Pani Kucharowa pokazała, kto w tym domu nosi spodnie. Właściciel Lechii Gdańsk – Andrzej Kuchar – jakiś taki schowany, przyczajony, chyba bez wizji, jakby w ogóle nie wiedział, po co klub kupił i postanowił się nie wychylać, dopóki się nie dowie. Kibice coś tam ostatnio krzyczeli – że czują się oszukani i takie tam, ale Kuchar milczał, jak to ma w zwyczaju.
Aż nagle na scenę wkroczyła żona i powiedziała, że zabiera mężowi zabawki, niech lepiej poodkurza w domu i wyniesie śmieci. Skończyło się! – W związku z zaistniałymi w ostatnim okresie faktami jako pośredni większościowy akcjonariusz Lechii Gdańsk SA, bez względu na opinię mojego męża Andrzeja, podjęłam decyzję o uruchomieniu procedury mającej na celu zakończenie współpracy – napisała pani Ewa Andreasik-Kuchar. Podoba nam się to sformułowanie “bez względu na opinię mojego męża Andrzeja”. Trudno w jednej chwili dobitniej zrobić ze swojego partnera życiowego kompletną ciapę w oczach opinii publicznej. Ale umówmy się, że sam mężulek nie dba o opinię macho.
– Ł»ona poinformowała mnie, że teraz to ona będzie podejmować decyzje w sprawie klubu. I szczerze mówiąc nie wiem, co będzie dalej – powiedział “Przeglądowi Sportowemu” Kuchar.
Znakomite małżeństwo. Ona tupnęła nogą, on skruszony usiadł w kącie i dygocze, co będzie dalej. Zabierze mu kartę kredytową? Coś nam się zdaje, że w domu państwa Kucharów jest ciekawiej niż na większości meczów Lechii Gdańsk. I że takiego charyzmatycznego rozgrywającego jak pani Ewa ta drużyna potrzebuje.
Panie Andrzeju, mamy nadzieję, że chociaż nie dostał pan bana na oglądanie spotkań w telewizji. Trzymamy kciuki, jakoś to będzie.
