Choć na korcie był jednym z najbardziej żywiołowych zawodników i koszmarem dla sędziów, sam zawsze powtarzał, że jest nieśmiały i wstydliwy. Mimo że karierę zakończył ponad 30 lat temu, do dziś nie daje o sobie zapomnieć. Środowisko tenisowe raz go honoruje, innym razem zmuszone jest potępiać. Ilie Nastase, „Błazen z Bukaresztu”.
Zapytany o najsłynniejszych i największych ludzi z Rumunii, odpowie wam, że jest w pierwszej piątce. Obok Nicolae Ceaușescu, Nadii Comăneci, Włada Palownika i Constantina Brâncușiego. Dyktator, pięciokrotna mistrzyni olimpijska, pierwowzór Drakuli i znany na całym świecie rzeźbiarz. Trzeba przyznać, że towarzystwo dobrał sobie całkiem ciekawe. Momentami mamy wrażenie, że nic nie oddaje lepiej jego natury niż czwórka, obok której się ustawił.
Wielki
Wypada zacząć od tego, co w sportowym świecie najistotniejsze – sukcesów, jakie na przestrzeni lat Nastase osiągał. Że były duże, łatwo się domyślić, skoro sześć lat po zakończeniu swojej kariery został wprowadzony do tenisowego Hall of Fame. Choć, co przyznaje wielu, mógł osiągnąć znacznie więcej, gdyby tylko potrafił nie ulegać emocjom na korcie.
Na początku tenisowej drogi problemem dla Ilie stało się jego „opóźnienie”. Na Wimbledonie po raz pierwszy wystąpił, gdy miał 20 lat. Nie grał nawet w juniorskich szlemach. Po prostu nie było go w tourze. Ale i tak miał szczęście, bo wyrwać się do tenisa z komunistycznej Rumunii było po prostu cholernie trudno. Jemu się to udało.
– Mój ojciec opiekował się kortami w klubie tenisowym. Z kolei mój brat grał w tenisa. Mieliśmy też kilka zwierząt i nieruchomość, więc nie było problemów z jedzeniem. Byłem szczęśliwy, kiedy mogłem spędzić na kortach cały dzień. Moi rodzice nie szaleli za tenisem, ale też nie byli do niego źle nastawieni. Nie mówili mi „Synu, musisz pojechać i wygrać turniej”. O moich wygranych dowiadywali się od znajomych. Wiedzieli, że będę musiał ich opuścić na długi czas i akceptowali to.
Jego najczęstszym treningiem było odbijanie piłki od ściany. Raz po razie, aż do perfekcji. Podobno to dzięki temu nauczył się nadawać swoim odbiciom nieprawdopodobną rotację, która sprawiała problem wszystkim rywalom. Nie wiemy, czy lobował wspomnianą ścianę, ale to właśnie przenoszenie piłki nad rywalem stało się na lata jego znakiem rozpoznawczym. Robił to znakomicie, niemal za każdym razem umieszczając ją w korcie. Jak łatwo się domyślić – świetnie grał z linii końcowej, ale nie miał też problemu z pofatygowaniem się pod siatkę. Był szybki, zwrotny, zwinny i potrafił kompletnie zaskoczyć przeciwnika swoim zagraniem.
To wszystko pozwoliło mu wygrać ponad sto turniejów ATP w swojej karierze, z czego 57 w singlu. Siedem razy triumfował też w wielkim szlemie, ale tylko dwukrotnie w grze pojedynczej. Do dziś uważa się, że – jak na jego talent i możliwości – to stanowczo za mało. Podobnie jak jego obecność na pozycji lidera rankingu, trwająca niespełna rok. Niby spełniło się to, co wróżył mu Manuel Santana, ale da się odczuć pewien niedosyt.
– W 1967 roku, kiedy grałem w Pucharze Davisa przeciwko Hiszpanii, wygrałem dziewięć gemów z rzędu przeciwko Manuelowi Santanie, wówczas zawodnikowi z pierwszej dziesiątki rankingu. Po wszystkim podpisał dla mnie zdjęcie, mówiąc, że jestem przyszłym numerem jeden na świecie.
Oczywiście, Nastase był wielkim tenisistą. Bez problemu dałoby się go umieścić wśród 30 najlepszych w historii. Ale do Federera, Nadala, Samprasa, Agassiego czy McEnroe (o którym jeszcze tu trochę napiszemy) jest mu mniej więcej tak daleko, jak Andrzejowi Gołocie do Mike’a Tysona. Był znakomity, swego czasu być może najlepszy, ale w najważniejszych momentach najczęściej czegoś mu brakowało. Co jednak intrygujące, gdy zapytacie go o najlepszy mecz w karierze, jako pierwsze przychodzi mu do głowy przegrane starcie.
