Niektórzy dają się złamać. Rafał Gikiewicz zrzekł się pół miliona złotych

redakcja

Autor:redakcja

09 kwietnia 2014, 11:00 • 18 min czytania

Rafał Gikiewicz, mając już dość przymusowej banicji, przyszedł w poniedziałek do prezesa Pawła Ł»elema i poprosił o rozwiązanie kontraktu. W zamian zrezygnował ze wszystkich roszczeń finansowych, a więc wypłaty pensji za czas obowiązywania umowy (30 czerwca 2015 r.) – łącznie 450 tys. zł oraz zaległych premii – 100 tys. (wcześniej żądał wypłaty połowy należności) – czytamy dziś w Przeglądzie Sportowym. Środowa prasa nie robi wielkiego wrażenia, nawet jeśli można znaleźć w niej wywiad z samym Diego Forlanem. Niemniej zapraszamy do zapoznania się z naszym przeglądem prasy. Wszystko w pigułce, w jednym miejscu.

Niektórzy dają się złamać. Rafał Gikiewicz zrzekł się pół miliona złotych
Reklama

FAKT

No to jedziemy z tym koksem. 400 tysięcy złotych poszło w błoto – murawa starczyła na jeden mecz, tak Fakt pisze o świeżo wymienianej płycie boiska na PGE Arenie w Gdańsku. Dlaczego kasa w błoto? Ponoć dlatego, że murawa w dalszym ciągu jest w złym stanie, a ostatnio poślizgnął się na niej Sebastian Madera i w efekcie nabawił się urazu mięśnia. Afera na całego. 400 tysięcy w piach, bo Madera się poślizgnął.

Reklama

Jeśli natomiast interesuje was los Alexa Bruno to… właśnie zamienił tramwaj na taksówkę.

Gdy 2012 roku Bruno podpisał umowę z Widzewem zarabiał kilka tysięcy złotych miesięcznie – mówiło się o dwóch tys., mieszkał w bursie, a na treningi przyjeżdżał tramwajem. Niedawno pomocnik otrzymał jednak pokaźną podwyżkę. Jego zarobki miesięczne przekraczają 10 tysięcy złotych. Teraz już nie korzysta z komunikacji miejskiej, tylko z taksówek. Zafundował sobie również kilka tatuaży. Dzięki podwyżce Bruno nie odczuwa skutków kary finansowej, jaką otrzymał w styczniu za dziesięciodniowe spóźnienie na pierwsze w tym roku zajęcia Widzewa. Jego nowe apanaże pozwalają nawet na wspieranie rodziny w Brazylii.

Trochę poważniej robi się dwie strony wcześniej. Wypowiada się Luis Garcia z Atletico.

W tym sezonie Atletico i Barcelona zagrają ze sobą już po raz piąty, poprzednie mecze kończyły się remisami. Potrafi pan wskazać faworyta dzisiejszego spotkania?
– To szalenie trudne zadanie. Obie drużyny mają wielkie szanse na awans. Atletico gra bardzo dobrze u siebie i wynik z pierwszego meczu jest dla niego korzystny, ale Barcelona nie jest byle jaką drużyną, siła ofensywna, jaką dysponuje można zniszczyć praktycznie każdą defensywę. Jednak obrona Atletico jest jedną z najlepszych w Europie. Szanse są niezwykle wyrównane.

Jest pan zaskoczony grą Atletico w tym sezonie?
Zaskakiwać mnie nie zaskakuje, ponieważ już od kilku lat radzi sobie bardzo dobrze, wygrywając puchary Ligi Europy i Superpuchary Europy. Chociaż z drugiej strony niełatwo jest przez cały sezon wytrzymać tempo, dotrzymując kroku Realowi Madryt i Barcelonie, i na tym etapie sezonu wciąż walczyć o mistrzostwo i być w grze o Champions League. Tego na początku rozgrywek nikt się nie spodziewał.

