Życie to sztuka wykorzystywania okazji. Sztuka bycia gotowym na dane nam szanse. Dotychczasowa kariera Jana Bednarka to idealny przykład na to, jak wskakiwać do zatrzymujących się przed nosem pociągów. Kolejno drzwi do Lecha, Southampton i reprezentacji Polski ledwie się uchylały, a on wsadzał tam stopę i zaraz jechał już w kierunku sukcesu. Nie mamy wątpliwości – Bednarek to największy wygrany ostatnich miesięcy. Jeśli w sparingach nie zawiedzie, to za nieco ponad tydzień będziemy oglądać go w wyjściowym składzie reprezentacji na Mistrzostwach Świata.
Zabrakłoby nam palców u rąk i stóp, by wymienić piłkarskie talenty, które przespały swoją szansę. Takich, który mogli grać wysoko, ale przez brak cierpliwości czy właśnie przesadną cierpliwość kończyli zbyt wcześnie i na zbyt niskim poziomie. W futbolu niewielu jest farciarzy, do których kilka razy wyciąga się pomocną dłoń. Często trasie na szczyt pociąg przyjeżdża tylko raz – zwalnia przy wjeździe na peron, a ty albo będzie czekał z walizami i wskoczysz prosto w uchylone drzwi, albo będziesz kończył papierosa przy rozkładzie jazdy.
Jan Bednarek sprawia wrażenie gościa, do którego pociąg podjeżdżał w najmniej spodziewanych momentach, ale on zawsze był na te przyjazdy przygotowany. Przestępował z nogi na nogę, analizował kąt otwarcia drzwi, wycyrklował sobie parabolę skoku.
W Lechu zadebiutował nieco przez przypadek. Był już gotowy na wyjazd meczu rezerw Kolejorza, ale fala kontuzji w pierwszej drużynie sprawiła, że Mariusz Rumak nie miał kogo wystawić w meczu z Piastem Gliwice. Pospiesznie zadzwonił do trenera Patryka Kniata, trenera drugiego zespołu, ten ściągnął Bednarka z rozgrzewki przed meczem w III lidze i wysłał go na Śląsk. Mało brakowało, ale chłopak nie zagrałby w tym meczu przez… brak dowodu tożsamości, którego nie zabrał ze sobą do Gliwic. Kwit dowieźli na stadion Piasta rodzice, a Bednarek mógł się cieszyć z udanego debiutu. A przecież Rumak mógł spóźnić się z telefonem, rodzice mogli zatrzymać się w korku i – kto wie – być może dziś Bednarek nie szykowałby się do gry na mundialu.
W Southampton też skorzystał na tym, że Jack Stephens wypadł z gry przez czerwoną kartkę. Polak po ponad pół roku czekania na prawdziwą szansę zadebiutował w Premier League, strzelił gola Chelsea i utrzymał miejsce w składzie, a ostatecznie pomógł też „Świętym” w wywalczeniu utrzymania. Stephensa mogło przecież nie ponieść, to on dokończyłby sezon w pierwszym składzie. Mógł Bednarek odejść na wypożyczenie już zimą i Mark Hughes nie dałby szansy w tak trudnym dla zespołu momencie. Ale Stephens pauzował, Bednarek pracował i kibice Southampton zamiast pytać „who the fuck is Bednarek?” pisali „why he didn’t get a chance earlier?”.
Gdyby ktoś nam powiedział jakoś w marcu, że będziemy rozpatrywać Bednarka jako podstawowego stopera na mundial, to włączylibyśmy GPS i sprawdzili, czy aby na pewno nie jesteśmy w Tworkach. A gdyby ktoś nam powiedział dwa sezony temu, że ten rezerwowy Górnika Łęczna strzeli gola mistrzowi Anglii, to zapytalibyśmy, czy w FIFA Sezony czy Ultimate Team.
Tymczasem przed Bednarkiem otwierają się kolejne drzwi. 23-latek słyszy znajomy dźwięk lokomotywy i już grzeje się w blokach startowych do skoku. Kamil Glik na jednym z ostatnich treningów przed mundialem łapie kontuzję w trakcie siatkonogi, a wychowanek Lecha jest typowany na jego nominalnego następcę w wyjściowej jedenastce. Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że na Senegal wychodzimy z parą Bednarek-Pazdan? Oczywiście, żadne science-fiction. Czy bylibyśmy w stanie wyobrazić to sobie trzy miesiące temu? Jasne. Ale wyłącznie po dobrym mefedronie.
