Rozstrzał tematyczny w piątkowej prasie naprawdę imponujący. Jedyne wątki, które regularnie się powtarzają to afera w Lechu Poznań (Murawski, Ślusarski nie pojechali na zgrupowanie z drużyną) i pseudoafera z Lewandowskim, przeciwko któremu złożono na policję zawiadomienie o pobiciu. Poza tym plaża jak w słoneczny dzień we Władysławowie. Ł»adnych konkretnych newsów transferowych. Wywiad z Krzysztofem Sachsem o licencji Górnika i Ruchu, rozmowy z Ebim Smolarkiem i Arkadiuszem Piechem (ta druga niezbyt wyczerpująca, pierwsza niezbyt odkrywcza) oraz z Manuelem Arboledą, któremu pytania zadawali użytkownicy Twittera, za pośrednictwem dziennikarza Super Expressu.
FAKT
Trzy strony o piłce, rozdzielone kilkoma innymi artykułami o Radwańskiej, Kubocie czy Tajnerze i jego nowej piękności. Zaczynamy od rozmowy z Waldemarem Sobotą, który deklaruje, że krytykę bierze na klatę.
W miniony weekend liga belgijska wróciła do gry.
Waldemar Sobota: Jeszcze w drugi dzień świąt graliśmy ligowy mecz, a w minioną sobotę już wznowiliśmy rozgrywki. Mamy za sobą sparingi z solidnymi rywalami. Ktoś powie, że na przykład w Anglii gra się jeszcze więcej i nie narzekają. Prawda, tylko że ja przed tym sezonem miałem raptem tydzień wolnego, a poważne granie zacząłem już w lipcu, bo przecież mój Śląsk Wrocław walczył o Ligę Europy.
Zasłużył pan na krytykę?
– Wiedziałem, że muszę to przyjąć „na klatę”. Nie miałem żadnych powodów, żeby obrażać się na rzeczywistość, przecież sam wiedziałem, że do wysokiej formy sporo mi brakuje.
Jeszcze rok temu dostawał pan też powołania na takie mecze, jakie teraz Polacy grali w Abu Zabi, czyli w ligowym składzie.
– Różnie się o takich meczach mówi, ale ja mogę je oceniać tylko dobrze. Mówię to z perspektywy piłkarza, który w nich grał i strzelał gole. To mi bardzo pomagało w rozwoju kariery. Teraz przyszła kolej na innych kandydatów.
Hm, niczego się nie dowiedzieliśmy.
Dalej tekst o Lewandowskim, który miał rzekomo kogoś pobić. Wprawdzie już wczoraj to dementował, uprzedzając sensacyjne teksty w mediach, ale dementi na niewiele się zdało. 17-latek oskarża Lewego.
Jak udało nam się dowiedzieć, do zdarzenia doszło dziś w okolicach domu Lewandowskiego, gdzie na Roberta Lewandowskiego czekała grupa kibiców Borussii Dortmund. Robert jechał samochodem i został rozpoznany przez młodych napastników. Nastolatki zaczęły wyzywać reprezentanta Polski. Pokazywały mu środkowy palec. Lewandowski był z żoną Anną. Napastników kilku… W tym momencie wersje obu stron się rozchodzą. Jeden z członków grupy, 17-letni chłopak, zgłosił zajście na policji. Na posterunku zeznał, że „Lewy” wyszedł z samochodu i rozwścieczony ostro ruszył w jego stronę. Miał uderzyć go pięścią w twarz. Wersja gwiazdy Borussii Dortmund jest inna. Lewandowski zaprzecza, że uderzył chłopca. Twierdzi, że to prowokacja ze strony ludzi, którzy chcą mu zaszkodzić przed odejściem do bawarskiego klubu. Owszem, przyznał, że zatrzymał się i wyszedł z samochodu, kiedy usłyszał obelgi pod swoim adresem, ale nie dotknął nastolatka. – No i po co to mówisz? – miał rzucić w stronę młodego kibica BVB.