Zdobycie tytułu jest realne?
Uważam, że Atletico jest na to gotowe i myślę, że ma wielkie szanse, aby na Camp Nou (ostatnia kolejka – przyp. red.) pojechać, walcząc o tytuł. Do rozegrania pozostało już niewiele meczów i w tej chwili w głowach piłkarzy siedzi tylko mistrzostwo. Wiedzą doskonale ile wysiłku kosztowało ich dotarcie do tego miejsca i ta siła z pewnością pokona zmęczenie czy jakąkolwiek przeszkodę, która może nagle stanąć im na drodze. Aspekt mentalny będzie kluczowy.

Jak zwykle w takich sytuacjach powtarzamy: rozmowa prawie bezwartościowa, ale jest nazwisko.

Na koniec Fakt uświadamia, że w Legii nie ma zastępcy dla Radovicia, który pauzuje za żółte kartki.

– Nie ma co ukrywać, jestem w gazie. Szkoda, że w Lubinie nie zagram, ale musiałem faulować, żeby przerwać groźną kontrę Zawiszy. Nie żałuję tego zagrania. Pomogę kolegom w decydujących spotkaniach. Teraz zagra kto inny i obojętnie jaką decyzję podejmie trener, to jestem przekonany, że mój zastępca sobie poradzi – mówi Faktowi legionista. Norwega są: Orlando Sa (26 l.), Władimir Dwaliszwili (28 l.), Marek Saganowski (36 l.) i Michał Efir (22 l.). Kolejność nieprzypadkowa, bo właśnie tak wygląda w tej chwili hierarchia rezerwowych snajperów. Wystarczy zerknąć jednak na statystyki, by stwierdzić, że żaden z nich nie gwarantuje poziomu prezentowanego przez Radovicia. Wiosną z wymienionego grona jedynie Dwaliszwili trafił do siatki, ale zrobił to tylko raz. Efir jest zsyłany do rezerw, Saganowski wrócił niedawno do gry po półrocznej przerwie, a Sa nie może się zaaklimatyzować w zespole.

Tekstu „Borussia bez awansu, Lewy bez gola” cytować chyba nie musimy.

RZECZPOSPOLITA

Trzy artykuły do zacytowania z Rzeczpospolitej. Pierwszy to oczywiście zapowiedź Ligi Mistrzów.

Diego Simeone w Madrycie zbudował bardzo dobrą drużynę. Ma gwiazdy, z Diego Costą i Davidem Villą na czele. Problem polega na tym, że Diego Costa w pierwszym meczu z Barcą naciągnął mięsień dwugłowy uda, musiał zejść z boiska i od tamtej pory na nie nie wrócił. Uraz nie jest jednak tak groźny, jak przypuszczano, i być może zobaczymy Brazylijczyka (już po debiucie w reprezentacji Hiszpanii) na boisku. Decyzja zapadnie w ostatniej chwili. W podobnej sytuacji jest reprezentant Turcji, pomocnik Arda Turan. Ale nawet bez nich Atletico jest drużyną na tyle silną, że może Barcelonę pokonać. W pierwszym meczu prowadzenie dla zespołu z Madrytu zdobył pięknym strzałem zza pola karnego pomocnik Diego Ribas, który zastąpił właśnie Diego Costę. W ostatni weekend Atletico pokonało Villarreal 1:0 (gol Raula Garcii) i zajmuje pierwsze miejsce w tabeli La Liga, o punkt przed Barceloną i trzy przed Realem. Barcelona wygrała 3:1 z Betisem. Dwie bramki strzelił Leo Messi i ma na koncie 25 w sezonie, tyle samo co Diego Costa. Ale Cristiano Ronaldo strzelił o trzy więcej. Linia napadu to nie jest w przypadku Barcy problem, bramki może zdobywać każdy. Większe zmartwienie właśnie się pojawiło. Bramkarz Victor Valdes zerwał więzadła krzyżowe kolana i nie zobaczymy go przez kilka miesięcy. Prawdopodobnie już nigdy nie wystąpi w barwach Barcy, bo zamierza zmienić klub. Zagra więc 39-letni Jose Manuel Pinto, którego Gerardo Martino wystawia w meczach o Puchar Króla. Miejsce kontuzjowanego tydzień temu Gerarda Piqué zajmie 23-letni Marc Bartra.