– Finał Wimbledonu w 1972 roku. Przegrałem w pięciu setach ze Stanem Smithem. Największym zwycięstwem było za to US Open kilka miesięcy później, kiedy wygrałem z Arturem Ashe’em, mimo że prowadził ze mną 2:0 w setach.
Mały
Biorąc pod uwagę jego sportowe osiągnięcia, Nastase niezaprzeczalnie jest jedną z legend tenisa. Nie tylko w Rumunii, ale na całym świecie. Tym większa szkoda, że w zeszłym roku pokazał swą drugą twarz. I zarobił przez nią kilkuletnią dyskwalifikację z tenisowej aktywności.
A było to tak: kobieca reprezentacja Rumunii, której kapitanem mianowany został kilka miesięcy wcześniej, mierzyła się w Pucharze Federacji z Wielką Brytanią. Jeszcze na konferencji przed meczem, gdy Simona Halep została zapytana o ciążę Sereny Williams (swoją drogą, były to naprawdę „idealne” okoliczności, by zadać to pytanie), Nastase nachylił się do jednego ze współpracowników i – przynajmniej jego zdaniem – zażartował: „Zobaczymy, jakiego koloru będzie dziecko. Czekolada z mlekiem?”. To wystarczyło, by rozpętał się skandal, bo jego słowa podchwycił tenisowy świat.
Napisać, że Rumun na to wszystko zareagował źle, to jak nie napisać nic. Następnego dnia wtargnął do biura prasowego, odnalazł w nim Eleanor Crooks, brytyjską dziennikarkę, i przez kilka minut wygłaszał w jej stronę tyradę. Rozpoczętą od „Dlaczego to napisałaś? Jesteś głupia, jesteś głupia”. Jak łatwo się domyślić, chodziło o tekst, w którym Crooks odniosła się do jego zachowania podczas konferencji. Zresztą, niech wypowie się sama Brytyjka:
– W kółko nazywał mnie głupią, pytał, dlaczego to, co powiedział, jest rasistowskie. Wyjaśniłam, że po prostu wygłaszanie takich komentarzy na temat koloru skóry było kompletnie niepotrzebne. (…) Na szczęście był po przeciwnej stronie pokoju i wokół byli inni dziennikarze, więc było to raczej nieprzyjemne zdarzenie niż groźby, jednak z pewnością nie jest to zachowanie, którego oczekiwałoby się od kogoś o jego pozycji.
Jeśli myślicie, że to już wszystko, to – niestety – grubo się mylicie. Bo został jeszcze mecz. A tam Johanna Konta grała z Soraną Cirsteą. Zaczęło się od tego, że Andreas Egli, arbiter tego spotkania, poprosił publiczność o respektowanie obu zawodniczek. W zamian usłyszał „To nie opera, jaki jest twój pieprzony problem?”. Oczywiście z ust Nastasego, który z miejsca otrzymał ostrzeżenie. Łącznie zebrał trzy takie, a po ostatnim z nich został poproszony o opuszczenie kortu. Kiedy to robił, zdążył jeszcze kilkukrotnie nazwać Anne Keothavong, kapitan reprezentacji Wielkiej Brytanii, oraz samą Johannę Kontę ni mniej, ni więcej tylko „pierdolonymi sukami”, doprowadzając zresztą drugą z nich do łez. Kiedy myślimy o żwawych 70-latkach, nie do końca to mamy w głowach.
ITF zareagował i odebrał Rumunowi jego akredytację, co w teorii miało sprawić, że ten nie mógłby wejść na obiekty, gdzie mecz był rozgrywany. W teorii, bo następnego dnia pojawił się w strefie VIP i bez problemu chodził po arenie. Co do jego zachowania – mamy pewne podejrzenia, że spowodować je mogło odrzucenie, jakiego doznał ze strony Keothavong. Nie żartujemy sobie. Nastase to znany playboy, w swojej biografii pisał, że przez jego łóżko przewinęło się – uwaga! – 2500 tysiąca kobiet. Realną liczbą zdaje się być… 800-900 (z czego cztery to jego żony). Komentarze, jakie wygłaszał w stronę Brytyjki, ewidentnie sugerowały, że chciałby dopisać ją do listy. Zresztą, niech o kobietach opowie on sam:
– Było mnóstwo dziewczyn. Nie znam dokładnej liczby. Może ponad 2500, nie wiem, wybrałem taką, która wydaje się być bliska. Muszę powiedzieć, że związki nie były ważne. Większość z tych dziewczyn widziałem przez jedną noc i potem jechałem na następny turniej. Może mój „występ” nie był dobry. Miałem też świetny patent – kiedy nie lubiłem którejś z nich, mówiłem, że rano muszę grać mecz. To moja znakomita wymówka.