Na kolejnej stronie znów krzykliwy tytuł o Murawskim i Ślusarskim. W gruncie rzeczy rozchodzi się tylko o to, że Rumak nie zabrał ich na zgrupowanie. Tomasz Magdziarz, reprezentujący zawodników, mówi, że na razie nie słychać o rozwiązaniu kontraktu, ale w razie czego, propozycji dla tej dwójki nie brakuje.
Na koniec mamy jeszcze tylko krótką historyjkę Pawła Zielińskiego, brata pomocnika Udinese, który w wieku 24 lat zrezygnował ze studiów na AWF, żeby spróbować sił w Śląsku Wrocław.
Brat reprezentanta Polski, Piotra (20 l.), od grudnia próbuje przekonać do siebie Stanislava Levego (56 l.) i wiele wskazuje na to, że niedoszły magister podpisze profesjonalny kontrakt. – To byłoby spełnieniem marzeń. Po to trenowałem przez całe życie, by grać w takim klubie jak Śląsk – mówi Faktowi Paweł Zieliński. Do tej pory zawodnik Ślęzy występował wyłącznie w amatorskich rozgrywkach, a grę w piłkę próbował łączyć ze studiami. Jednak z końcem 2013 roku wypowiedział umowę o wynajem studenckiej stancji i na treningi Śląska dojeżdża z oddalonych o 70 km Ząbkowic Śląskich. Jeśli Levy zdecyduje się na zaangażowanie Zielińskiego, włodarze klubu, w ramach opłaty za transfer, udostępnią trzecioligowej Ślęzie treningowy obiekt przy Oporowskiej. Paweł Zieliński miał już styczność z klubem ekstraklasy. Kilka lat temu trenował w juniorskich drużynach Zagłębia, gdzie pod swoją opieką miał młodszego brata. Jednak szanse angażu w dorosłym zespole Miedziowych przekreśliły kontuzje. W związku z tym musiał wrócić do rodzinnych Ząbkowic. Młodszy z rodzeństwa tego pecha nie miał i dziś gra w Udinese. Czy Paweł Zieliński jeszcze dogoni Piotra?
RZECZPOSPOLITA
A propos picia i imprez, w Rzeczpospolitej dziś tekst bardzo na czasie: „Wódko pozwól grać”, czyli obszerny artykuł autorstwa Stefana Szczepłka. Ujęcie mocno historyczne. Ciekawe.
Znałem takiego dziennikarza, który zapraszał piłkarzy do stolika, nalewał im w tempie zbyt szybkim nawet dla zawodowców, po czym, pod pretekstem wyjścia do toalety, biegł do redakcji, żeby napisać, kto się upił i gdzie. Miał już umówionego taksówkarza, który rozwoził tych piłkarzy po domach i mógł w razie czego być świadkiem. Podobna historia, chociaż bez złych intencji dziennikarza, doprowadziła do zmiany trenera reprezentacji. W grudniu 1980 r. przed odlotem kadry na pierwszy mecz eliminacyjny mundialu w Hiszpanii, z Maltą, piłkarze zebrali się w nieistniejącym już hotelu Vera. W odwiedziny wpadł do nich wtedy redaktor z TVP i jak to bywa wśród przyjaciół, spotkanie się przeciągnęło. Rano na lotnisku Okęcie trudy tej nocy widać było i czuć po bramkarzu Józefie Młynarczyku. Znaleźli się tam akurat dwaj reporterzy, którzy zdemaskowali Młynarczyka. Koledzy się za nim ujęli, więc prasa, stojąca na straży moralności, zrobiła z nich „bandę czworga”. Tworzyli ją wraz z Młynarczykiem: Zbigniew Boniek, Władysław Ł»muda i Stanisław Terlecki. Ten ostatni był najbardziej hardy i już więcej w kadrze nie zagrał. Trener Ryszard Kulesza nie chciał mieć nic wspólnego z pokazowym procesem wytoczonym przez generała-prezesa PZPN i podał się do dymisji. Zastąpił go Antoni Piechniczek, poprosił piłkarzy, żeby się pokajali, i niecałe dwa lata później zdobył z nimi trzecie miejsce na mundialu. Piłkarze nie piją więcej niż lekarze, artyści, prawnicy czy dziennikarze. Mają tylko, być może, więcej możliwości. Duże pieniądze, mnóstwo wolnego czasu, męskie towarzystwo na treningach, meczach, w podróżach, wspólne pokoje w hotelach to wystarczające powody, żeby się napić. Dla zabicia czasu, dlatego że „jest miło”, z radości po zwycięstwie i z rozpaczy po porażce.