Kolejny nosi tytuł „Barcelona – klub jak inne”. Zakończenie boiskowej dominacji nie jest największym zmartwieniem Katalończyków. Większy problem to przywrócenie dobrego wizerunku Barcelony – pisze autor, ale sam tekst jest fatalnie słaby. Chronologiczna wyliczanka oczywistych faktów.

Odejście Guardioli było ciosem. Oficjalny powód – potrzeba odpoczynku po czterech intensywnych sezonach. Dopiero później Guardiola przyznał, że nie potrafił już zmotywować swoich zawodników. Nowym trenerem został jego asystent Tito Vilanova, ale po niespełna roku musiał zrezygnować z powodu nawrotu choroby nowotworowej. Leczenie odbywało się w Nowym Jorku, gdzie w tym samym czasie od piłki odpoczywał Guardiola. Prezes klubu Sandro Rosell skrytykował byłego trenera, że nie odwiedza Vilanovy w tak trudnym momencie. Wkrótce pojawiła się kolejna smutna informacja. Obrońca Eric Abidal też musiał zmierzyć się z nowotworem. Badania wykazały, że niezbędna będzie kolejna operacja, która stawiała pod znakiem zapytania możliwość kontynuowania kariery. Francuz był dla pozostałych zawodników wzorem determinacji i woli walki. Kibice skandowali jego nazwisko po wygraniu Ligi Mistrzów. Ogłaszając odejście z Barcelony, Abidal nie ukrywał żalu do władz klubu. Wierzył, że jest w stanie grać na najwyższym poziomie. Innego zdania byli Vilanova i zarząd. Francuz trafił do Monako, a kibice oskarżyli Rosella, że wyżej ceni pieniądze niż zasłużonych piłkarzy. Znakiem czasów było również pojawienie się reklam na koszulkach. W 2010 roku klub podpisał umowę z Qatar Foundation. Pod koniec 2012 roku w ramach tej samej umowy na koszulkach zespołu pojawiło się logo katarskich linii lotniczych. Dla kibiców była to kolejna zła decyzja zarządu.

Króciutkiego wywiadu Stefanowi Szczepłkowi udzielił natomiast Jerzy Dudek, ale zamiast o piłce, panowie rozmawiali o… rajdach samochodowych w związku z którymi Dudek ma coraz więcej planów.

To, że Adam Małysz ryzykuje życie, jeżdżąc samochodem po bezdrożach, mogę zrozumieć. On całe życie latał, więc chce się trzymać podłoża. Ale pan? Miał pan spokojną, czystą robotę na trawie, po co na starość tracić zdrowie na torach wyścigowych?
– Na starość i tracić? No, ładnie nam się zaczyna rozmowa. Jestem młodszy mentalnie i fizycznie niż moje 41 lat. Grałem, dopóki się dało, bo piłka była nie tylko sposobem na życie, ale i narkotykiem. Ponieważ jednak z prawami biologii nie wygram, zanim postanowiłem wreszcie wyjść z bramki, już robiłem jednocześnie co innego. Golf pochłonął mnie bez reszty. Ale upłynęło trochę czasu i zorientowałem się, że golf, chociaż fantastyczny i dający mi wiele satysfakcji, nie odpowiada mojemu temperamentowi. Może być sportem jednym z kilku, ale nie jedynym. Wsiadłem więc do samochodu i tak to się zaczęło.

Powiedzmy więc, że ten samochód to Volkswagen Golf GTI o mocy blisko 300 koni mechanicznych. Da się je utrzymać na wodzy?
– W ubiegłym roku startowałem trzykrotnie w wyścigach Volkswagen Castrol Cup jako tak zwany kierowca gość. Miałem na tyle dobre wyniki, że zaproponowano mi testy na torze Slovakia Ring koło Bratysławy. Przeszedłem je pomyślnie i w tym roku będę startował już jako pełnoprawny zawodnik. Wezmę udział we wszystkich siedmiu wyścigach cyklu. Zaczynamy 25 kwietnia na torze Hungaroring, kończymy 28 września na Torze Poznań. Bardzo mnie to podnieca. Już zdążyłem się przekonać, że adrenalina jest porównywalna do sytuacji, w których stoję w bramce, a w moim kierunku biegnie z piłką Leo Messi lub Cristiano Ronaldo. I na boisku, i na torze wszystko w moich rękach. Tym bardziej że samochody mają te same parametry, więc najwięcej zależy od kierowcy.

