Reklama

Tomasz Świątek: Za trzy lata Iga będzie w czołowej pięćdziesiątce tenisistek

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

26 lipca 2018, 17:56 • 9 min czytania 5 komentarzy

Piotr Woźniacki doprowadził córkę Karolinę najpierw do wygranej w juniorskim Wimbledonie, a potem do wielkoszlemowego triumfu i numeru 1 na świecie. Robert Radwański wychował dwie mistrzynie juniorskiego Wimbledonu, Agnieszka osiągnęła potem finał seniorskiego i dotarła do 2. miejsca na świecie. Tomasz Świątek sam nie prowadzi kariery Igi, ale nie ma nic przeciwko temu, żeby jego córka powtórzyła wyniki starszych koleżanek. Ojciec nadziei polskiego tenisa odwiedził nas w Weszło FM i zdradził między innymi, dlaczego nic nie wyszło z kariery pływackiej Igi, jaką ma średnią w szkole i ile kosztuje wychowanie tenisistki.

Tomasz Świątek: Za trzy lata Iga będzie w czołowej pięćdziesiątce tenisistek

Nie zaczniemy wcale od tenisa. Nie wszyscy wiedzą, że pan był zawodowym wioślarzem.

Tak, nawet udało mi się wyjechać na igrzyska olimpijskie. Chociaż muszę przyznać, że nigdy nie byłem pasjonatem wioślarstwa. Kiedy poszedłem do tego sportu, nie wiedziałem, co to jest. Zawsze mówię, że byłem ochotnikiem z poboru. Taki był po prostu profil klasy w liceum. Z racji wzrostu trafiłem do wiosłowania. Wcześniej grałem w piłkę nożną, w Gwardii Warszawa, ale nie łapałem się do pierwszej jedenastki trampkarzy. Wioślarstwo było przygodą. Przed pierwsze lata nic się nie działo, traktowaliśmy to jako dodatek do szkoły. W trzeciej klasie z dwudziestu paru chłopaków zostałem przy tych wiosłach sam. Wywozili nas na dwa miesiące do Stręgielka, do bazy treningowej. Trochę z nudów, a trochę z chęci udowodnienia czegoś samemu sobie, wziąłem się do ostrej pracy i przerodziło się to w wyczyn.

A w tenisa pan grywa?

Rzadko, bo rzadko, ale tak.

Reklama

No to jak córki trafiły do tenisa? Czy to od początku była ich miłość?

To tak nie działa. To rodzice kształtują w dziecku miłość do sportu i do poszczególnych dyscyplin. Nie jest tak, że czterolatka mówi: tato, chcę grać w tenisa.

Iga zaczynała od pływania.

Dokładnie. Chodziliśmy na basen, obie córki tego próbowały. Nie wyszło z banalnego powodu: nawracającego zapalenia uszu i gardeł. Któregoś razu pani laryngolog ostro nas postraszyła i poszukaliśmy czegoś suchego. Tak padło na tenis, chyba dobrze wyszło.

Wyszło tak, że Iga właśnie wygrała juniorski Wimbledon. A przecież drabinkę miała najtrudniejszą z możliwych, bo już w pierwszej rundzie wpadła na liderkę rankingu.

Powiem szczerze, że miałem pewne obawy przed turniejem. Ale tak patrząc wstecz na wcześniejsze wyniki Igi, zawsze tak się składa, że najlepsze rezultaty robi wtedy, kiedy nie ma lekkiej drogi. Jak jest za łatwo, to nie dogrywa tych ostatnich meczów. W Londynie zaczęła od numeru jeden, potem było już łatwiej.

Reklama

Zwycięstwo nad taką rywalką musi dawać niesamowitą pewność siebie.

To prawda. Tym bardziej, że Iga zawsze mówiła, że nie lubi grać na trawie. Może teraz to się trochę zmieni. Na pewno u niej w głowie nastąpił przełom, zaczęła inaczej patrzeć na pewne rzeczy. Już przed Wimbledonem ustaliliśmy, że to ostatni juniorski turniej wielkoszlemowy. Bo z tego nic nie wynika. Jest prestiż, karty historii. I tyle. To nieprawda, że po takim zwycięstwie otwierają się wszystkie drzwi do sponsorów.

