Znam chłopaków, którzy mają niemal wszystko – wygląd, klasę, portfel, modne ciuchy. W kontaktach z płcią przeciwną włącza się im jednak mentalna blokada, która powoduje, że miesiącami pozostają singlami. Znam też przedstawicieli drugiej grupy. Oni nie mają ani klasy, ani kasy, niektórzy nawet pełnego uzębienia. A jednak, mają pewność siebie, bajerkę, luz i humor, dzięki którym wszystkie niedoskonałości maskują bez najmniejszego wysiłku.
Jeśli ktoś by mnie zapytał, na czym polega problem z mentalnością Lecha Poznań, przede wszystkim w kontekście zachowania ich rywali z Legii Warszawa, to przywołałbym właśnie te dwie grupy osób. Jest sobie środek sezonu, Lech gra fantastycznie, pokonując kolejnych rywali. Choć władze klubu a nawet trener za wszelką cenę starają się pokazać, że są pewni swego – piłkarze uciekają od szumnych deklaracji.
– Skupiamy się na kolejnym meczu, nie wybiegamy myślami w przyszłość, szanujemy przeciwników – można usłyszeć z szatni, jeśli w ogóle cokolwiek z niej dochodzi, ostatnio przecież była szczelnie osłonięta “ciszą medialną”. O świętowaniu mistrzostwa przy Reymonta, na kolejkę przed końcem ligi, mówili więc prezes Lecha, kibice Lecha oraz trener Lecha, ale piłkarze wydawali się pewni mistrzostwa mniej więcej tak, jak PSG było pewne dowiezienia wysokiego prowadzenia z Barceloną w dwumeczu w Lidze Mistrzów. Niby wszystkie logiczne argumenty były po ich stronie, ale strach i lęk przed przeciwnikiem był tak silny, że kwestią czasu wydawała się katastrofa.
Która oczywiście w końcu nastąpiła, to Legia świętowała przy Bułgarskiej mistrzostwo Polski.
Legia, która kilka tygodni wstecz spadała na trzecie miejsce, grając w taki sposób, że nawet samych piłkarzy musiały boleć zęby. Ale i w tamtym żałosnym okresie, legioniści ani na moment nie tracili rezonu. Niemal w każdym wywiadzie było słychać, że za chwilę się obudzimy, wrócimy na swoje miejsce, że jesteśmy faworytami, celem jest wyłącznie dublet, wszystko poniżej będzie porażką. Arkadiusz Malarz w Piłce Nożnej w marcu przekonywał, że krytyka ich jedynie nakręca i… nie da się tego nie zauważyć. Niejeden piłkarz Lecha czy Jagiellonii na stwierdzenie dziennikarza, że wyglądał fatalnie, albo spuściłby głowę i zaczął się tłumaczyć, albo zignorował pytanie. A Kucharczyk? Sam pan jesteś fatalny, nara.
Nie da się wykreślić linii oddzielającej pewność siebie od buty i arogancji, ale postawę legionistów wobec świata z pewnością trzeba by było umieścić gdzieś na tej granicy. Nie wiem, jaki to będzie miało wpływ na kariery jej poszczególnych piłkarzy, moim zdaniem nie ułatwia rozwoju tak wysokie mniemanie o własnej klasie. Mniej więcej od momentu, gdy obaj zaczynali podbijać polską ligę, lubiłem porównywać Ondreja Dudę i Karola Linettego. Są niemal w identycznym wieku (dzielą ich dwa miesiące) i wystrzelili w podobnym momencie, jednak charakterologicznie to dwa bieguny. Typowałem w 2015, nie bez strachu, że pyskatość Dudy będzie dla niego przeszkodą, a pracowitość Linettego zostanie doceniona.
Ale jeśli chodzi o charakter całej szatni? Piotr Rutkowski ujawnił, że byli u niego w gabinecie piłkarze, przekonujący, że trzecie miejsce jest dla Lecha całkiem w porządku. Trzecie miejsce. Dla Lecha. W sezonie, w którym Legia ma trzech trenerów, dwie rewolucje w składzie i furę problemów.