GAZETA WYBORCZA

Borussia odpadała pięknie – to relacja z wczoraj, której nie będziemy przytaczać. Zwłaszcza, że tekst sprzed telewizora pisał Michał Szadkowski, a nie dziennikarz obecny na stadionie. Dziś warto skupić się wyłącznie na rozmowie z Markiem Saganowskim z wydania stołecznego Gazety Wyborczej.

To było ciężkie pół roku. Nie pojawiały się w głowie myśli, aby skończyć z piłką?
– Pojawiały. Na początku – dokładnie po pierwszej wizycie we Włoszech – prognozy były takie, że moja przerwa potrwa dziewięć miesięcy, a nie sześć. Ale już zamknijmy ten rozdział. Wróciłem do żywych. Obowiązuje mnie jeszcze półtora roku kontraktu i chcę go wypełnić jak najlepiej.

Jakie widzisz różnice między Legią Jana Urbana a tą Henninga Berga?
– Teraz gramy zupełnie inaczej i to chyba każdy widzi. Berg duży nacisk kładzie na grę pressingiem i maksymalne wykorzystywanie skrzydłowych, którzy często schodzą do środka. Poza tym z przodu szybciej gramy piłką, opierając się na pomocnikach, którzy są takimi fałszywymi napastnikami.

Ten mecz z Zawiszą był najlepszym spotkaniem Legii w tym roku?
– Myślę, że były już lepsze mecze – np. ten z Górnikiem. Ale też pierwsze połowy ze Śląskiem i Wisłą. Tych meczów akurat nie wygraliśmy i jest to dla nas przestroga. Ale jeśli w kolejnych spotkaniach gralibyśmy tak jak choćby w pierwszej połowie z Wisłą, to w Polsce nie będziemy mieli sobie równych.

Warto albo i nie warto.

SPORT

Zbyt wiele piłki nie bije dziś również z okładki Sportu.

A jednak można poczytać nie tylko o LM, ale o swojskiej Ekstraklasie. Minioną kolejkę ocenia Marek Bajor. Odnosi wrażenie, że nikt poza Legia i Lechem nie chce grać w europejskich pucharach.

– Nie wierzyłbym w udaną pogoń za liderem, gdyby nie trzeba było dzielić punktów przed decydującą odsłoną sezonu. Bez tego Legia spokojnie utrzymałaby prowadzenie aż do mety. Warszawianie na pewno się gdzieś jeszcze potkną, bo ich forma jest nierówna i grają raczej zrywami. Lech z kolei prezentuje futbol bardziej poukładany i powtarzalny.

Słówko o fenomenie Michała Probierza…
– Dziwne to trochę. Chyba nie tak to wszystko powinno wyglądać, ale musimy pamiętać, że decyzje podejmują ci, którzy wykładają na piłkę pieniądze. A co do postawy Jagiellonii w Poznaniu – uważam, że drużyna nie chciała zagrać dla trenera Piotra Stokowca. Stosowne decyzje o zmianie szkoleniowca musiały zapaść wcześniej, a na boisku oglądaliśmy tylko ich konsekwencje.

Wiele zlekceważonych spraw – tak zatytułowany jest z kolei wywiad z prezesem Górnika Zabrze. Naszym zdaniem to zdecydowanie najbardziej przystępna propozycja środowego numeru. Warto do niej zajrzeć.

