Nie robimy już sobie nadziei, że Legia wyeliminuje Spartaka Trnawa. Zasiądziemy przed telewizorami zakładając najgorszy scenariusz, startując z pozycji “dno i dwa metry mułu”. Może wtedy pozytywnie się zaskoczymy i na koniec znajdziemy w czystej wodzie, przez którą przebijają się promienie słońca. Mistrzowie Polski będą musieli przełamać wiele statystyk, żeby we wtorek wieczorem być w dobrych humorach.
Zacznijmy od tego, że warszawski klub nigdy nie przechodził dalej w europejskich pucharach jeśli najpierw przegrywał u siebie. Ba, jedynym takim przypadkiem w historii polskiej piłki jest dwumecz Wisły Kraków z Iraklisem Saloniki 12 lat temu. “Biała Gwiazda” na własnym stadionie dostała 0:1, Dana Petrescu zastąpiła Dragomirem Okuką i pomogło – przynajmniej na chwilę. W Grecji rzutem na taśmę doprowadziła do dogrywki, w której zdobyła drugą bramkę i mogła świętować. Jeden jedyny przypadek.
Trudno nastawiać się optymistycznie na ten rewanż, bo powodów zbyt wielu nie ma. Ok, Legia wygrała teraz w Kielcach, ale jakość gry zbytnio nie wzrosła, po prostu tak tym razem wypadło w maszynie losującej. Jeden słabeusz pokonał drugiego, akurat danego dnia jeszcze słabszego. Zdarza się, zwłaszcza w Ekstraklasie.
Spartak ma dwubramkową zaliczkę, w weekend wygrał w lidze oszczędzając kilku zawodników, będzie komplet publiczności. Wszystkie atuty są po stronie gospodarzy. Będą mogli się zamurować i wyprowadzać groźne kontry. Legioniści próbują się pozytywnie nakręcać. Krzysztof Mączyński mówi, że walczą o marzenia. Kasper Hamalainen, że chcą zmienić historię. Sebastian Szymański, że nie wyobraża sobie braku awansu. Cóż mają mówić bidoki, ale to będzie musiał być splot wielu naprawdę sprzyjających okoliczności, żeby dobrze się skończyło. Oczywiście w piłce zdarzają się różne rzeczy, dwa gole można strzelić bardzo szybko w nieoczekiwany sposób, co widzieliśmy wczoraj w starciu Pogoni Szczecin z Piastem Gliwice. Tyle że takie rzeczy mają miejsce raz na bardzo długi czas, a temu szczęściu trzeba jeszcze mocno pomóc. No sami widzicie, jak małe jest tu pole manewru na fajne zakończenie.
My możemy rozpamiętywać, że mistrz Polski tydzień temu skompromitował się przeciwko drużynie, w której grają odpady z Ekstraklasy (i na razie rozpamiętujemy). Drużynie, która w weekend oszczędzała Erika Grendela czy Antona Slobodę… To była taka żenada, że znów robi się niedobrze. Ale piłkarze Legii mają ostatnią okazję, żeby zmazać plamę i zmyć z siebie przynajmniej trochę brudu. Muszą jednak zapomnieć o wszystkich swoich teoretycznych przewagach w umiejętnościach, doświadczeniu i tak dalej, a chwilami mamy wrażenie, jakby nadal nie mogli uwierzyć, że pierwszy mecz przegrali i naprawdę mogą wylecieć za burtę.
Jeśli Legia dziś odpadnie, pozostanie jeszcze w europejskich pucharach i “przejdzie” do III rundy eliminacji Ligi Europy. Awans do fazy grupowy tych rozgrywek i zainkasowanie z tego tytułu prawe 3 mln euro jest konieczne, żeby klub zachował finansową płynność. Zdecydowanie lepiej jednak w razie czego byłoby wejść do LE przez eliminacje Ligi Mistrzów. Gdyby udało się przejść Spartaka, a potem Crvenę Zvezdę, to nawet odpadnięcie w IV rundzie el. LM i uzyskanie nagrody pocieszenia byłoby dla legijnego konta o niebo korzystniejsze niż przechodzenie jeszcze dwóch rund w ścieżce Ligi Europy. Wtedy bowiem spadająca do fazy grupowej LE Legia dostałaby kolejne 5 mln euro bonusu, a to dla jej budżetu byłoby zbawienne i pod względem samej kasy już wtedy sezon można byłoby uznać za wygrany.
Na razie to jednak marzenia ściętej głowy, piłkarze Deana Klafuricia nie stoją jeszcze nawet w przedpokoju prowadzącym na salony. Nie zakładamy dziś kroku do przodu, ale że w naszych prognozach często wychodzi na odwrót, może jakieś 2 procent szans istnieje. I tym pozytywnym akcentem kończymy, z marsową miną czekając na to, co przyniesie wieczór.
Fot. FotoPyk