Ktoś mógłby powiedzieć, że Bednarek to farciarz. Owszem, do chłopaka szczęście uśmiecha się równie często, co Grzegorz Krychowiak do kamery „Łączy Nas Piłka”. Ale zdajemy sobie sprawę, że sukces tego gościa jest poparty sumiennością i profesjonalizmem wpajanym już od dziecka. Zresztą przeczytajcie fragment naszego reportażu o Bednarku:
„(…) Już po powrocie do Poznania szukał sposobów, by rozwijać się jeszcze szybciej. Tomasz Magdziarz, jego menedżer, polecił jemu i kilku innych lechitom treningi u duetu „Luta Criativa”. To zajęcia prowadzone przez instruktorów sztuk walki (m.in. capoiery) – Piotra „Gatuno” Kurka i Patryka „Torpedo” Kusińskiego. Bednarek wciągnął się w te zajęcia – uczył się kontrolowania mięśni głębokich, prawidłowego oddechu, rytmu w trakcie ruchu. – Nie prowadzimy typowych zajęć treningu personalnego, gdzie narzucamy chłopakom kilogramy na sztangę i każemy im to dźwigać. Pokazujemy ich prawidłowe wzorce ruchu, szukamy możliwości, by usprawnić ich sposób poruszania po boisku i lepiej przygotować ich na walkę z rywalem – opowiadają.
Po transferze do Anglii Bednarek zaprosi ich obu do Southampton. – Byliśmy z Jankiem cały czas w kontakcie, dostawał od nas filmy z treningami. Ale pojechaliśmy potrenować, pogadać, skontrolować jego postępy. To bardzo pojętny chłopak, szybko chłonie nową wiedzę – mówią Kurek i Kusiński. W Southampton niemal każdy zawodnik pracuje indywidualnie. Bednarek praktycznie każdy trening w klubie rozpoczyna wcześniej – przychodzi do salki funkcjonalnej, pracuje nad stabilizacją, wzmacnia swoje ciało na wypadek kontuzji.
W Lechu męczył Rene Pomsa, asystenta Nenada Bjelicy. – Przychodził i pytał o swoje ustawienie w defensywie, prosił o dodatkowe analizy, chciał się rozwijać. To taki zawodnik, który ciągle szuka drobiazgów mogących mu pomóc w zrobieniu kroku naprzód – opisuje go Chorwat.”
CAŁY REPORTAŻ O BEDNARKU – TUTAJ
***
Tak, to obecnie największy wygrany w kadrze Nawałki. Wciąż może tę szansę zawalić, może walnąć klopsa w meczu z Chile, może sam podzielić los Glika (tfu, tfu, tfu!). Ale chłopak od kilku tygodni siedzi w Pendlino TGV ku karierze. Dzisiaj jeszcze zalecamy trzymać rączki na kołderce, jednak oglądamy właśnie jedną z najszybciej rozwijających się karier w polskiej piłce. Rezerwowy w Łęcznej, podstawowy stoper Lecha, rekord transferowy, ławka w Souhtampton, debiut i dobra forma na finiszu Premier League, a zaraz może i kilkaset minut na Mistrzostwach Świata.
Jasne, Bednarek ma furę szczęścia, ale też temu szczęściu pomaga. Przed nim kluczowe tygodnie w kadrze. Żaden innych piłkarz nie ma do wygrania więcej w nadchodzących sparingach. Nikt inny w tej kadrze nie może liczyć na tak niespodziewany awans sportowy. Mówimy tu przecież o piłkarzu, który do tej pory w reprezentacji zagrał kilkadziesiąt sekund we wrześniowym spotkaniu z Kazachstanem. A zaraz może się okazać, że czeka go 90 minut z Chile i Litwą, a później z Senegalem, Kolumbią i Japonią na najważniejszej imprezie piłkarskiej.
DAMIAN SMYK
fot. 400mm.pl/FotoPyk