To była najlepsza reprezentacja za życia wielu z nas, urodzonych w połowie lat osiemdziesiątych i później. To był jedyny na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat mundial, na którym faktycznie mogliśmy myśleć o czymś więcej, niż 3 punktach w meczu o honor. To były mistrzostwa, które miały stanowić ukoronowanie kilku udanych lat, gdy dwukrotnie wygrywaliśmy eliminacje i doszliśmy do najlepszej ósemki na Euro 2016. Okazało się, że to pożegnanie.
Bez buziaka na drogę, bez przytulaska. Raczej w akompaniamencie wypierdalanych przez balkon sprzętów elektronicznych, z wrzeszczeniem na siebie, na innych, na ten pierdolony świat.
Słodki Jezu, ale się stresowaliśmy. W środę byliśmy wkurzeni, w czwartek przytłoczeni, w piątek lekko obojętni, ale w sobotę znów nadeszła ta gorączka. Setki pytań w głowie, a wśród nich to najważniejsze – czy dzień 24 czerwca będziemy przeklinać po lata? Czy jednak wróci optymizm i biało-czerwoni przedłużą nasze nadzieje do starcia z Japonią?
Wiecie, wielu z nas, pracujących w Weszło, urodziło się w latach ’80 i ’90. Nie pamiętamy trzeciego miejsca na Mistrzostwach Świata z 1982, a srebro ’92 na Igrzyskach Olimpijskich jest albo mglistym wspomnieniem, albo też tylko czytaliśmy o nim w książkach. Ten mundial miał być NASZYM wspomnieniem. Czymś, o czym opowiemy wnukom na balkonie w bloku, gdy oni będą emocjonować się starciami w Counter-Strike’a albo League of Legends. Dlatego tak piekielnie baliśmy się, że ta szansa zostanie zdeptana. Dlatego już na godziny przed meczem ręce trzęsły nam się z nerwów. Przed oczami jawiła nam się utrata czegoś, czego nigdy nie mieliśmy, a mogliśmy mieć. Porażka z Kolumbią oznaczałaby zarżnięcie tego srebrnego wspomnienia, które na stare lata moglibyśmy odkrywać na nowo.
Pierwsze minuty? Polacy byli jak ten wściekły jamnik sąsiadki spuszczony ze smyczy. Zawsze chciał się z niej zerwać, a gdy wreszcie łańcuch puścił, to zaczął kąsać. Tylko co z tego, skoro zęby już nie te, a i zapuszczony bebech nie pomagał w tym, by dopaść swą ofiarę. Kownacki wjechał w kostkę Ospiny, Lewandowski zdeptał dłoń Miny, a Pazdan nabił limo Jamesowi. Tylko jakby to wam wytłumaczyć… Graliście w piłkę nożną, a nie w „dwie ekipy, 20×20, bez sprzętu”. Ofiary się nie liczyły. Ważne było, to co w świeci.
Pierwsza połowa była jak dziewiczy związek. Najpierw jest świetnie, podoba ci się to, że ona jest zaangażowana i chce jej się z tobą spotykać. Cieszysz się każdym uśmiechem i każdym buziakiem. Ale z czasem dostrzegasz wady i ona nie jest już jak laska z tych komedii romantycznych. Z Polską mieliśmy to samo. Przyjemne podniecenie wywołane zaangażowaniem, a później zaczęliśmy zauważać, że tak naprawdę, to chuja gramy. Do ataku biało-czerwoni wychodzili w tempie drużyny kuracjuszy z Ciechocinka, nie potrafili przytrzymać piłki na połowie Kolumbijczyków. A ci chwycili lejce i jechali z nami. To skrzydłem, to środkiem, to z kontry, to po stałych fragmentach. No i wpadło.
Właściwie nie wiemy, czy kogoś po tym golu można obwinić. Rybusa, bo dopuścił do wrzutki? Bednarka, bo nie utrzymał krycia? Szczęsnego, bo nie zdążył do dośrodkowania? Pewnie jak w przypadku gola na 0:2 z Senegalem, choć mniej spektakularnie, zawalił każdy po trochu. Bo gdy do piłki wyskakuje dwumetrowy młot, to trudno mu się przeciwstawić. Mina, główka, gol. Ciśnienie zeszło błyskawicznie, jak z tego balonu, który nadepnął Allison.