– Czeka nas nowa rzeczywistość, bo zakładam, że zgodnie z zapowiedziami jesienią zaczniemy grać na nowym stadionie. Musimy więc wypracować nową strategię działania, muszą pojawić się nowe pomysły, a efekt pracy działu marketingu nadzwyczajny nie był. Mogłem przyjść do klubu i od razu wręczyć kilka zwolnień, ale nie chciałem tak robić. Każdy usłyszał, że ma szansę się wykazać, a oceniony zostanie po sezonie. Postawiłem więc sprawę uczciwie, choć zdaję sobie sprawę, że ludzie szczęśliwi nie byli. Każdego stać na więcej i tego oczekuję, a trochę czasu jeszcze mamy. Jeśli ktoś z kolei nie chce to już może szukać nowej pracy.

Kilka dni temu minął miesiąc pana pracy. Pierwsze refleksje?
– Wiedziałem, że zostaję prezesem zarządu zadłużonej firmy, więc nie mogę powiedzieć, że jestem totalnie zaskoczony. Choć nie przypuszczałem, że będzie aż tyle spraw sięgających tak mocno w przeszłość, które czasami były przez klub wręcz lekceważone. Musimy sobie z tym poradzić, bo ciężko zrobić krok do przodu, mając taki ciężar ściągający nas w dół.

Czterech piłkarzy nie bardzo chce zawrzeć porozumienia w sprawie spłaty zaległości.
– Są jeszcze pewne rozbieżności, ale zdecydowanie bliżej nam do ugody niż dalej.

فukasz Skorupski?
– Sprawa jest o tyle czytelna, że trafiła do sądu polubownego. Wysyłaliśmy Skorupskiemu SMS-y z prośbą o kontakt, ale bez odpowiedzi. Nie chce rozmawiać i kieruje nas do prawnika, który.. też nie odbiera telefonów. Na pewno chcielibyśmy uniknąć spotkania w sądzie, ale dziś nie wiem jak rozwinie się ta sytuacja.

Dalej relacja z meczu Pucharu Polski pt. Lenczyk zaciera ręce i zapowiedź kolejnego – Jagi z Zawiszą.

SUPER EXPRESS

Duża rzecz w dzisiejszym „Superaku”. Piotrowi Koźmińskiemu udało się porozmawiać z Diego Forlanem.

Atletico zremisowało na Camp Nou 1:1. Kto jest faworytem rewanżu?
– Gdyby Atletico grało z jakimkolwiek innym zespołem, to powiedziałbym, że gol strzelony na wyjeździe faworyzuje mój były klub. Ale Barca to Barca, oni są zdolni do wszystkiego, więc szanse oceniam 50-50. Mam jednak nadzieję, że to Atletico przejdzie dalej. Co więcej, liczę, że wygra Ligę Mistrzów.

Atletico?! To chyba przesadny optymizmÂ….
– Nie, dlaczego? Przy takiej grze, z takim trenerem i Diego Costą w takiej strzeleckiej formie są w stanie postawić się każdemu. Na tym etapie są dwa zespoły, w których grałem. Wolałbym, aby wygrało Atletico. Bo ten klub od dawna nic nie wygrał, a Manchester United ma tych trofeów pełną szafę.

Pan „na stare lata” wybrał się do Japonii. Dość egzotyczny kierunekÂ….
– Japończykom zależało, abym nie tylko był piłkarzem Cerezo Osaka, ale twarzą całej ligi. Mam jeszcze bardziej ją rozpropagować. Wierzę, że mogę się tu dobrze przygotować do mundialu w Brazylii. To będą dla mnie szczególne mistrzostwa, bo w tamtejszej lidze grałem zarówno ja, jak i mój ojciec. A z takimi piłkarzami, jakich ma teraz Urugwaj, możemy znów zagrać superturniej, powalczyć o medal.

Rozmowa jest jaka jest… ale jest i to należy uznać za duży plus.

Piłkarskie akcenty mamy również w tekście będącym reakcją na głośne wystąpienie Jerzego Janowicza. Na potrzeby materiału pt. „Oni też trenowali w szopach i na klepisku” wypowiada się Jan Tomaszewski.