To prawda, że wygranie juniorskiego Wimbledonu wiążę się z premią w wysokości okrągłego zera funtów?

Dokładnie tak. Tutaj bilans jest bardzo prosty. Wyjeżdża się na własny koszt, w naszym przypadku koszty podróży pokrył Polski Związek Tenisowy. Pobyt na miejscu dla uczestników turnieju głównego zapewniają organizatorzy. Dziewczyny dostały jakieś bony na 100 funtów do wydania w sklepie turniejowym. Ale pieniędzy się stamtąd nie przywozi.

A jak trzeba lecieć dalej, tak jak Iga kilka miesięcy temu do USA, to trzeba sięgnąć głębiej do kiesy.

To prawda. Tamten wyjazd był mocno finansowo sklejany z różnych źródeł. Nie było tak, że ktoś otworzył skarbonkę i wyjął 70 tysięcy złotych…

Tyle to kosztowało?

Mniej więcej. A i tak wyjazd był oszczędnościowy, nie spali po hotelach, tylko w tanich domkach, sami gotowali, żeby obniżyć koszty. Tenis juniorski to wyłącznie koszty. Nie zarabia się, tylko dokłada.

Trzeba szybko przejść na zawodowstwo?

To też nie do końca tak. Nie jest tak różowo. Prosty przykład, turniej o puli 15 tysięcy dolarów. Zawodnik, który wygra, przed podatkiem, dostaje 2 tysiące dolarów, czyli do ręki jakieś półtora tysiąca. Przelot i hotel się nie zwrócą. A przecież wygrywa tylko jedna osoba, reszta zarabia jeszcze mniej.

Długofalowa inwestycja.

Zdecydowanie. Zarabia się w pierwszej setce seniorskiego rankingu i okolicach.

Liczył pan kiedyś, ile to kosztuje?

Liczyłem, ale nie powiem. Naprawdę dużo.

Na ile pomagają wam sponsorzy?

Iga ma podpisany kontrakt z Nike, od czterech lat dostaje od nich buty i stroje. Jeśli chodzi o rakiety, zapewnia je Prince. Trochę jest zawirowań wokół tej firmy, ale mam nadzieję, że zostanie z nami.

A tych rakiet trochę się zużywa. To prawda, że Iga potrafi w nerwach trochę zdemolować sprzęt?

Ona mówi, że tylko lekko drasnęła…

Pana córka to w ogóle charakterna dziewczyna. Po tatusiu?

Trochę jest. Taka mieszanka wybuchowa.

To pomaga w sporcie?

Myślę, że bardzo. Trzeba być twardym, żeby grać w tenisa. Moja starsza córka ma kompletnie inny charakter, a przecież ci sami rodzice i ten sam dom.

W jakim stopniu Warsaw Sports Group finansuje karierę Igi?

W tej chwili w stu procentach. Karierę prowadzimy wspólnie, ale pieniądze wykładają oni. Uczciwie mówiąc, to nie jest tak, że jest wielki wór pieniędzy. WSG ma znacznie więcej zawodników, a nie samą Igę.

Kariera juniorska Igi się kończy. Została jej Olimpiada Młodzieży w Buenos Aires. Po co jej te zawody?

To taka impreza, na którą jedziemy ze względów prestiżowych. Ja brałem udział w igrzyskach olimpijskich w Seulu i to było niezapomniane przeżycie. Bardzo namawiam córkę, żeby powalczyła o Tokio, albo o kolejne igrzyska. Uważam, że to się spokojnie uda. Zawody w Argentynie zapowiadają się na bogato. Pod względem sportowym także, mają wystąpić najlepsze zawodniczki na świecie do 18. roku życia.

Jak się tam dostać?

Jeśli chodzi o tenisa, bardzo ciężko. Trzeba być w ścisłej czołówce rankingu juniorek, albo w Top 200 listy WTA, czyli – jak na zawodniczki w takim wieku – bardzo wysoko.

Na ile inspiracją dla Igi była Agnieszka Radwańska?

