pl