– Przysięgam, że nie spotkałem się z taką reakcją ze strony reprezentanta Polski, który po przegranej obwinia wszystkich dookoła, zrzuca winę na kraj… Skandal to za słabe określenie. Pan Janowicz musi zrozumieć, że porażki w sporcie się zdarzają. Jednak przyczyn niepowodzenia należy szukać u siebie. Nie rozumiem, gdy mówi o trenowaniu w szopie. Za moich czasów trenowało się na betonach i klepiskach. Oczekuję, że pan Janowicz przeprosi Polaków, a jeśli nie odpowiada mu kraj, to niech zrezygnuje z naszych barw i wybierze inne obywatelstwo. Generalnie dominują głosy krytyczne…

A co mają powiedzieć pielęgniarki, nauczyciele i inni ludzie, którzy ciężko pracują za marne pieniądze? Bardzo Janowiczowi kibicuję i mam nadzieję, że nie powiedział ostatniego słowa i kiedyś wygra Wimbledon. Marzę wręcz o tym. Ale najpierw musi sobie poradzić sam ze sobą i ze swoimi demonami. Myślę, że brakuje mu mentora – tam mówi z kolei komentator Tomasz Tomaszewski.

Niczego poza tym nie wypatrzyliśmy.

PRZEGLĄD SPORTOWY

W Przeglądzie na pierwszym planie siatkówka.

Wiosną Smuda? To się nie uda. Od lat mówi się, że prowadzone przez Franciszka Smudę drużyny grają lepiej jesienią niż wiosną. Ta runda to potwierdza – czytamy na drugiej stronie gazety.

Sezon 2008/09. Po rundzie jesiennej Lech Poznań prowadzony przez Smudę jest na pierwszym miejscu w tabeli. Rundę wiosenną zaczyna bardzo dobrze – od trzech wygranych z rzędu, ale potem coś się zacina. W kwietniu remisuje u siebie z Wisłą. – Najważniejsze, że utrzymaliśmy przewagę – mówi Smuda, wie jednak, że jego maszyna nie działa tak, jak powinna. Na finiszu Lecha wyprzedza Legia, potem Wisła. Kolejorz kończy sezon na trzecim miejscu. Oczywiście to dwie zupełnie różne drużyny, inne cele, inne okoliczności, ale podobieństwo jest uderzające. W pierwszych trzech tegorocznych spotkaniach Wisła zgromadziła 7 punktów. – Chyba nie ma na co narzekać, prawda? – mówił po remisowym spotkaniu z Lechią Gdańsk Arkadiusz Głowacki. Potem, tak jak w przypadku Lecha w 2009 roku, właśnie po trzeciej kolejce wyniki zaczęły być coraz gorsze. Smuda miał w swojej karierze całkiem udane wiosny, przecież dwukrotnie zdobywał tytuł mistrzowski z Widzewem, raz z Wisłą. Sukcesem było także trzecie miejsce zdobyte z Zagłębiem Lubin. W sezonie 1998/99 po mistrzostwo z zespołem Białej Gwiazdy sięgnął z ogromną przewagą, ale i wtedy drużyna lepiej grała jesienią. – Pamiętam, że zimą trener zmienił coś w przygotowaniach do sezonu. Pół roku wcześniej pracowaliśmy nad siłą, nosiłem Artka Sarnata na plecach. Potem trener zmienił to i budowaliśmy tylko wydolność – wspomina Kazimierz Węgrzyn. W lutym 1999 roku na zgrupowanie do Hiszpanii przyleciał Bogusław Cupiał. Chciał zobaczyć, jak prezentuje się drużyna. W sparingu z Herculesem Alicante Smuda nakazał grę wysoką defensywą, z zastawianiem pułapek ofsajdowych. Skończyło się porażką 0:4.

Igor Lewczuk, piłkarz z przypadku – taki artykuł zapowiada dzisiejszy mecz Pucharu Polski między Jagą a Zawiszą. Michał Probierz niegdyś skreślił obrońcę po jednym słabszym występie.