Iga, kiedy była młodsza, kompletnie nie interesowała się tenisem. Nie było tak, że oglądała Agnieszkę i chciała iść w jej ślady. Dopiero kiedy po raz pierwszy pojechała na turniej wielkoszlemowy, kiedy zobaczyła to z bliska, zrobiła sobie zdjęcia z Wawrinką, Djokoviciem, wtedy to poczuła. Teraz na Wimbledonie trenowała tuż koło Sereny Williams, Rafy Nadala.

A na kim się wzorowała?

Iga powybierała sobie trochę od Simony Halep, trochę od Garbine Muguruzy. Próbuje się wzorować też na Serenie Williams.

Na jakiej nawierzchni jest najmocniejsza?

To zależy, gdzie akurat wygrywa. Sama mówi, że najbardziej lubi mączkę. Ale na betonie też jej się gra dobrze. Moim zdaniem to betonowa nawierzchnia pasuje jej najlepiej.

Iga kończy karierę juniorską, a już ma spore sukcesy w turniejach zawodowych. W 80 tysięczniku w USA przeszła od kwalifikacji do półfinału. Teraz gra taką samą imprezę w Pradze. Jakie oczekiwania?

Nie oczekuję niczego spektakularnego. Przez poprzedni tydzień była rozchwytywana przez dziennikarzy, za mało było czasu na skupienie i przestawienie się z trawy na mączkę.

Czy rozważacie wyprowadzkę z Polski, żeby Iga mogła trenować w kraju, w którym jest lepsza infrastruktura?

Nie ma takiej potrzeby. Założenie jest takie, żeby normalnie skończyła liceum. Nie będziemy tego robić w USA, czy Hiszpanii. Uczy się bardzo dobrze. Na koniec ostatniego roku szkolnego miała średnią 5,08. Ale nie jest kujonką, nie przesiaduje nad książkami. Po prostu bardzo szybko wszystko jej wchodzi do głowy.

Kobiecy tenis robi się coraz bardziej siłowy. Jest plan, żeby Iga przypakowała?

Iga ma trenerkę od przygotowania fizycznego Jolę Rusin-Krzepotę, która nad tym czuwa. Ale nie chcemy zrobić z niej ciężarowca, bo nie będzie szybkości. Nie może być też superszybka, bo nie będzie miała siły. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Ma dobrą budowę, nie musi przerzucać ton żelastwa, żeby mieć siłę.

To z siły wziął się wynik 6:0, 6:1 w ćwierćfinale Wimbledonu?

Powiem tak: wszyscy w takich turniejach potrafią grać w tenisa. Wszystko rozgrywa się w głowie. Jeśli zawodniczka nie spali się, nie zostawi meczu w szatni, to będzie ok. Musi być wola walki, chęć wygrania. Rywalka w ćwierćfinale się spaliła. Ale na przykład w półfinale to Iga zaczęła źle, przegrywała, ale wyszarpała ten mecz. To jest piękne w tym sporcie.

Czy wygrana w juniorskim Wimbledonie gwarantuje dziką kartę do przyszłorocznego turnieju seniorek?

Na to liczymy. Tak było w poprzednich latach.

Właśnie od tego zaczęła się wielka kariera Agnieszki Radwańskiej. Po triumfie w juniorkach rok później dotarła do 4. rundy.

Turniej wielkoszlemowy to kopalnia punktów. Na razie Iga jest w okolicach 350. miejsca w rankingu.

Gdzie pan widzi córkę za trzy, cztery lata?

Trudno powiedzieć. Rok temu zdarzyła się poważna kontuzja, która odebrała jej sześć miesięcy. Ale jestem przekonany, że możemy być bardzo daleko. Nieskromnie powiem: za trzy lata spokojnie pierwsza pięćdziesiątka. Teraz musimy przejść etap turniejów ITF, na których musi zrobić ranking w okolicach 200. miejsca. Potem najmniejsze turnieje WTA.

To trudny etap.