Przecież w Warszawie piłkarz nawet nie zdążyłby tak pomyśleć, bo od odbioru z Lotniska Chopina kładzie im się do głowy, że my jesteśmy Legia, nas wszyscy nienawidzą, nam wszyscy zazdroszczą i każdy się na nas spina, a to dlatego, że jesteśmy najlepsi. Najwięksi, najbogatsi, najznamienitsi. Dziennikarze czy kibice mogą się uśmiechać pod nosem, gdy zagraniczny piłkarz po dwóch tygodniach w Polsce przekonuje, że “wszyscy spinają się na Legię” (to nie hiperbola, Cafu mówił o tym już w marcu!), ale tak kształtuje się charakter drużyny.
Legia jako drużyna po prostu uwielbia wszystkich wkurwiać i jest tego wyjątkowo świadoma. Pamiętam sytuację z meczu ŁKS-u przeciw rezerwom Legii, w bramce akurat stał Arkadiusz Malarz. Przy pozytywnym wyniku już od 60. minuty zaczął te bramkarskie czary-mary – przy delikatnym dośrodkowaniu złapał piłkę w koszyk, po czym położył się na glebie dociskając futbolówkę mocno do ziemi. Słabiuteńki strzał w środek bramki? To samo, interwencja, położenie się na murawie, kilka sekund oddechu dla drużyny. Wszystko oczywiście z tym kpiącym uśmiechem. Raaany, jakie to emocje wzbudzało na ŁKS-ie, sam bluźniłem, na czym świat stoi. Piłkarze ŁKS-u też zaczynali się wnerwiać, irytować, od razu zaczęli przyspieszać akcje, oddawać nieprzygotowane strzały.
Totalna pierdoła i detal, ale doskonale obrazująca, jak wielki wpływ na ostateczne wyniki może mieć mentalność drużyny. Legioniści rzadko się spieszą. Rzadko wyglądają na spiętych. Potrafią wygrywać mecze, w których grają totalną padlinę, bo w odpowiednich momentach podchodzą odrobinę wyżej a przeciwnicy, często wystraszeni samą koszulką z literą L, po prostu oddają piłkę. Dlaczego Vujadinović pomylił się w tak tragiczny sposób akurat z Legią? Okej, on po prostu jest słaby, ale mam wrażenie, że na sukces mentalny Legii pracuje równiutko cała liga. Jak błędne koło – im bardziej Legii się nienawidzi, im bardziej się na nią mobilizuje, tym ona jest pewniejsza siebie, arogancka, przekonana o własnej wyjątkowości. A im bardziej emanuje wiarą w swoje kolejne zwycięstwo – tym bardziej dygotają kolana rywali. Im większy strach, tym więcej porażek, im więcej porażek, tym większa mobilizacja i nienawiść. Wszystko rusza od nowa.
Nie wiem, kiedy to się zmieni, może kiedy z boiska zejdą ostatni Trałka (1 mistrzostwo Polski, 0 Pucharów Polski) i ostatni Kucharczyk (5 mistrzostw Polski, 6 Pucharów Polski). Może gdy karierę zakończą Malarz i Radović, może gdy Legia podmieni wszystkich Pazdanów na Mauricio, może gdy lechitów weźmie w obroty Ivan Djurdjević. Wiem jedno – gdy lechitom nie idzie, najczęstszym ich gestem jest pełne rezygnacji rozłożenie ramion i głębokie westchnienie. Gdy legionistom nie idzie – schodzą w przerwie i jeszcze przed kamerami NC+ zapewniają, że już wkrótce im zacznie iść.
To swoją drogą dość ciekawe zagadnienie – mam wrażenie, że w innych ligach większą rolę odgrywają jednak umiejętności poszczególnych piłkarzy, niż to, czy wierzą w końcowe zwycięstwo. U nas z kolei nie tylko piłkarze obu klubów, nie tylko trenerzy czy prezesi, ale nawet laicy oglądający ligę od święta wskazują na rolę mentalnych blokad w głowach totalnie nieprzygotowanych do roli faworyta. Tylko czy w takim wypadku ktoś jeszcze kiedyś odbierze Legii tytuł mistrza?