Dawno tak dobrze nie czytało się Szczepłka.
GAZETA WYBORCZA
Dziś dość niespodziewanie w dziale społecznym Wyborczej znaleźliśmy wywiad z nowym właścicielem Legii Dariuszem Mioduskim. Zaczyna się mega przewidywalnie od pytania „Po co panu klub piłkarski?”, na które Mioduski odpowiadał już dziesiątki razy. Ale dalej jest już dużo lepiej.
Co z pana dotychczasowymi biznesami?
– Mam ten komfort, że mogę zajmować się w życiu rzeczami, które rzeczywiście lubię. A lubię biznes, inwestycje i w jakimś stopniu będę zajmował się tym dalej, bo należy wciąż utrzymywać źródło przychodów. Także po to, by pomóc Legii od strony organizacyjnej na przykład mocno angażując się w projekt akademii. Jest on wymagający, trzeba poświęcić na niego dużo czasu, najbliższe miesiące, jeśli nie dłużej. Mamy wielkie plany z tym związane, jest zbyt wcześnie, żeby o tym mówić, ale to nasze oczko w głowie. Wracając do pytania – nie mam żadnej firmy, którą trzeba reklamować, nie mam biznesu, który potrzebuje medialności, moja własna firma inwestycyjna będzie prowadziła projekty w dotychczasowy sposób.
Co pan zrobi, jeśli przyjdzie panu z własnej kieszeni płacić kary np. za race?
– Tym bardziej mam nadzieję, że kibice zrozumieją wreszcie, jak bardzo takie kary bolą i jakie mają konsekwencje. Nie możemy sobie na nie pozwolić, bo jeśli znów trzeba będzie płacić, zabraknie na dobrego piłkarza, który może dodać drużynie wartości. Idąc dalej, może przez to zabraknąć jednego gola ze Steauą Bukareszt w eliminacjach Ligi Mistrzów. Wszystko jest kwestią dialogu. Normalni ludzie, choć zawsze znajdą się wyjątki, niezależnie od tego, gdzie siedzą na stadionie, jeżeli tylko identyfikują się z klubem, są w stanie to zrozumieć.
Wierzy pan w to?
– Wierzę w to, ale wiem też, że nie mogę mieć 100 proc. pewności. Zdaję sobie sprawę z nieprzyjemnej strony sportu, jaką jest np. zła passa, kilka przegranych z różnych względów meczów. Rozczarowanie w złych emocjach może przerodzić się w przemoc, ale mam nadzieję, że tego unikniemy. Skoro już mowa o trybunach, przy okazji meczu z Lazio rozmawiałem na lunchu z jednym z głównych przedstawicieli europejskiej federacji piłkarskiej (UEFA). Pogadaliśmy trochę i kiedy mówiłem mu, ile robimy dla poprawy bezpieczeństwa, o naszym sposobie postrzegania trybun, otwierał oczy i mówił, że to niemożliwe. Jego wyobrażenie o Polsce, chuligaństwie, zachowaniach rasistowskich było zupełnie inne. W szafach komisji dyscyplinarnej zalegają opasłe teki z wydarzeń, w których brali udział kibice polskich klubów.
W wydaniu stołecznym również trochę czytania o Legii. Najpierw kilka szybkich słów od Bereszyńskiego, potem jeszcze tekst po sparingu z FC Koeln, w którym rolę napastnika pełnił Henrik Ojamaa.