Zdaje się jednak, że Ilie nie potrafił pojąć, że nie każda dziewczyna chciałaby się z nim przespać. Po tym, jak Keothavong ujawniła dziennikarzom, co mówił do niej Rumun (m.in. kilkukrotnie pytał o numer jej hotelowego pokoju – przypomnijmy, miał wtedy 70 lat!), swoje „przygody” z nim przywołały inne byłe tenisistki. Wśród nich Dominique Monami, kapitan belgijskiej reprezentacji, która też grała przeciwko Rumunii:
– W kluczowym momencie meczu klasnął w ręce, zanim piłka dotknęła kortu. Powiedziałam sędziemu, że [Nastase] nie może tak robić. W odpowiedzi Nastase nazwał mnie „dużą świnią”. (…) Kiedy przeczytałam o tym, co stało się podczas meczu z Wielką Brytanią, nie byłam zdziwiona, nawet jeśli poszło to zdecydowanie dalej niż w starciu z nami. On nie ma żadnego szacunku do kobiet. Może myśli, że jesteśmy rzeczami, nie osobami.
Mało? Dołączmy Pam Shriver, byłą zawodniczkę, obecnie pracującą w telewizji:
– Nastase zdecydowanie powinien być zdyskwalifikowany. To nieakceptowalne zachowanie, obraził mnóstwo ludzi: mniejszości, kobiety, prawie całą ludzkość. Nie okazuje żadnego szacunku. Pamiętam, że gdy miałam 16 lat, kiedykolwiek go spotkałam, zadawał mi to samo pytanie – „Czy wciąż jesteś dziewicą?”. Podkreślam: byłam nastolatką, grającą w tourze i było to dla mnie szokujące. Nikt wcześniej mnie o to nie pytał.
W jeden weekend zdarzyło się wówczas tyle, że spokojnie wystarczyłoby na obdzielenie kilku skandali: sportowych, obyczajowych, plotkarskich. Jakie tylko byście wynaleźli. A Nastase nie poprawiał swojej sytuacji, kiedy po meczu mówił np. „Gówno mnie obchodzi, czy ukarzą mnie grzywną albo nie pozwolą siedzieć na krześle kapitana”. Zreflektował się potem, gdy na Facebooku wysmażył długie oświadczenie, w którym z jednej strony przepraszał, a z drugiej… tłumaczył dlaczego ma rację. Cóż, niczego innego byśmy nie oczekiwali.
Oczywiście cała sprawa doczekała się komentarza ze strony Sereny Williams. Oczywiście, był potępiający zachowania Rumuna. Oczywiście podobne głosy – co już wiecie – dobiegały z niemal całego środowiska tenisowego. Oczywiście, trafili się i obrońcy, choćby Boris Becker, który na Facebooku pisał, że Nastase rasistą nie jest, powinien zostać ukarany grzywną, ale niczym więcej. Oczywiście, wszystko skończyło się zawieszeniem. Zresztą jak najbardziej słusznym.
Tutaj właściwie ten rozdział w życiu Rumuna mógłby się zakończyć. Ale piękną puentę dopisało do niego rozpoczęcie innego – we wrześniu zeszłego roku Nastase został mianowany honorowym konsulem… Republiki Czeskiej w Rumunii. Praca w dyplomacji. Dla Ilie Nastasego. Brzmi jak doskonały plan, prawda?
Nasty
Zanim zdążycie napisać, że się powtarzamy, tłumaczymy, skąd linijkę wyżej wzięło się to słowo. Nastase to nie tylko „Błazen z Bukaresztu”, ale też i „Nasty”. Drugi z jego przydomków, nietrudno zgadnąć do czego się odnoszący. Co jednak dla nas kluczowe, dostał go jeszcze w trakcie kariery zawodniczej, nie w 2017 roku i nie np. w 1994, gdy został – żadna niespodzianka – wyrzucony z kortu w trakcie meczu Pucharu Davisa.
