Za nami pierwszy mecz półfinału Pucharu Polski. Do Lubina przyjechała dotknięta epidemią dżumy plagą kontuzji i zawieszeń Arka Gdynia. Jeśli ktoś spodziewał się przyjemnej przystawki przed wieczornymi meczami Ligi Mistrzów, to sorry – taki mamy Puchar Polski. Na trybunach tłumy jak na promenadzie w Mielnie poza sezonem, a na boisku dominacja jednej drużyny. Zagłębia Lubin. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że Miedziowi zmiażdżyli Arkę, nie wysilając się przy tym zbyt wiele. Różnica klas. 3-0 w pierwszym meczu i rewanżu w zasadzie można chyba nie rozgrywać.
Zacznijmy może od tego, że dawno nie widzieliśmy tak dziwnie zapowiadanego spotkania. Orest Lenczyk uznał, że zbrodnie przeciwko niemu nie ulegają przedawnieniu i chciał wziąć rewanż na Arce za porażkę… sprzed 35 lat. W 1979 roku prowadzona przez niego Wisła Kraków przegrała z Arką w finale Pucharu Polski. To nic, że po boiskach biegali wtedy Janusz Kupcewicz i Marek Motyka, a większości z piłkarzy, którzy wybiegli dzisiaj na plac nie było nawet na świecie. Strasznie pamiętliwy człowiek.
Jeśli mówił na poważnie, to może satysfakcję – prywatna wendeta wyszła okazale.
Zagłębie, które w lidze przeżywa niemałe problemy, w meczu z Arką absolutnie dominowało na boisku. Trener Lenczyk zrezygnował dziś z ligowego ustawienia z Piechem i bezproduktywnym Papadopulosem, na rzecz składu, który zapewnił świetny początek wiosny. Na skrzydle znów od pierwszej minuty hasał David Abwo. W zasadzie wystarczyło, by Nigeryjczyk wrzucił trzeci bieg, a obrońcy Arki już byli zagubieni jak chłopak z prowincji, który pierwszy raz przyjechał do metropolii. Pawłowi Oleksemu – lewemu defensorowi gdynian w dzisiejszym spotkaniu – raczej nie służy lubińskie powietrze. To tutaj z ligowego średniaka został zdegradowany do głębokich rezerw, a dziś – grając w innych barwach – był raz po raz ośmieszany przez rozpędzonego Abwo.
Pierwsze dobre dogranie Nigeryjczyka zaprzepaścił w 8. minucie Arkadiusz Piech, ale za drugim razem udało mu się już pokonać Szromnika. Arka odpowiadała rzadko, najczęściej chaotycznymi atakami i strzałami z nieprzygotowanych pozycji. Trener Sikora liczył, że jego zespół zagrozi gospodarzom po stałych fragmentach, ale dogrywający do kolegów ze stojącej piłki Pruchnik zupełnie nie podołał zadaniu. Większość wrzutek zatrzymywała się na pierwszym obrońcy Zagłębia. Kolejne bramki dla lubinian były tylko kwestią czasu. Strzelili je w drugiej połowie Piech i Abwo, który przy okazji ośmieszył wypożyczonego z Legii Cichockiego. W ogóle cała obrona Arki wyglądała jak zbieranina przypadkowych ludzi, których ktoś ubrał w te same koszulki i kazał biegać po boisku. Zagrali skecz, a nie mecz.
Nie chcemy przesadnie bronić gości z Pomorza, ale trzeba być sprawiedliwym – z tak wąską kadrą nie mieli oni czego szukać w Lubinie. Przykład? W drugiej połowie kontuzji doznał Oleksy, a w jego miejsce trener Sikora wprowadził niejakiego Macieja Koziarę. 17 lat, do rozgrywek I ligi zgłoszony wczoraj, bez debiutu nawet w III-ligowych rezerwach! To po prostu nie miało prawa się udać. Podobał nam się dziś za to Mateusz Szwoch, który popisał się kilkoma ciekawymi zagraniami. Co prawda zbudowany jest raczej jak skoczek narciarski, a nie piłkarz, ale widać w nim duży potencjał. Tyle.
Skoro dzisiejszy mecz cieszył się małą popularnością, to już boimy się o rewanż. Co prawda komentatorzy podgrzewali jeszcze atmosferę przed drugim meczem, ale umówmy się – pierwszego finalistę Pucharu Polski już znamy.
Fot. FotoPyK