Kilkanaście dni temu bliżej przyjrzeliśmy się komentatorom, którzy tydzień w tydzień umilają nam oglądanie popisów naszych ligowców. Umilają w zdecydowanej większości przypadków – tutaj nie doszukujcie się szydery, bo jej nie ma. Tyle że efekt końcowy nie zależy wyłącznie od nich. Są jeszcze eksperci. A ci taki już mają urok, że żadnemu kibicowi nie pozostają obojętni – albo słuchasz gościa z przyjemnością, albo nerwowo szukasz pilota. Męczy nas co jakiś czas następujący flashback: sobota, 13:30, obrazki z Bielska-Białej, Łodzi czy Gliwic i za sterami Wojciech Jagoda, czyli koń trojański z „enki”… No dobra, pora rozłożyć pana Wojtka i jego kolegów po fachu na czynniki pierwsze.
Znów przyjmijmy sprawdzony schemat, skacząc z kwiatka na kwiatek. Najpierw najliczniejsza grupa „canalowa”, później „polsatowcy, a na koniec duet z Orange Sport. Jedyną istotną zmianą są kategorie. O ile pierwsze cztery traktujemy z przymrużeniem oka – wiadomo, przecież ekspert nie komentuje meczu dlatego, że świetnie mówi po polsku czy ma flow jak amerykańscy raperzy – to ostatnia kolumna wydaje się najbardziej istotna. „Poziom wkurwiania”. Możecie powiedzieć, że określenie brzmi prymitywnie, ale spójrzcie w lustro i powiedzcie sobie szczerze: „czy naprawdę nigdy nie bluzgałem przed telewizorem wysłuchując kolejnych popisów ekspertów-ananasów”? Na naszym osiedlu, sąsiadki i sąsiedzi doskonale wiedzą, że niektórzy eksperci są w stanie wydobyć z nas wulgaryzmy o wiele bardziej wymyślne, soczyste i złożone, dlatego mimo wszystko doceńcie delikatność. I szczerość tej oceny.
nc+
Oferta od nc+ to miękkie lądowanie dla uznanych ligowców, którzy piłkarsko przeszli na drugą stronę rzeki, a jeszcze nie określili się, co chcieliby ze sobą zrobić w życiu po życiu. Cenione w skali Ekstraklasy nazwiska, obiegowa opinia potwierdzająca, że głowa nie służyła im tylko do odbijania piłki, wyraziste opinie i łatwość dzielenia się nimi na antenie. Byłoby idealnie, prawda? Urok naszej piłki polega jednak na tym, że musi być trochę swojsko. Charakter ligi najdobitniej oddaje sympatyczny Kazek Węgrzyn, zacieszający się z wiaderka witamin czy wypychający na piedestał przebierańców, dla których przerzucenie ciężaru gry to przejście z prawgo przęsła na lewe i natychmiastowe pozbycie się futbolówki. Nie zawsze zaczyna zdanie wielką literą i kończy je kropką, raczej nie przesadza z wyszukanymi metaforami, za to rewelacyjnie oddaje emocje towarzyszące oglądanemu meczowi. Nie wkurwia widza, mówiąc wprost.
Dość podobnie, w stylu „na Węgrzyna” stara się komentować Marcin Baszczyński. Za nim dopiero pierwsza runda, natomiast jego wejście oceniamy zdecydowanie na plus. Szkoda, że nie możemy napisac podobnie o Kamilu Kosowskim. Cóż, tam pozytywne zaskoczenie, a tutaj… duże rozczarowanie. Kosa przez całą karierę ciął w mediach równo z trawą. Zawsze szczerze i na temat, bez owijania w bawełnę i pieprzenia trzy po trzy. Trochę nam tego brakuje w jego komentarzu, tej wyrazistości i dynamiki, swobody w wypowiadaniu opinii. Nikt się nie obrazi, Kamilu, a że potrafisz wyciągać z meczu niebanalne wnioski, wiemy doskonale. Powinieneś wziąć przykład z Grzegorza Mielcarskiego, którego słucha się całkiem przyjemnie, mimo że ekspresji Węgrzyna unika.