Dziennikarze pisali, że niektórzy piłkarze nie byli zadowoleni z mojej gry, ale żaden z graczy nie podjął takiej kwestii osobiście – mówił niedawno Ojamaa w rozmowie z estońskimi mediami. – Trener Urban wysyłał mi sygnały, że nie próbuje nic zmienić. Ale skończyło się na tym, że jego już w Legii nie ma, a ja teraz mam być ważnym graczem u Berga – cytował słowa piłkarza serwis Legia.Net. Czy tak rzeczywiście będzie? To możliwe. Raz, że w czwartkowym meczu Ojamaa rozegrał dobre 45 minut jako napastnik. Dwa, że dobrze zna angielski i bez problemu komunikuje się z nowym szkoleniowcem. A trzy, że Berg chwalił go już od początku obozu. – Ma dobrą szybkość, jest silny – mówił o zawodniku Norweg. – Zaprezentował kilka dobrych zagrań, ale podobnie jak w przypadku pozostałych graczy chciałbym, aby było ich znacznie więcej – dodawał po meczu. W klubie z Łazienkowskiej na razie jest czterech napastników. Jeśli manewr z meczu z FC Köln to coś więcej niż jednorazowy eksperyment, Ojamaa wyrasta na piątego. Ale to wcale nie oznacza, że transferowe plany Legii uległy zmianie. Pozyskanie napastnika to priorytet, a w gronie tych, którymi interesują się mistrzowie Polski, są m.in. Marco Paixao ze Śląska i 20-letni William Keane z Manchesteru United.
SPORT
Tak prezentuje się dzisiejsza okładka Sportu, która zapowiada wywiad z Ebim Smolarkiem.
Na początek znajdujemy tekst o kilku nadziejach polskiej piłki, które błysnęły w młodym wieku, strzelając nawet efektowne hat-tricki, by następnie przepaść. Dość przewidywalne o takich zawodnikach jak Dawid Jarka czy Daniel Mąka. Na stronie obok mamy za to wywiad z Krzysztofem Sachsem, który jest kontynuacją poruszanego na łamach wczoraj tematu licencyjnych problemów śląskich klubów.
– Rok temu o tej porze Polonia Warszawa była klubem, z którym właściwie nie było kontaktu. Właściciel niemal wirtualny, którego wiarygodność była żadna. Nie było z kim rozmawiać, klub wyglądał jak rozpędzony Titanic, zmierzający wprost na górę lodową. Nie było sił, które by go przekierowały na inny kurs. W przypadku Ruchu i Górnika mamy zarządy złożone z rozsądnych ludzi, niemających zamiaru biernie patrzeć na katastrofę. Być może więc są to Titaniki, ale wciąż mające sterowność i kapitanów na mostku (…) Problemem Górnika jest gigantyczne zadłużenie, które powoduje permanentne problemy: a to z komornikami, a to z piłkarzami, którzy domagają się zapłaty zaległości, a to z licencją. Na dodatek kluby te nie generują nadwyżki operacyjnej, czyli środków, z których mogłyby spłacać zadłużenie. Zasmuciło mnie to, że Górnik – wbrew deklaracjom – jest właściwie w takiej samej sytuacji, jak osiem miesięcy temu. Ruch koszty zredukował, wygenerował nawet niewielki zysk, ale ma trudniejszą sytuację z przepływami finansowymi.
W kolejnych tekstach:
– Grzegorz Kasprzik odcina przeszłość grubą kreską i chce udowodnić, że umie bronić
– Łukasz Janoszka ma żal do prezesa Ruchu za to, jak wyglądały z nim rozmowy
– W Ruchu nie zagra słowacki bramkarz Tomas Lesnovsky, ostatnio testowany.
W międzyczasie jeszcze kilka innych drobiazgów i wreszcie wywiad ze Smolarskiem. Dziwny jakiś, bo zaczyna się od niedawnej śmierci Eusebio, później jest o śmierci Włodzimierza Smolarka, a dalej Ebi dostaje nawet pytanie o to, że wkroczył w wiek chrystusowy. Lekka abstrakcja.
– Trzy razy w tygodniu trenuję w Holandii z amatorskim zespołem. Robię to po cichu, żeby dziennikarze nie zaczęli się kręcić. Nikt o tym nie wie, tylko chłopaki z drużyny, Ale umówiliśmy się, że zostaje to między nami.