I tak, i nie. Jest wiele zawodniczek, które zakopały się na pewnych pozycjach i nie mogą się wygrzebać, pójść wyżej. Tego się obawiam. Ale nie ma jednej drogi. Pochyliłem się i przeanalizowałem kariery czołowych zawodniczek. Każda szła inaczej. Jak powiedział kiedyś Robert Radwański, nie sztuką jest wejść na szczyt, sztuką jest się na nim utrzymać. Trzeba pamiętać, że w tenisie punkty rankingowe żyją tylko rok.

Kiedy pan pomyślał, że tenis może być czymś więcej niż hobby?

To tak nie działa. Początkowo po prostu prowadziłem córki na treningi. Ale kiedy ja uprawiałem sport, ojciec nie musiał za nic płacić. W tenisie, począwszy od skarpetek, przez sprzęt, korty trenera, ciągle trzeba za coś płacić. To studnia bez dna.

Czym się pan zajmował, że były na to pieniądze?

Prowadziłem własną działalność, do dziś to robię. Był moment, że było bardzo dobrze, mogłem sobie pozwolić na duże wydatki na tenisa. Ale były też słabsze chwile. Miałem momenty, w których chciałem to wszystko zostawić. Wtedy dziewczyny mnie nakręcały.

U Radwańskich dziadek zdjął obraz ze ściany. U was dziadka nie było?

Był, ale nie miał obrazów! To naprawdę są wielkie wydatki, regularne. Parę dobrych samochodów można by kupić.

A propos Radwańskich, kiedy Agnieszka wygrała juniorski Wimbledon, była trochę przestraszona zainteresowaniem mediów, stresowała się przed kamerą. Iga siada dziś przed setką dziennikarzy i ma ogromny luz. Uczyliście ją tego?

Zawsze była wygadana. Od 12. roku życia miała jakąś styczność z mediami, już się przyzwyczaiła, nauczyła tego. To piękne, ale pamiętajcie, ona ma dopiero 17 lat.

Jak by pan porównał Igę do Agnieszki Radwańskiej?

Iga jest dużo bardziej ofensywną zawodniczką. Nie lubi się okopywać z tyłu, na linii końcowej. Taki ma charakter, jest trochę niecierpliwa. Czasem za szybko chce skończyć.

Jak ważny jest team, który ma teraz pana córka?

Bardzo ważny. Wszystko się fajnie poukładało. Za tenisa odpowiada Piotr Sierzputowski, za ogólnorozwojówkę Jola Rusin – Krzepota, są fizjoterapeuci, opieka medyczna EnelMedu na Legii. Menedżersko opiekuje się nią Warsaw Sports Group. To ważne, bo finansowanie takiego zespołu nie jest tanie.

W Polsce wszystko jest na głowie rodziców, dopóki nie znajdzie się taka pomoc. Za granicą jest inaczej?

Oczywiście. Nie trzeba daleko szukać, w takich Czechach, czy na Słowacji robią to zdecydowanie mądrzej. Tam, jak wypatrzą zdolnego dzieciaka, to dają mu wsparcie. Zapewniają wyjazdy, sprzęt, trenerów. Musimy inwestować w młodzież, bo z dużej grupy wyrosną gwiazdy. Jak mamy jedną zdolną juniorkę, to nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Czesi zawsze mają kogoś w pierwszej dziesiątce, a w pierwszej setce dziesięć dziewczyn. To nie bierze się znikąd. My nie mamy kilku Agnieszek Radwańskich. Nie mamy nawet kilku Ig Świątek.

ROZMAWIALI: JAN CIOSEK, PIOTR WĄSOWSKI

Fot. Bartek Zborowski

Najnowsze

Ekstraklasa

Ponad Śląskiem 715 klubów w Europie, czyli WKS najgorszy na kontynencie

AbsurDB
0
Ponad Śląskiem 715 klubów w Europie, czyli WKS najgorszy na kontynencie
Ekstraklasa

Trafił do szpitala, dostał drugie życie. Dziś Churlinov to bohater Jagiellonii z Kopenhagi

Jakub Radomski
0
Trafił do szpitala, dostał drugie życie. Dziś Churlinov to bohater Jagiellonii z Kopenhagi

Inne sporty

Komentarze

5 komentarzy

Loading...