Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

01 sierpnia 2018, 09:11 • 4 min czytania 54 komentarzy

Jakiś czas temu miałem okazję stworzyć od podstaw klub piłkarski. W charakterze trenera zatrudniliśmy trenera, ocenianiem zawodników zajął się człowiek, który jakieś 20 lat spędził na ocenianiu zawodników, natomiast prezesem został najprzystojniejszy z nas, żeby dobrze wypadać w mediach. Mam wrażenie, że jesteśmy jedynym klubem w Polsce, który został zbudowany w tak ekstrawagancki sposób, a już na pewno nie możemy się równać fantazją z zespołem mistrza Polski.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Znacie mema o kocie, który dość sceptycznie podchodzi do wyliczeń Andrzeja? Jesteście w Internecie, więc pewnie znacie. Kot mówił na nim dokładnie to, co wielu ludzi ze środowiska piłkarskiego od samiuteńkiego wybuchu słynnej wojny właścicielskiej w Legii Warszawa.

To jebnie.

Nie da się robić klubu, jeśli z uporem maniaka w charakterze trenerów zatrudniasz ludzi, którzy nigdy trenerami poważnych drużyn nie byli. Nie da się robić klubu, jeśli z uporem godnym lepszej sprawy w pionie sportowym zdajesz się na ludzi, którzy w jakimś momencie swojego życia uznali za przydatnego 35-letniego człowieka bez kolan. Nie da się robić klubu, jeśli kolejne długofalowe wizje mają wybitnie krótki termin przydatności. Ile to już było Legii, inspirowana Bazyleą, kopiująca wzorce chorwackiego Dinama, stawiająca na szkolenie młodzieży. Jeśli warszawiacy utrzymają swoją formę, może się okazać, że w tym półroczu w klubie będzie więcej różnych długofalowych wizji niż zwycięstw na własnym boisku.

Co ciekawe – moim zdaniem żadną przeszkodą nie jest brak piłkarskiej “czutki”. Nie musisz się znać na piłce, by poprowadzić dobry klub piłkarski. Jest tylko jeden warunek – musisz uświadomić sobie, że się nie znasz, przyznać to przed samym sobą, a następnie zatrudnić ludzi, którzy się znają. I pod słowami “którzy się znają” nie kryje się “którzy zrobili prezentację w PowerPoincie, z której wynikało, że się znają”.

Reklama

Najgorszy możliwy wariant, to frontman, który nie zna się na piłce i w żadnym wypadku nie chce tego faktu przyjąć do wiadomości. A niestety, mam wrażenie, że z takim przypadkiem spotkali się wczoraj piłkarze Spartaka Trnava.

Nie chcę zestawiać ze sobą sukcesów Legii w trakcie kadencji Bogusława Leśnodorskiego i osiągnięć, gdy zastąpił go Dariusz Mioduski. Ale niestety, porównania nasuwają się same, ilekroć przypomnimy sobie, że poprzedni prezes opuszczał Legię po sezonie, w którym wyeliminowała Sporting z Ligi Mistrzów, po drodze remisując z Realem, natomiast obecny ma już w gablocie “postraszenie Astany”, “podjęcie walki z Sheriffem” oraz “twarde warunki w rewanżu z Trnavą”.

Pierwsze miesiące? Okej, to docieranie się, wymiana starych ludzi na własnych, bardziej zaufanych. Pierwsze błędy, które popełnia każdy nowicjusz na stanowisku. Pierwsze pomysły na zrewolucjonizowanie futbolu, pierwsze chwile, gdy szczery i uczciwy facet nabiera się na zawodowych bajerantów. Coś jak osiemnastolatek na swoim. Pewnie ze dwa razy spóźni się z czynszem, spali dwa garnki, przepłaci za pizzę, bo domowa kuchnia niesmaczna.

Ale czas mija. Niedawny osiemnastolatek zdmuchuje już dziewiętnaście świeczek na jeszcze odrobinę nieporadnym, ale upieczonym przez siebie torcie. Już od dawna wie, jak obsługuje się pralkę, a do kuchni kupił sobie nawet mikser.

Nie, nie miksuje masy na naleśniki w pralce, a jeśli raz mu się to zdarzy – to następnym razem naprawia swój błąd.

Innymi słowy: nie zatrudnia dwóch kandydatów na trenera z rzędu, nie nabiera się na bałkańskich czarnoksiężników dwa razy z rzędu i nie zostawia się na stanowisku ludzi, którzy nie mają ani sukcesów, ani życiorysu, ani czegokolwiek, co nakazywałoby pokładać w nich nadzieje na sukces.

Reklama

Czy da się to uratować?

I tu właśnie przestaje się robić gorzko, robi się nieznośnie smutno. Oczywiście, że się da uratować, bo Legia po popełnieniu większości z błędów, jakie tylko może popełnić profesjonalny klub piłkarski, i tak zdobyła dublet. Legia w momencie, gdy szoruje po swojej podłodze, wciąż jest wyżej niż sufit wielu polskich klubów. Kiedyś już pisaliśmy, że margines błędu w Legii jest rozciągnięty do granic możliwości i tak jak Imperium Rzymskie nie upadłoby nawet z koniem w roli konsula, tak i Legią nie zatrzęsie seria irracjonalnych decyzji personalnych.

To jest smutna wiadomość numer jeden – bo w lidze odrobinę silniejszej, słabość Legii zostałaby natychmiast wykorzystana przez konkurencję, w naszej zaś Legia może przegrywać co trzeci mecz, a potem i tak świętować mistrza.

Smutna wiadomość numer dwa jest taka, że da się to odratować, bo Legia spadała z naprawdę wysoka. Spadała z miejsca, które być może da się nawet określić szczytem możliwości polskiego klubu w ostatnich latach – trzecie miejsce w fazie grupowej Ligi Mistrzów, przełamanie dwudziestoletniej posuchy, doskonałe mecze z Realem i Sportingiem. Sporo piłkarzy, których udało się odsprzedać ze sporym zyskiem, sporo piłkarzy z potencjałem na kilka lat przynajmniej przyzwoitej gry. Finansowa i sportowa potęga, która rozstawiła po kątach krajową konkurencję.

Nigdy nie dowiemy się, co byłoby gdyby sędzia uznał tego prawidłowego gola Marka Penksy. I nigdy nie dowiemy się, gdzie byłaby dziś Legia, gdyby nie konflikty na najwyższym szczeblu.

Wiemy, gdzie jest na ten moment. Zamiast czwartej rundy – cztery litery. Razem z całą resztą tej naszej piłki.

Najnowsze

Ekstraklasa

LIVE: Czy to jest ten dzień? Pogoń walczy o pierwszą wyjazdową wygraną

Bartosz Lodko
5
LIVE: Czy to jest ten dzień? Pogoń walczy o pierwszą wyjazdową wygraną

Felietony i blogi

Komentarze

54 komentarzy

Loading...