To już ponad pół roku…
– Taki żywot piłkarza. Czasem długo się nic nie pojawia na horyzoncie, a potem w jeden dzień trzeba spakować walizki i polecieć na drugi koniec świata. Nie irytuje mnie czekanie. Wreszcie mam czas na wszystko to, na co nie mogłem sobie pozwolić wcześniej. Zdaję sobie sprawę, że jeśli nie znajdę klubu w tym lub następnym miesiącu, to potem będzie coraz trudniej. Ale zapewniam, że nie stałem się gruby i leniwy. Cały czas dbam o właściwą formę fizyczną.
Brak przełomowych informacji, ale do poczytania.
SUPER EXPRESS
Idąc po kolei (czyli od końca) zaczynamy od aferki wokół Lewandowskiego. Ta sama sprawa, którą cytowaliśmy już przeglądając Fakt. Nie będziemy cytować, bo treść też się nie różni.
Dalej specyficzny wywiad z Manuelem Arboledą. Piotr Koźmiński zadał Kolumbijczykowi pytania, jakie czytelnicy Super Expressu zaproponowali mu na Twitterze. Co z tego wyszło? Całkiem sporo.
Jak się odniesie do faktu, że wśród wielu zawodników ekstraklasy uchodzi na największego płaczka?
– Po pierwsze nie przejmuję się tym. Po drugie, tak nie uważam. Jeśli ktoś mnie mocno uderzy, to reaguję. Mam udawać, że mnie nie boli? Generalnie powtarzam sobie, że skoro tyle się o mnie mówi, że skoro ktoś mnie prowokuje, to znaczy, że się mnie boi. Bo słabym się w ten sposób nie dokucza. Tak samo traktuję okrzyki z trybun. Kogo chcą zdeprymować? Kogoś, kogo się obawiają.
Te jego okrzyki przed meczem w tunelu. Co mu to daje? Skąd sie to wzięło?
– Nauczył mnie tego mój pierwszy trener. On był zdania, że bramkarz i środkowy obrońca muszą być żywiołowi. Zawsze powtarzał, że nie ma nic gorszego niż niemowa w bramce i na środku defensywy. Zachęcał mnie do ekspresyjnego zachowania, do mobilizowania się jeszcze przed meczem. I właśnie tak robię. Nie jest moim zamiarem straszenie rywali, chodzi mi o to, żeby samemu się nakręcić. I swojego stylu nie zmienię. Dalej będę tak robił. Nawet jeśli ktoś się z tego śmieje.
Czy miał jakieś nieprzyjemne sytuacje związane z kolumbijskimi kartelami narkotykowymi?
– Nigdy nie miałem nic wspólnego z narkotykami. Tyle się mówi o tym, że Kolumbia to zagłębie tego świństwa, ale w moim kraju nigdy nic złego mnie nie spotkało. Za to w Hiszpanii! Jakiś czas temu byłem z Lechem na zgrupowaniu w Esteponie. Pojechaliśmy z zespołem na Gibraltar, ale mnie nie wpuścili, bo nie miałem odpowiednich dokumentów. Musiałem więc wrócić do hotelu. Wziąłem taxi, ale nagle drogę zajechał nam jakiś samochód. Wyskoczyli z niego… policjanci i zaczęli mi grozić bronią. Wywlekli mnie z auta, a jeden z nich kopnął mnie w kolano. Akurat w to, które niedługo wcześniej miałem operowane. Przeszukali mnie i cały czas krzyczeli. Byłem przestraszony, tłumaczyłem im, że jestem sportowcem, powtarzałem „Lech Poznań, Polonia”. Okazało się, że wzięli mnie za handlarza narkotyków, których sporo się kręci po tamtym regionie. Powiedziałem potem do tego taksówkarza: „no widzi pan, tyle mówicie, że w Kolumbii jest niebezpiecznie, a co ja teraz mam powiedzieć?”. W życiu nie bałem się tak jak wtedy. Mierzyli do mnie z trzech pistoletów. Koszmar.
No i fajnie, wyszedł naprawdę zróżnicowany tematycznie wywiad.
