Trzeba przyznać, że Michał Probierz całkowicie zdominował wydarzenie pod tytułem: „zmiana trenera w Jagiellonii”. Piotr Stokowiec otrzymał od klubu minutę, bo mniej więcej tyle dzieliło oficjalne komunikaty o zwolnieniu dotychczasowego szkoleniowca i zatrudnieniu nowego. Temat powrotu Probierza wywołał medialną burzę i siłą rzeczy wypchnął odchodzącego trenera na margines. Najwyraźniej taka sytuacja Stokowcowi nie odpowiadała, więc na łamach Przeglądu Sportowego postanowił ubrać w ładne słowa swoje rozstanie z Jagiellonią.
Stokowiec podkreślił, że absolutnie nie czuje się przegrany, bo w Białymstoku cały czas są realne (nie iluzoryczne) szanse na awans do grupy mistrzowskiej. Były już trener Jagiellonii nie może odżałować, że nie pozwolono mu na poprowadzenie drużyny w kluczowym dla tego celu meczu z Piastem. – To był mój pierwszy zakręt w pracy szkoleniowej i żałuję, że chociaż już widziałem za tym zakrętem prostą, to zarząd Jagiellonii postanowił mnie wysadzić. Wciąż jestem zdania, że wyjście na tę prostą jest dla Jagiellonii bardzo realne, czego życzę drużynie i trenerowi Probierzowi – wyżalił się dziennikarzowi.
Zasadniczo zgadzamy się z tezą, że Jagiellonia może się dostać do czołowej ósemki. Problem w tym, że spotkanie z Piastem ma tu znaczenie drugorzędne. Oczywiście ten mecz trzeba wygrać i, patrząc na tegoroczny bilans gliwiczan, taki rozwój wypadków wydaje się dość naturalny. Sęk w tym, że Stokowiec pozostawił drużynę w takim położeniu, że mało od niej zależy. Przede wszystkim Cracovia musi stracić punkty z Koroną, a Lechia nie może ugrać nawet jednego oczka w meczu ze Śląskiem. Wyobraźmy sobie jednak, że rywale z Krakowa i Gdańska przegrywają swoje spotkania – czy Stokowiec stanie się przez to lepszym trenerem? Jego największym grzechem było pozostawienie losów sezonu w rękach innych drużyn i za to został zwolniony.
Na tym jednak były szkoleniowiec Jagiellonii nie zakończył swoich poszukiwań pozytywów. – Przede wszystkim nie chciałbym, żeby moja praca była postrzegana przez pryzmat ostatniego meczu z Lechem tylko trochę szerzej. Realizowałem swoją wizję futbolu ofensywnego, atrakcyjnego dla oka i mam wrażenie, że moją drużynę dobrze się oglądało. W meczach z udziałem Jagiellonii padało najwięcej bramek. – pochwalił się redaktorowi PS.
Stokowiec nie mógł powiedzieć, że jego drużyna strzelała więcej niż Legia, Lech czy Pogoń, więc zastosował sprytny zabieg – doliczył też bramki stracone i wyszło mu, że Jagiellonia jest pod tym względem najlepsza. W tym kontekście zabawnie brzmią słowa, że nie chce, by jego praca była postrzegana przez pryzmat porażki z Lechem. To właśnie szóstka od Kolejorza pozwoliła ekipie z Białegostoku wysforować się na pierwsze miejsce w rzeczonej klasyfikacji. Przed ostatnią kolejką Jagiellonia ustępowała w tym zestawieniu Legii i Górnikowi. Skoro największa liczba strzelonych i straconych goli świadczy o wizji futbolu Stokowca – tak atrakcyjnego dla oka – to kwintesencją takiego stylu było właśnie 1:6 przy Bułgarskiej. W końcu nie można mieć ciastko i zjeść ciastko.
Oprócz meczu z Lechem jeszcze jedno spotkanie wpływa na statystykę, z której tak dumny jest Stokowiec – walkower z Legią. Tak, dobrze rozumiecie – rudowłosy matematyk uwzględnił w swoim rachunku gole strzelone przez warszawskich kibiców. Mamy więc do czynienia z bardzo ciekawą sytuacją. Bramki, które nigdy nie padły sprawiły, że w meczach z udziałem Jagiellonii padało najwięcej bramek. Nie musimy chyba dodawać, że bez tych papierowych trafień ekipa Stokowca nie byłaby tu najlepsza. Urocze, prawda?
Fot. FotoPyK