W KSW prowadziliśmy 4:3, ale w futbolu było 0:1. Kadra była jak uczeń, który stoi przed tablicą i odpowiada na zaliczenie roku. Nauczycielka naciska coraz mocniej i mocniej, a on nie wie, kiedy była bitwa pod Cedynią, jaki jest pierwiastek z 289 i jaki jest wzór na pole rombu. I nikt z sali nie kwapił się, by mu podpowiedzieć. Czuł na plecach wpierdol od ojca i wzrok pełen wyrzutu od matki.
Nawałka próbował coś mieszać, ale selekcjoner podjął już tyle złych wyborów na tym mundialu, że już sami nie wiedzieliśmy, czy błąd naprawia błędem, czy to jakiś tajny plan na ten mecz. Zwątpiliśmy już w te jego cudowne ręce. Spieprzył ten turniej koncertowo. Jeśli ta porażka jest domem, to Nawałka wylał pod niego fundamenty, posadził kwiatki i zamówił meble w sklepie z jedną gwiazdką w recenzjach Google. Pomnik upadł.
Kurwa mać, my do przerwy oddaliśmy jeden strzał. Tyle co Panama i Nigeria. Byliśmy kupą do rozrzucania po polu jako nawóz. Czym ten mecz różnił się od tego z Senegalem? Że straciliśmy gola w mniej dziadowski sposób? Marne pocieszenie. Kolumbia jechała nas raz za razem. Na prawo, na prawo, na prawo. Jak Tinder.
Zielińskiemu co dziś nie pasowało? Mógł zagrać wyżej, ale pewnie znów coś mu było nie tak i jego obrońcy powiedzą „hejże, ale on w Napoli gra na innej pozycji”. Wiecie gdzie to mamy? Dokładnie tam. Chłopak znów był na boisku zagubiony, jak niewidomy w escape roomie. Jeśli ktoś miał chwycić w tym meczu kierownicę, to właśnie on. A po takim meczu nie dalibyśmy mu nawet pada do Pegasusa przy odpalonej Contrze.
Najbardziej uderzające było to, że najgorszy na boisku był Lewandowski. Potencjalny lider, który powinien tę drużynę wziąć na plecy, a nawet jeśli nie byłoby go na to stać, to dać impuls, że wierzy, że chce i że urwanie punktów jest tu realnym scenariuszem. A on po każdym przegranym pojedynku siadał na dupie i rozkładał ręce. On był bezradny i swoją bezradność przelewał na resztę zespołu. Buzia-buzia. Tylko na to go było stać na tym mundialu. No i na pieprznięcie z bliska prosto w brzuch Ospiny.
Kolumbia dała nam przyspieszony kurs z tego, jak się gra w piłkę. Akcja na 0:2 – czegoś takiego Polska nie zrobiła przez 180 minut na tym mundialu. Pyk-pyk-pyk, prostopadłe podanie do Falcao, a obrońcy biało-czerwonych stali jak pachołki na placu manewrowym. Akcja na 0:3 – wybaczcie, ale stać nas tylko na:
AHHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA.
Jak morką ścierą przez pysk. Zejdźcie nam z oczu. Serio. Nie mamy ochoty już na was patrzeć. Według nas nie musicie nawet jechać na mecz z Japonią. Jeśli mamy słuchać tego pieprzenia jak po MŚ 2002 i 2006, to odpuście sobie ten mecz. Orły Nawałki? Nie staliście nawet obok wróbli. Na turnieju waszego życia zagraliście tak, jakbyście awans wylosowali w chipsach.
To pokolenie już wygasa. To była ich ostatnia szansa na wielkiej imprezie. O czym opowiemy wnukom? Że dziadek jest tak pomarszczony i zmęczony życiem, bo musiał ten szajs oglądać. Bo ciągle wierzył, a ciągle się rozczarowywał. A tak, jak na mundialu w Rosji, to nie rozczarował się nigdy wcześniej i nigdy później. “Oleee!” kolumbijskich kibiców będzie nam dźwięczeć w uszach do emerytury.
Zostaliście najbardziej bezsensowną drużyną tego turnieju – bez sensu wyglądały próby obrony, bez sensu próby ataku.
Najbardziej boli, że podobnej okazji pewnie prędko nie będzie. Najbardziej boli, że istniały logiczne przesłanki, by sądzić, że nie będzie aż takiej kompromitacji.
Najbardziej boli, że od 30 lat jest to samo.
Gówno.
Polska – Kolumbia 0:3 (0:1)
Yerry Mina (40′), Radamel Falcao (70′), Juan Cuadrado (75′)
fot. Newspix.pl