I na koniec rozmówka z Arturem Skowronkiem. Śmieszne połączenie tytułu i zdjęcia.
Musiał pan być mocno zdesperowany, skoro przyjął pan ofertę od będącego w beznadziejnej sytuacji Widzewa…
– Wiadomo, że siedząc w domu, stęskniłem się za piłką, ale to nie było tak, że z pocałowaniem ręki przyjąłem pierwszą ofertę, jaka się pojawiła. Ten zespół ma zdecydowanie większy potencjał, niż pokazuje to jego pozycja w tabeli. Wierzę w swoje umiejętności i w tych chłopaków.
Nie będzie problemów z dyscypliną?
– Wiek nie ma tu nic do rzeczy. Wysłałem już jasny przekaz – ja jestem szefem. To nie z tego, ile mam lat, będą mnie rozliczać szefowie, tylko z wyników. A autorytet trzeba sobie wyrobić pracą. Gdy do szatni wchodzi starszy, bardziej doświadczony trener z nazwiskiem, to na początku ma łatwiej. Potem jednak wszystko rozbija się o to, co szkoleniowiec ma do zaoferowania drużynie. A ja o swoje kwalifikacje jestem spokojny.
Nie boi się pan, że powtórzy się scenariusz z Pogoni, gdzie miał pan świetną rundę jesienną, by już na początku wiosny stracić pracę?
– Jestem mądrzejszy o tamte błędy. Po jesieni było w Pogoni super. Potem zimą trochę z działaczami przysnęliśmy, bo wydawało się, że Bełchatów i Podbeskidzie już się nie wygrzebią i możemy spokojnie dograć sezon zawodnikami, którzy byli w kadrze. Jak się okazało, było to bardzo płytkie myślenie.
Wywiad osiem razy gorszy niż ten z Arboledą.
PRZEGLĄD SPORTOWY
W Przeglądzie Lewandowski wylądował nawet na okładce.
Na wstępie felieton Kazimierza Węgrzyna, który przyznaje, że wie niewiele, ale uważa, że w Lechu poszło o pierdołę, a Rumak powinien zrobić wszystko, by przywrócić Ślusarskiego i Murawskiego.
Pamiętam, jak kiedyś jeden z fizjologów w jednym klubie kazał nam pić karotkę przed meczem. Niby miało nam to pomóc w lepszej grze. Nie widzieliśmy w tym większego sensu, ale przez pewien czas grzecznie ten sok piliśmy. Problem polegał na tym, że zawsze ktoś buteleczki karotki zapominał i trzeba było szybko biec do sklepu, żeby jeszcze przed odprawą mieć przy sobie sok. W końcu przyszedł dzień, kiedy ja zapomniałem karotki, a że miałem już dość tej farsy, stwierdziłem, że nie będę teraz specjalnie biegł do sklepu, żeby ją kupić. Trener, kiedy to zobaczył, zapytał dlaczego nie mam przy sobie soku. Złapałem wtedy butelkę kolegi, który stał obok, rzuciłem ją na ziemię i powiedziałem, że nie mam zamiaru więcej tego pić. Reszta zespołu zrobiło to samo. Pamiętam, że byliśmy wtedy bardzo nabuzowani. Chcieliśmy za wszelką cenę udowodnić, że bez tej przeklętej karotki będziemy grali jeszcze lepiej. Efekt był łatwy do przewidzenia, zagraliśmy jeden z najlepszych meczów w rundzie i bez problemu wygraliśmy. W innym klubie zabroniono nam podczas dwutygodniowego zgrupowania pić kawy. Wkurzyło mnie to niemiłosiernie. No bo jak to, każdy może sobie wypić małą czarną, a ja nie? Bo niby będę gorzej grał? Całe życie piłem kawę i w ogóle mi to nie przeszkadzało, a teraz mam przestać? Absurd. Podszedłem do trenera i poprosiłem, żeby wyjaśnił powody swojej decyzji. W odpowiedzi usłyszałem, że jak chcę, to mogę pić filiżankę dziennie, ale tak, żeby nikt nie widział. Odpowiedziałem, że nie ma mowy, będę się trzymał ustaleń, ale pierwsze co zrobię, jak wrócę do domu, wypiję trzy kubki kawy.
