Gryź, drap, demoluj. Simeone czeka na Barcę

redakcja

Autor:redakcja

09 kwietnia 2014, 11:01 • 4 min czytania

Manchester tydzień temu przetrwał piekło i teraz marzy mu się wieczór jeszcze piękniejszy niż ten z Olympiakosem. Bayern – spokojny, znający swoją wartość, rewanż gra u siebie, więc znowu czeka nas starcie dwóch sił, gdzie jedna klepie, a druga tylko się przygląda. Do tego kolejna odsłona serialu Atletico – Barca. W Madrycie chwalą się, że na 17 meczów w europejskich pucharach wygrali ostatnie 16. Barcelona w tym sezonie zwycięstwa wywoziła już z Santiago Bernabeu i Ettihad Stadium, więc to nie problem, że dziś nie gra na Camp Nou. Środa, 20.45. Zaczynamy batalię o półfinały Ligi Mistrzów.
Ciekawiej ma być w Madrycie, ale więcej dyskutuje się o rewanżu Bayernu z Manchesterem. Remis sprzed tygodnia brutalnie obnażył różnicę klas obu drużyn. To Bawarczycy mieli 74 procent posiadania piłki, oddali dwa razy więcej strzałów, nie mówiąc już o piechniczkowej teorii rzutów różnych i pozostałych statystyk wszelakich. Manchester United – przestraszony, cofnięty, grający tak, by nie stać się pośmiewiskiem całego świata. A jednak – końcowy wynik, mimo tej całej różnicy klas, to remis 1:1. Remis, który nie skreśla Anglików, może nawet daje nadzieję – skoro raz udało się przetrwać nawałnicę i zdobyć gola, czemu nie powtórzyć tego w Monachium?

Gryź, drap, demoluj. Simeone czeka na Barcę
Reklama

Dzisiaj czeka nas druga odsłona tej nierównej walki i znowu te same pytania. Czy Moyes dalej będzie czekał na kontry? Czy United przypomną sobie najlepsze mecze z LM? W końcu czy Bayern lekko się ogarnie, bo przecież od trzech meczów nie wygrał, a w ostatni weekend nawet przegrał, kończąc piękną passę 53 meczów bez klęski? Ekipa Guardioli straciła szansę na wyrównanie osiągnięć Milanu z początku lat 90. (58 meczów), a dzisiaj nie ma dodatkowo do dyspozycji zawieszonych Javiego Martineza i Bastiana Schweinsteigera. Z drugiej strony – i tak musiałby się wydarzyć cud, żeby na własnym stadionie ktoś zagrał im na nosie.

Tyle że United wbrew pozorom lepiej grają na wyjazdach. David de Gea to bramkarz, który spokojnie może powtórzyć wieczór z Olympiakosem, a plotki o kontuzji Rooneya są tylko plotkami. Moyes ocalił już resztki godności w 1/8 finału. Dał kibicom choć małą chwilę radości, teraz mógłby zająć się ratowaniem sezonu, do którego angielskie drużyny mają dryg, bo to przecież Liverpool i Chelsea – partacząc wszystko w lidze – sięgały po Ligę Mistrzów. Matthias Sammer mówi: jesteśmy najlepsi, bo trenujemy najwięcej i tak jakby jutra nie było. Kibice United odpowiadają: spójrzcie na wczorajszy mecz Borussii z Realem.

Reklama

Można nazywać się Kirch, można nie mieć doświadczeni jak Jojić – i też można wygrać z teoretycznie lepszym. Zwłaszcza, że od 2012 roku na Allianz Arena wygrywał Manchester City, Chelsea albo nawet Arsenal. Nie chcemy się teraz bawić w scenariusze. Najłatwiej powiedzieć teraz: skończy się miazgą. Pamiętajmy jednak, że to piłka – jedna nadarzająca się sytuacja, lepiej ustawiony celownik Welbecka i sen może trwać nadal. To byłby chyba jeszcze bardziej kapitalny wieczór niż ten z wczoraj w Dortmundzie. Wierzą w to wszyscy fanatycy z czerwonej części Manchesteru i odświeżają filmiki z legendarnego finału Ligi Mistrzów…

Dorównać poziomem do wtorkowych wydarzeń ma też mecz na Vicente Calderon. Atletico tydzień temu osiągnęło niezły rezultat (remis na Camp Nou), ale straciło Ardę Turana i być może Diego Costę. Barcelona wciąż drży na myśl o 39-letnim Pinto, zastępującym Victora Valdesa i wysyłającym sygnały tykającej bomby. Jeśli do tego dołożymy uraz Gerarda Pique i zastępstwo 23-letniego Marca Bartry – może być jeszcze ciekawie. To musi i to prawdopodobnie będzie wojna. Przeciąganie liny przez dziewięćdziesiąt minut, a przy tak wyrównanych siłach – możliwe, że dłużej.

Nie będziemy po raz dziesiąty pisać o tym, jak odmienił tę drużynę Diego Simeone, jak poskładał te wszystkie klocki w całość, wystarczy, że podsumujemy to jednym zdaniem: w tej chwili nie ma drugiego zespołu na świecie, który broniłby tak dobrze jak Atletico. Trzymał przeciwnika krótko, brał go na wyniszczenie, a na koniec dobił gwoździem w postaci Diego. Barcelona z żadną inną drużyną nie miałaby takiego bilansu. Cztery ostatnie spotkania to cztery remisy i to takie, w których w sumie padły cztery bramki. 1:1, 0:0, 0:0, 1:1 – cała Europa zastanawia się, skąd piłkarze Simeone biorą tyle energii, ale odpowiedzi jednoznacznej nie ma.

Są za to pytania: kiedy to się skończy, jak długo będzie trwać, w którym momencie Costa i spółka padną wypompowani na murawę i powiedzą: dość, już wystarczy. Ten moment powoli się zbliża. Atletico prowadzi w La Liga, meczów praktycznie nie odpuszcza. Ostatnio wypadł ze składu Costa. W tygodniu nie odbył żadnej sesji treningowej, ale – co nieprawdopodobne – niektórzy upierają się, że zagra. Atletico w czterech ostatnich meczach u siebie strzeliło 13 goli. Wygrywa wszystko, jak leci. Niektórzy mówią: oddychali rękawami w ostatnim spotkaniu z Villarreal. Ale za chwilę znajdzie się ktoś, kto powie: rękawami? Przecież to wyrachowana, mądra i oszczędna gra. Simeone dobrze wie, kiedy popuścić, a kiedy znowu dolać paliwa i wcisnąć pedał gazu na całego. Gryź, drap, demoluj. Madryt chce krwi.

Najnowsze

Anglia

Błąd Casha doprowadził do gola dla Manchesteru United [WIDEO]

Wojciech Piela
0
Błąd Casha doprowadził do gola dla Manchesteru United [WIDEO]
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama