Kobiecy tenis nas zadziwia. Nie ma turnieju, w którym bylibyśmy w stanie przewidzieć, co się stanie. Naprawdę. Tegoroczny Wimbledon jest tego najlepszym przykładem. Już po III rundzie w grze została tylko jedna(!) zawodniczka z dziesięciu najwyżej rozstawionych. W ćwiercfinale nie zagra żadna. Pozostaje zapytać: czy ktoś robi sobie z nas jaja?
Angelique Kerber (11), Jelena Ostapenko (12), Julia Goerges (13), Daria Kasatkina (14), Kiki Bertens (20), Serena Williams (25), Dominika Cibulkova i Camila Giorgi. Te dwie ostatnie bez rozstawienia. To skład ćwierćfinałów, które jutro zostaną rozegrane na kortach Wimbledonu. Niby wszystkie zawodniczki dobrze nam znane, niby nazwiska wielkie, z Williams na czele, ale w gruncie rzeczy coś tu jest nie tak. Konkretnie: cyferki.
No top-10 seeds left among the women but players remaining aren’t unknowns:
-Serena (23 majors)
-Kerber (2 majors)
-Ostapenko (1 major)
-Cibulkova (Slam finalist)
-Bertens (RG SF)
-Goerges (5 finals ’17)
-Kasatkina (IW finalist)
-Giorgi (that striking of the ball)#wimbledon— Ravi Ubha (@raviubha) July 9, 2018
Bo jeśli do IV rundy turnieju wielkoszlemowego dochodzi tylko jedna zawodniczka z top 10 i jest nią Karolína Plíšková, która na kortach Wimbledonu nigdy wcześniej nie wygrała więcej niż jednego meczu, to, powiedzmy sobie wprost, mamy wrażenie, że znaleźliśmy się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, której nikt nie ogarnia. Trzeba więc to wszystko jakoś sobie wytłumaczyć, choćby nawierzchnią.
Michał Lewandowski, komentator TVP Sport:
– Przyglądając się rozgrywkom kobiecym od dłuższego czasu, można dostrzec, że dzieją się naprawdę różne rzeczy. Wiele, właściwie większość, jest takich turniejów w cyklu, gdzie mamy dużo niespodzianek. Natomiast to, co dzieje się teraz na Wimbledonie wynika chyba ze specyfiki tej nawierzchni. Na trawie gra się najkrócej w roku. Tutaj szukałbym usprawiedliwienia dla tych najwyżej rozstawionych tenisistek. Jak to mawiają same zawodniczki: „trawa jest kapryśna i nieprzewidywalna”. Natomiast jest to dziwne, że takie tenisistki jak Muguruza czy Kvitova, które doskonale czują się na trawie, też znalazły się w gronie tych zawodniczek, które odpadły.
Nawet na Wimbledonie jednak takiej sytuacji nie było… nigdy. Dosłownie. To pierwszy raz w historii ery Open – a ta trwa już 50 lat – gdy po trzeciej rundzie ostała się tylko jedna, jedyna reprezentantka pierwszej dziesiątki. W teorii w III rundzie powinny znaleźć się 32 najwyżej rozstawione zawodniczki. Tak nie dzieje się nigdy, ale na tegorocznym Wimbledonie wyglądało to wręcz tragikomicznie.
W pierwszych dwóch rundach odpadło już czternaście rozstawionych zawodniczek. W tym m.in. Maria Szarapowa, Caroline Woźniacki czy Garbine Muguruza. W kolejnej fazie poległo ich jedenaście, łącznie z najwyżej rozstawioną Simoną Halep, a tym samym do IV rundy i drugiego tygodnia rywalizacji weszło siedem. Na szesnaście. Dopiero w tej fazie udało im się obronić swoje pozycje. Odpadła tylko Plíšková, ale ona grała z Bertens, też rozstawioną. Innymi słowy: awansował komplet, ale nie taki, jakiego oczekiwalibyśmy tydzień temu.
That moment when you knock out the top seed at @Wimbledon! #hsiehsuwei #simonahalep #wimbledon #tennis pic.twitter.com/tYw7QS2GPT
— FOX Sports PH (@FOXSports_PH) July 8, 2018
Dziennikarze BBC sugerują, że winnym tego stanu rzeczy można uznać też ranking, który oszukuje. To znaczy nie on sam, a reguły jego ustalania. Bo taka Dominika Cibulkova, która w ćwierćfinale się znalazła, grająca bez rozstawienia? Żart. Podobnie było w turnieju mężczyzn, gdzie Stan Wawrinka wrócił po kontuzji i wyrzucił już w I rundzie Grigora Dimitrowa, jednego z faworytów na (co najmniej) ćwierćfinał.
Na kwestię rankingu zwrócił też uwagę Nick Bollettieri, założyciel jednej z najsłynniejszych i największych akademii tenisowych na świecie, który w swoim felietonie dla „The Independent” pisał:
– Turnieje Wielkiego Szlema rozmawiają o zredukowaniu liczby rozstawionych z 32 zawodników do 16, ale ten tydzień pokazuje, że siła i głębia kobiecego tenisa jest taka, że niemal każdy jest w stanie ograć każdego. Jasna cholera, może w ogóle nie powinno być rozstawień!
I wiecie co? Coś w tym jest. Dawniej turnieje wielkoszlemowe faktycznie radziły sobie z 16 miejscami zarezerwowanymi dla najlepszych tenisistów i tenisistek. Zaczęły się narzekania, liczbę rozstawień zwiększono. Dziś, jak widać, nie ma to właściwie żadnego znaczenia. Przynajmniej w kobiecym tenisie.
Michał Lewandowski:
– W tych ostatnich latach można zaobserwować takie zjawisko, że tenisistki wchodzące do turniejów WTA, nie mają już takiego respektu do zawodniczek z wyższych miejsc rankingowych. Na tym cierpi m.in. Agnieszka Radwańska. Jeszcze parę lat temu gdy tenisistka z grona tzw. „no name’ów” wchodziła na kort z Radwańską, to mówiło się, że w co najmniej 50% ten mecz przegrywała już w szatni. Teraz te dziewczyny są tak zdeterminowane, pewne siebie i wyszkolone, że nie robi im różnicy, kto jest po drugiej stronie siatki. Idą jak po swoje. Bardzo się to wszystko wyrównało, ale dzięki temu ta rywalizacja jest dużo ciekawsza. Nie ma dominacji jednej czy dwóch tenisistek, a są liczne niespodzianki.
Właściwie nie jesteśmy pewni, jak zakończyć ten tekst. Napisać, że faworytką jest teraz Serena Williams? A może Dominika Cibulkova, jako sensacja bez rozstawienia? Kurczę, chyba zwyciętwa żadnej z pozostałych ośmiu zawodniczek, nawet Amerykanki, nie odważylibyśmy się obstawić. Ale skoro o obstawianiu, to może tak: pamiętajcie – NIE stawiajcie zakładów na mecze kobiecego tenisa. Nigdy. A jeśli już się zdecydujecie, to róbcie to wbrew wszelkiej logice. Większa szansa powodzenia.
Fot. NewsPix