Na kolejnej stronie mamy dość dużą zapowiedź wiosny w Bundeslidze.
Pięć trofeów wywalczonych w 2013 roku, do tego olbrzymie obroty i zyski, i to mimo wielkich kwot wydanych na transfery. Nasz zawodnik trafi do najlepszego klubu świata, a według wielu również najbogatszego. Wiąże się z tym jednak i sporo ryzyko, bo Bayern to twór specyficzny, w którym trzeba dostosować się do reguł, a nie odwrotnie. – Kto nie potrafi żyć dla Bayernu, ten nie ma szans w tym klubie – twierdzi Oliver Kahn, jedna z legend zespołu z Monachium. Lewandowski będzie zawodnikiem najlepszej obecnie drużyny na świecie, a zarazem zespołu, który od niemal dwudziestu lat nazywany jest FC Hollywood. Bo w stolicy Bawarii wiele zdarzeń przypomina życie niczym ze słynnej dzielnicy Los Angeles. Wielkie pieniądze, wielkie gwiazdy, skandaliczne wywiady, kłótnie i rozstania. Dawniej piłkarze z Monachium regularnie dostarczali tabloidom tematów. Kahn zdradzał ciężarną żonę, Mario Basler bił się w pizzerii, Stefan Effenberg obrażał bezrobotnych, a Giovanni Trapattoni wyzywał swoich zawodników od… pustych butelek, czyli po naszemu po prostu od frajerów. – Dawniej regułą było, że kilka razy w tygodniu w Bayernie działo się coś wielkiego i głośnego. Teraz jednak sytuacja w tym klubie się uspokoiła – stwierdził ostatnio Mehmet Scholl.
Obiektywnie dużo bardziej interesuje nas rozmowa z Arkadiuszem Piechem, niezbyt długa, ale zatytułowana „Wszyscy się nas czepiają”. No to zobaczmy konkretnie o co, zdaniem gracza Zagłębia.
Pod względem organizacyjnym, finansowym i zaplecza Zagłębie to czołówka ligi. Do czegoś to zobowiązuje.
– Zawsze wyciąga się negatywy, jak nie idzie. Ciekawe, co by się mówiło, gdybyśmy byli w górnej części tabeli?
Dochodzi do zgrzytów w szatni, na zasadzie „co my robimy”?
– Po każdym przegranym meczu każdy chce coś z siebie wykrzyczeć. Dyskutujemy, co trzeba poprawić. Razem ciągniemy ten wózek. Nie mamy szczęścia. Nie wykorzystujemy sytuacji i tracimy bramki. Całym zespołem zawalamy spotkania.
W rundzie jesiennej z powodu słabych wyników puściły co poniektórym nerwy w Lubinie. Pobito Roberta Jeپa, Michałowi Gliwie obito samochód, a Deniss Rakels szczęśliwie uciekł chuliganom.
– Ł»yjemy w XXI wieku, nie powinno dochodzić do takich sytuacji. Po co atakować swojego zawodnika, jeśli przez pół życia mu kibicujesz, a później chcesz mu guza nabić? Gdy ktoś kocha Zagłębie, powinien mobilizować piłkarzy do lepszej gry i pracy, a nie oko podbijać. To bezsensowne rozwiązanie.
Piech ewidentnie nie kocha wywiadów i nie współpracuje z dziennikarzem, ale odpowiedzią na pierwsze z pytań nas autentycznie rozbroił. „Wyciąga się negatywy, jak nie idzie. Ciekawe, co by się mówiło, jakby szło”. No bardzo ciekawe, zagadka nie do rozgryzienia.I ogólnie, zupełnie nielogiczna sytuacja.
Przy okazji odnotowujemy, że w dzisiejszym PS można również znaleźć wywiad ze Ebim Smolarkiem, ten sam co w Sporcie oraz z Waldemarem Sobotą, ten sam, co na łamach Faktu.