– Odkąd zacząłem dbać o dietę, czuję się zdecydowanie lepiej – zapewnia i wspomina jak na studiach bywało, że podstawę jego wyżywienia stanowił pasztet podlaski. Lewczuk to bowiem magister warszawskiej AWF. Mieszkał w akademiku, na pierwszym roku raz w tygodniu jeździł do Białegostoku, by grać w czwartoligowym Hetmanie. – Gdyby nie Andrzej Blacha, nigdy nie grałbym w piłkę na poważnie. Pewnie byłbym teraz nauczycielem WF-u. To przypadek, że gram w piłkę – przekonuje. Ł»ył jak typowy student. Imprezy w akademiku były na porządku dziennym. – Zjeżdżaliśmy na drzwiach ze schodów, mieliśmy liny, na których schodziliśmy z budynku. Kiedyś ktoś wyrwał grzejnik i zalaliśmy cały korytarz. Na drugim roku studiów trafił na zajęcia prowadzone przez późniejszego trenera Znicza Pruszków. – Zaczęliśmy wykonywać rzuty wolne, w których nigdy nie byłem mocny. A tu pierwszy strzał – okienko: piłka leci w okienko bramki, drugi też. Wziął mnie na bok, zaczął wypytywać skąd jestem i zapewnił, że jak obejmie posadę, to się odezwie – wspomina.

Bardzo przyjemny tekst. Jeden z najlepszych na tym dzisiejszym bezrybiu.

Później jeszcze kilka mniejszych materiałów, między innymi te, które cytowaliśmy z Faktu. Maciej Sadlok zapewnia tymczasem, że rozpoczyna nowe piłkarskie życie. Po dokładnie 485 dniach.

24-letni defensor wszedł na murawę w 87. minucie, zastępując Daniela Dziwniela. Kibice przywitali go oklaskami. – Był to krótki występ, ale dla Maćka bardzo cenny, bo przecież przez piętnaście miesięcy nie grał w lidze – podkreśla jego ojciec Andrzej Sadlok, prezes Pasjonata Dankowice. – Sporo wycierpiałem przez ten czas, ale trochę też się nauczyłem. Czego? Chociażby cierpliwości – przyznaje zawodnik chorzowskiego Ruchu, który wcześniej w ekstraklasie wystąpił 7 grudnia 2012 roku w meczu z Jagiellonią Białystok (1:1). Kolejny rok był dla niego makabryczny, bo zmagał się z uciążliwą i bolesną kontuzją pięty. Spędzał czas w gabinetach lekarskich, przeszedł kilka zabiegów operacyjnych, doszła do tego jeszcze infekcja – zakażenie gronkowcem. Chorzowianin we wrześniu ubiegłego roku powrócił do grania, ale aż do poniedziałku występował jedynie w trzecioligowych rezerwach i w meczach kontrolnych. – Potrzebowałem czasu, by dojść do zdrowia i znowu poczuć grę. W meczu z Korona Kielce wszedłem na sam koniec, ale po tak długiej pauzie, nawet te kilka minut niesamowicie cieszy. Nie mam w sobie lęku, że znowu mi się coś przytrafi. Nogi na pewno nie odstawię. Poza tym myślę pozytywnie. Dla mnie wszystko zaczyna się na nowo. Moja przygoda z piłką została zahamowana, ale powolutku wracam na właściwe tory. Przez ten czas, który spędzałem poza boiskiem, wzmocniłem się psychicznie – mówi nam piłkarz, który rozegrał 15 spotkań w reprezentacji. Sadlok o kadrze narodowej na razie jednak nawet nie marzy. – Mój obecny cel, to wywalczenie miejsca w podstawowej jedenastce Ruchu – przyznaje.

Z kolei Rafał Gikiewicz odchodząc ze Śląska zrzekł się pół miliona złotych.

