Sala nabita do ostatniego miejsca, bodaj wszyscy dziennikarze zameldowani w Barcelonie, większość madryckich, kolejne dziesiątki z Hiszpanii i z całej Europy. Ponad godzina opóźnienia, sześćdziesiąt minut ożywionych dyskusji – na sali, na Twitterze, na Facebooku i katalońskich forach. Wreszcie na sali on. Sandro Rosell. Jeszcze kilkanaście dni temu dumny prezydent Barcelony, autor jednego z największych transferów w historii piłki nożnej. Człowiek, który poprowadził kataloński klub do 16 trofeów w różnych sekcjach. Dziś człowiek, który stanie przed sądem. Człowiek, któremu Hiszpania przestała ufać. Człowiek, który przed momentem podał się do dymisji.
Dziś, z marsową miną, na konferencji prasowej ogłosił rezygnację ze stanowiska prezydenta Barcelony. Ogłosił rezygnację ze stanowiska prezydenta klubu, w którym od tygodni zastanawiano się, czy to koniec pewnej epoki. Najpierw odszedł Guardiola. Potem 0:7 z Bayernem. Kontuzje Messiego. Kupno Neymara. Sprzedaż miejsca na „odwrocie” koszulek, pożegnanie Abidala, ulatująca aura magii roztaczającej się na Camp Nou zwieńczona petardą: brazylijski as zakupiony w ostatnim okienku kosztował kilkadziesiąt milionów euro więcej, niż oficjalnie.
To była bomba. Bomba, która zmusiła Rosella do dymisji, ale i bomba, która zaprowadzi go do sądu, a jednocześnie bomba, której on sam… kompletnie się nie spodziewał. Jak podaje „Mundo Deportivo”, Rosell był raczej sfrustrowany słowami krytyki za transfer Neymara, uznając go za personalny sukces, za osobiste zwycięstwo nad Realem, odniesione dużym kosztem, ale jednak zwycięstwo. Zresztą, może patrzeć w lustro z czystym sumieniem i gładkim czołem – mógł liczyć na poparcie 65% socios Barcelony, podczas wyborów w 2010 roku pobił przecież rekord, wygrał z potężną przewagą, a od tego momentu wszystkie sekcje Barcelony przywoziły do klubu kolejne puchary. Liczby? Szesnaście trofeów w trzy lata. A gdzie miejsce na takie sukcesy, jak przedłużone kontrakty z Xavim, Iniestą, Puyolem i Messim?
Nawet pozorna porażka, odejście Guardioli, skutkowała zatrudnieniem Tito Vilanovy, który wykręcił najlepszy ligowy wynik w historii klubu. – Mało?! – mógłby zapytać z wyrzutem Rosell. Mógłby, gdyby nie „la querella”. Skarga. Zapytanie złożone przez Jordiego Casesa, który przyjrzał się dokładnie transferowi Neymara i ewentualnym malwersacjom finansowym z nim związanych. Jednemu z największych sukcesów Rosella w ostatnich miesiącach. I jednocześnie transakcji, która w spektakularny sposób przecięła jego karierę.
Cały problem – nie będziemy się przecież powtarzać i przytaczać tych wszystkich liczb po raz drugi – dokładnie opisał już Rafał Lebiedziński w swoim cotygodniowym felietonie (w tym miejscu). Puenta? „Kończ waść”. I dziś, po trzech latach wypełnionych szczelnie sukcesami klubu, Rosell posłuchał. spotkanie klubowych włodarzy przedłużało się w nieskończoność, twitterowe konta hiszpańskich korespondentów przeżywały oblężenie, sam Rosell był ponoć bliski zmiany zdania, ale ostatecznie się poddał. Przeważyły pogróżki pod adresem samego prezydenta, jak i członków jego rodziny. Kto wie, może przed sądem chciał stanąć jako były prezydent? Może poszedł do końca za regułą ze swojej kampanii wyborczej – „1000% transparentności”? Czy transparentny może być człowiek siedzący na ławie oskarżonych?
Tak czy owak, Rosell zakończył swoją przygodę z Barceloną, choć na pewno nie oznacza to końca „Neymargate”. Tak naprawdę puszka Pandory dopiero się otwiera, a jeśli spółka N&N należąca do Neymara Juniora i jego ojca nie wzbije się na szczyty kreatywnego księgowania – wkrótce możemy słyszeć o niej częściej, niż o udanych dryblingach fenomenalnego Brazylijczyka. Co rezygnacja oznacza dla europejskiej piłki? Jeszcze nic. Na razie oznacza jedynie, że w publikacjach „El Mundo” i w „querelli” Casesa nie mieliśmy do czynienia z owocami bujnej wyobraźni hiszpańskich dziennikarzy, ale z wynikiem wnikliwego dziennikarskiego śledztwa. Śledztwa, które kontynuować będzie hiszpański wymiar sprawiedliwości.