ANGLIA: szaleństwo Daniego Osvaldo
W Anglii najwięcej dziś mówi się o Danim Osvaldo, rekordowym transferze „Świętych”, a który właśnie chyba skreślił swoją przyszłość w Southampton. Dwutygodniowa kara za zaatakowanie na treningu Jose Fonte oznacza, że Osvaldo nie zagra między innymi z Arsenalem. Zresztą może nie zagrać już w ogóle, bowiem według niektórych ma zostać wystawiony na listę transferową. Na łamach „Sun Sport” Mohamed Salah dementuje jakoby miał być antysemitą, co można by śmiało wywnioskować po jego zachowaniu w starciach Basel – Hapoel (Salah nie podał ręki żadnemu z rywali). W tej gazecie również duży materiał o stagnacji Javiera Hernandeza, który obawia się o swoją mundialową formę, co przy tak małej ilości minut w United nie może dziwić. „Mirror Sport” przekonuje natomiast, że Terry nie przedłuży kontraktu w Chelsea, a „Star Sport” raczy nas kolejnym materiałem o Moyesie, w którego rzekomo niezachwianie mają wierzyć szefowie z Old Trafford.
WŁOCHY: kryzys rozkwita w Mediolanie
„La Gazetta dello Sport” postanowiła dziś poszukać korzeni kryzysu mediolańskich klubów. W swojej analizie cofa się aż do sezonu 1994-95, kiedy to „Rossoneri” grali w finale Ligi Mistrzów, a w Interze zmieniał się szef. Thohir z kolei odpowiada na zarzuty Marotty, ale fakt faktem, że styczniowe okienko, które miało pokazać jego siłę nabywczą, póki co go skompromitowało. Burza medialna, która rozpętała się wokół niego i Interu, a która trwa już kolejny dzień, tylko to potwierdza. „Corriere dello Sport” przygotowało też duży materiał o Essienie, który będzie mógł wzmocnić Milan również w Lidze Mistrzów. W drugą stronę, czyli do Premier League (a konkretnie West Hamu) wędruje z kolei Nocerino. Niezwykle szybki Biabany z Parmy ma być z kolei na celowniku Juve, ale także Guangzhou Evergrande.
HISZPANIA: Rosell, Rosell i jeszcze raz Rosell
To bomba wykraczająca poza futbol, bo dzisiaj Rosellem zajmują się także ogólnoinformacyjne dzienniki. Sportowa prasa natomiast ma używanie, nie dziwi więc, że wszystkie hiszpańskie gazety dziś uderzają czołówkami w prezydenta Barcy. „Marca” się nie patyczkuje, uderza tytułem „Permanentny skandal”, z kolei kataloński „Sport” ukuwa bardzo trafne stwierdzenie „Neymargate”. „Mundo Deportivo” zwraca jednak uwagę, że nie tylko sprawa z kontraktem Brazylijczyka stała się kotwicą u szyi sternika Barcy, lista grzechów jest o wiele dłuższa, a odejście Rosella może być najlepszym, co mogło spotkać Barcelonę. Chwali byłego szefa Barcy natomiast Dagoberto Escorcia, jeden z najbardziej znanych hiszpańskich dziennikarzy. Za co? Wymowne: za to, że szybko odszedł, nie zwlekał z zejściem ze sceny.
PORTUGALIA: Fejsa następcą Maticia?
W porównaniu do kryzysów szalejących na kontynencie, a które są zawsze doskonałym źródłem gorących tematów, portugalska prasa nie ma za bardzo czym rozgrzać czytelników. Ot, materiały na temat Jacksona Martineza i Lucho w „Recordzie”. „O Jogo” z kolei więcej pisze o Montero i Wellingtonie Coelho, a „A Bola” znalazła już następcę Maticia, dając bardzo duży materiał o Ljubomirze Fejsie. Dwudziestopięciolatek występuje na tej samej pozycji, jednak formą w tym sezonie nie zachwycał: zero bramek i asyst oczywiście nie musi skreślać dyspozycji gracza, jednak mimo wszystko pokazuje dystans do Maticia.



