Rafał Gikiewicz jest wolnym zawodnikiem. We wtorek PZPN miał rozpatrzyć wniosek bramkarza o rozwiązanie kontraktu z winy klubu, ale obie strony poinformowały o zawarciu porozumienia w sprawie rozwiązania umowy. Podstawą wniosku Gikiewicza był kruczek prawny. Otóż Śląsk przelewał Gikiewiczowi pensje, na dyspozycjach nie pisał jednak precyzyjnie, z jakiego tytułu są te przelewy. Zawodnik we współpracy z mecenas Agatą Wantuch założył więc klubowi w PZPN sprawę o rozwiązanie kontraktu z winy klubu, zarzucając pracodawcy brak wypłaty wynagrodzenia. – Kodeks cywilny mówi jasno: jeśli dłużnik realizuje zobowiązania wobec wierzyciela, ale nie określa, jaki rodzaj zobowiązania jest regulowany, wierzyciel ma prawo uznać, że regulowany jest najstarszy dług – tłumaczy mec. Wantuch (…) Gikiewicz, mając już dość przymusowej banicji, przyszedł w poniedziałek do prezesa Pawła Ł»elema i poprosił o rozwiązanie kontraktu. W zamian zrezygnował ze wszystkich roszczeń finansowych, a więc wypłaty pensji za czas obowiązywania umowy (30 czerwca 2015 r.) – łącznie 450 tys. zł oraz zaległych premii – 100 tys. Tym samym stracił możliwość podpisania umowy z innym klubem przed zakończeniem tego sezonu.

I na tym dzisiaj koniec. Szybko poszło, ale żadna z gazet na dłużej nie zaangażowała naszej uwagi.

ANGLIA: Chelsea zwycięska, bombowy Ba

Angielskie dzienniki sportowe dzisiaj na niebiesko. Wszystkie witają na czołówce zdjęciami z wczorajszej fantastycznej pogoni „The Blues”, a którą przypieczętował gol Demby Ba w końcówce. Wyścig na najlepszą zbitkę słowną wygrało „The Sun”, tytułując relację z meczu „Raise the Ba”. Podkreśla się mądrą grę graczy Mourinho, a PSG określa klasycznym już niemalże „za wcześnie dla nich”. Poza tym sporo o Rooneyu w kontekście dzisiejszego meczu, być może bowiem mimo wszystko zagra.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

HISZPANIA: Miłosierna Borussia

„Marca” nie przebiera w słowach, nazywa cudem fakt, że Real zagra dalej. BVB miało ich wczoraj na kolanach i powinno dobić. Zdjęcie przerażonego popisami kolegów Ronaldo mówi wszystko. Jedynym zawodnikiem, który zebrał nieco pochwał Casillas. Na okładce „Asa” Lewy, zatrzymany w ostatniej chwili przez Ikera, zdjęcie symboliczne. – Zostaliśmy ostrzeżeni, ale lepiej teraz niż w półfinałach – przekonywał bramkarz Realu w wywiadzie. Gazeta nazywa BVB „miłosiernym”. W „Mundo Deportivo” natomiast już podgrzewanie atmosfery przed dzisiejszym meczem Barcy z Atletico, Simeone przekonuje, że Adrian może doskonale zastąpić w razie czego Costę.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

WفOCHY: Plan Juve

„La Gazetta dello Sport” już zapowiada derby Mediolanu, choć odbędzie się ono dopiero czwartego maja. Stawka będzie wysoka, choć dla tych drużyn niecodzienna, bowiem będzie nią miejsce w Lidze Europy – a przynajmniej to wielce prawdopodobny scenariusz. Dużo pisze się też o Destro, który dostał dyskwalifikację, co ostatecznie może też przełożyć się na brak gracza Romy na mundialu. Poza tym także wywiad z Buffonem, który przekonuje, że Juve zdobędzie tytuł jeszcze przed półfinałami Ligi Europy – a przynajmniej taki jest cel.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

PORTUGALIA: Półfinały o krok

Portugalska prasa naturalnie żyje rozgrywkami, które tradycyjnie już są domeną portugalskich drużyn, a więc Ligą Europy. Dzisiaj zarówno Porto jak i Benfica powinny przypieczętować awans do półfinału, mają rywali na talerzu, wystarczy nie dopuścić do żadnej katastrofy.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Anglia

Błąd Casha doprowadził do gola dla Manchesteru United [WIDEO]

Wojciech Piela
0
Błąd Casha doprowadził do gola dla Manchesteru United [WIDEO]
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama