Coraz więcej znaków na niebie i ziemi wskazuje, że czas Łukasza Teodorczyka w Anderlechcie definitywnie dobiegł końca. Co prawda o jego możliwym odejściu już wcześniej spekulowano co najmniej kilkukrotnie i zawsze wyłącznie na tym się kończyło, ale tym razem raczej nie będzie zmiłuj. W Brukseli wszyscy mają bowiem serdecznie dość problematycznego napastnika i najpewniej już postawili na nim krzyżyk. Najpoważniejszą przeszkodę w wytransferowaniu Teo stanowi jednak… sam Teo, który ani myśli gdziekolwiek się przenosić. I chociaż w klubie dają mu do zrozumienia, że powinien dać sobie spokój, ten uparcie obstaje przy dalszym kasowaniu przelewów od obecnego pracodawcy.
Pieniądze są zresztą w tej układance najważniejsze. Teodorczyk to najlepiej zarabiający zawodnik obecnego Anderlechtu, a według niektórych źródeł nawet w długiej historii klubu. Nieoficjalnie mówi się, że Belgowie co sezon przelewają na jego konto nawet dwa miliony euro, więc trudno się dziwić, że Teo kurczowo trzyma się barierki w klubowym budynku.
Trzeba jednak pamiętać, że obowiązującą umowę pod nos podsunęli mu poprzedni właściciele „Fiołków”. Po zmianach na szczytach władzy, które dokonały się na przełomie 2017 i 2018 roku, w Anderlechcie postawiono na nowy schemat zarządzania, a pion sportowy na dzień dobry dostał do zasypania pokaźnych rozmiarów dziurę budżetową. Pomysł na poradzenie sobie z tym problemem zakłada właśnie sprzedaż dobrze opłacanych zawodników, którzy mają względnie wysoką wartość. Czyli takich pokroju Teodorczyka, który dodatkowo, choć zarabia fantastycznie, coraz gorzej radzi sobie na boisku.
Forma sportowa to zresztą kolejny z poważnych zarzutów obciążających piłkarza. Belgowie nie są przecież ślepi i doskonale widzą, że dzisiejsza wersja Teodorczyka ma niewiele wspólnego z tą, która oczarowała wszystkich w pierwszej części sezonu 2016/17. W Anderlechcie wychodzą wręcz z założenia, że kontrakt na pokaźną sumkę podpisano z tamtym Teo, więc ten, który teraz pojawia się na treningach, po prostu nie jest wart takich pieniędzy.
Pion sportowy wielokrotnego mistrza Belgi, ewidentnie w Polaka zwątpił. Działacze Anderlechtu, nie wierząc, że wychowanek Wkry Żuromin zdoła wrócić do dyspozycji sprzed dwóch lat, nie próżnowali na rynku transferowym i latem sprowadzili już dwóch napastników – Ivana Santiniego i Landry’ego Dimatę. Obaj zresztą wjechali w sezon ligowy z buta.
Aktualizacja:
Santini hattrick w debiucie.
Dimata gol i asysta.
Teo jak chce pograć jeszcze w piłkę a nie tylko sprawdzać stan konta, powinien już pakować walizki. https://t.co/p1xJzLIsHq— Mariusz Moński (@M_Monski) 28 lipca 2018
W porównaniu do wspomnianej dwójki akcje Teodorczyka u trenera Heina Vanhaezebroucka stoją zdecydowanie niżej. Ciężko zresztą spodziewać się, że szkoleniowiec Anderlechtu będzie na niego stawiał, skoro Luc Devroe, dyrektor sportowy klubu, kilka dni temu bez ogródek stwierdził, że w jego odczuciu przyszłość Polaka nie będzie związana z Brukselą. – On musi odejść. Jeśli jego agent twierdzi inaczej, oznacza to, że nie słuchał mnie dobrze. Być może nie rozumie mojego angielskiego, więc następnym razem będę musiał użyć innego języka.
Devroe nawiązał oczywiście do wypowiedzi reprezentującego piłkarza Marcina Kubackiego, który w rozmowie ze sport.pl zapewniał, że nikt nawet nie sugeruje Teodorczykowi zmiany klubu. Cóż, naszym zdaniem, słowa dyrektora sportowego to wystarczająco mocna przesłanka, by wyruszyć na poszukiwania nowego miejsca pracy. No ale może piłkarz i jego menedżer patrzą na tę sytuację inaczej. Można oczywiście trzymać się obowiązującego kontraktu, ale pytanie czy warto tracić czas.
Fot. Newspix.pl