Wyznacznikiem przeciętności jest Tomasz „99” Wieszczycki. Ani szczególny nudziarz, ani znakomity gawędziarz, o dziwo korzystniej wypadający w studiu niż komentatorskiej budce. Spory zgryz mamy z Wojciechem Grzybem i Krzysztofem Przytułą, którym należy oddać – wypowiadają się składnie. I w tym miejscu trzeba ich rozdzielić. Były kapitan Ruchu Chorzów namiętnie się asekuruje i jest na najlepszej drodze do pójścia śladami Remigiusza Jezierskiego. Banał, banał, banał, ale przynajmniej w nadwiślańskim narzeczu. A Przytuła? Słyszeliśmy, że wielu „canalowych” komentatorów najchętniej współpracuje właśnie z nim, co dało nam do myślenia. Po minucie stwierdziliśmy jednak: niby przygotowany, niby mówi po polsku, niby unika powtarzania oczywistości, lecz i tak… wkurwia. Naprawdę cienka jest granica między banałem a przemądrzaniem się. Wszystko można powiedzieć, trzeba tylko wiedzieć, w jaki sposób to zrobić.
Na koniec dwóch naszych – waszych zresztą pewnie też – „faworytów”. Dwóch panów, którzy najchętniej wysłaliby towarzyszących im komentatorów na urlop, wyłączyli im mikrofon albo nawet zatrzasnęli w stadionowej toalecie. Używając piłkarskiej nomenklatury: sami wyrzuciliby sobie aut, dośrodkowali i jeszcze strzelili z tego gola. To znaczy – chcieliby. Drażnią, męczą, odbierają frajdę z oglądanego meczu. Gdybyśmy mieli wskazać tego gorszego, niereformowalnego, jednogłośnie wskazujemy na Wojciecha Jagodę. Wiemy, łatwe do przewidzenia z uwagi na to, że znaleźliśmy dla niego miejsce we wstępie. Jeżeli z kolei chodzi o Macieja Murawskiego, doceniamy postęp z ostatnich kilku miesięcy. Jest lepiej, co nie znaczy, że dobrze. Powinien ustawić sobie w telefonie przypomnienie i co pięć minut zerkać w kierunku współtowarzysza. Sprawdzając, czy nie śpi…
Polsat Sport
Mocna jest ekipa z Polsatu. Wojciech Kowalczyk to absolutny top wśród ekspertów. Jemu odpłynąć się zdarza, tyle że raz na jakiś czas i z reguły niegroźnie. Najczęściej mówi z sensem, wyraziście. Nie bierze jeńców – taki przyjął styl, z którym najwyraźniej zgadza się Marcin Adamski. Równie bezkompromisowy, lecz chyba odrobinę mniej błyskotliwy. Ostrożniejszy w swoich sądach jest natomiast Tomasz Łapiński, wyznający zasadę złotego środka. Nie łatwo sprowokować go do bezwzględnej krytyki, ale do wychwalanie też znajdzie się kilku przed nim. Bardzo pragmatyczne podejście, o dziwo (co niezrozumiałe) – ciekawe z perspektywy kibica.
Więcej niż przyzwoicie poradził sobie Waldemar Prusik, do którego długo podchodziliśmy nieufnie. Nie wydawał się kimś, kto dorówna poziomem reszcie „polsatowskich” ekspertów, aczkolwiek już teraz możemy stwierdzić, że sprostał zadaniu. Najsłabszym ogniwem, chociaż w praktyce zwyczajnie przeciętnym, został więc Marek Motyka.
Orange Sport
Andrzeja Iwana lubimy, cenimy i mamy świadomość tego, co przyszło mu komentować. W zasadzie „Ajwen” wypadałby jeszcze korzystniej, gdyby… robił mecze dla radia. Cóż, pierwsza liga. Zawsze jest dobrze przygotowany, częstuje historiami sprzed lat, ma dużo luzu. W skrócie: posiadł dokładnie to, czego zabrakło w nadmiarze dla Marka Chojnackiego, drugiego etatowego eksperta Orange Sport. Sławomira Wojciechowskiego, doskakującego na spotkania rozgrywane w Trójmieście, a także pojawiającego się od święta Marcina Sasala w podsumowaniach musieliśmy pominąć. Może za rok się uda?