Słowo „nasty” ma w języku angielskim naprawdę wiele znaczeń, ale z miejsca możemy odrzucić te odnoszące się do wyglądu – o miłosnych podbojach Rumuna już wiecie. Gdybyśmy mieli wybrać jedno z nich, prawdopodobnie padłoby na „nieznośny”, przynajmniej z perspektywy sędziów patrząc. Bo, uwierzcie, tym Nastase naprawdę potrafił dopiec.
– Nie oczekiwałem, że wszyscy będą mnie kochać czy lubić sposób, w jaki gram. Nie grałem w tenisa dla ludzi, którzy przychodzili mnie oglądać, robiłem to dla siebie. (…) Nie planowałem mojego zachowania w szatni. Przeciwnicy mogą robić, co chcą. Mogą robić dokładnie to samo, ale prawdopodobnie nie byliby w stanie tego robić i grać równocześnie.
W 1977 roku, żeby wziąć pierwszą z brzegu aferę, jego mecz sędziował Jeremy Shales. Uznany arbiter, już nieżyjący, przez wielu uważany za „zbyt grzecznego” jak na tamte czasy. Bo lata 70. to jeszcze ten okres, kiedy zawodnicy mieli większą swobodę ekspresji na korcie. Najbardziej znanym tenisistą, który z niej korzystał, był John McEnroe, ale Nastase naprawdę w niczym tu nie odstawał. Zresztą ta dwójka, wraz z Jimmym Connorsem, zyskała wiele mówiące miano „terrible trio”.
Wracając jednak do Shalesa – w pewnym momencie meczu zauważył on kawałek papieru, który zaplątał się w okolicach buta Rumuna. Poprosił Nastase o podniesienie go. Na swoje nieszczęście nie użył magicznego słowa – „mister”. Ilie raczył mu to z miejsca wypomnieć. Mówiąc wprost: sędzia zebrał opieprz ze strony zawodnika. Po latach sam Rumun wspominał to tak:
– Kiedy sędziowie popełniają błędy, to mnie denerwuje. Grałem z Bjoernem Borgiem w ćwierćfinale Wimbledonu w 1977 roku, kiedy kawałek papieru wylądował na mojej stopie i Jeremy Shales powiedział „Nastase, podnieś ten papier”. Odpowiedziałem „Mów mi per pan Nastase albo go nie podniosę”. Ale Jeremy’ego poznałem bardzo dobrze i ze smutkiem przyjąłem wiadomość o jego śmierci. Miałem wyrobioną reputację przez niewłaściwe zachowania na korcie, ale zawsze robiłem to z humorem. Kiedy McEnroe podchodził, krzycząc, zawsze był poważny. Ja robiłem to z uśmiechem na twarzy.
Zresztą wspomnianego już kilkukrotnie Amerykanina dotyczy inna przygoda z Nastase w roli głównej. US Open 1979, zaledwie 20-letni McEnroe prowadzi w meczu ze starszym o 13 lat Rumunem, ale każdą piłkę celebruje do granic, przeciągając mecz, jak tylko się da. To rozsierdza Ilie, który w pewnym momencie… kładzie się na korcie, podkładając sobie pod głowę rakietę w roli poduszki. Dostaje upomnienie. Później kolejne, skutkujące utratą gema. W tym momencie odmawia dalszej gry, sędzia po chwili wywołuje „Gem, set i mecz McEnroe”.
Kibice, ujmując to delikatnie, nie byli zachwyceni takim rozstrzygnięciem sprawy. Do akcji musiała wkroczyć policja, bo na kort – głównie w stronę arbitra – posypały się papiery, puszki i co tam tylko fani mieli pod ręką. Po niemal dwudziestu minutach postanowiono wznowić mecz od stanu, na którym stanęło, by nie prowokować publiczności. Ostatecznie wygrał Amerykanin.
– Czasem takie sytuacje gubiły mnie w meczach. Mówiono, że próbowałem wyprowadzić z równowagi rywala, ale dużo częściej działało to przeciwko mnie. Wciąż łatwo zmieniam nastrój. Ale gdybym zachowywał się na korcie inaczej, to nie byłbym ja. Równie dobrze moglibyście prosić Borga, żeby zachowywał się bardziej jak Nastase.
To oczywiście słowa samego Rumuna. Reputacja, jaką sobie wypracował poprzez zachowania na korcie, była taka, że w pewnym momencie… doprowadził do zakazania gry pewnym typem rakiet. W skrócie wyglądało to tak, że kilku zawodników z niższych miejsc rankingowych zaczęło używać tzw. „spaghetti string” – innej techniki naciągu, podwójnej, która pozwalała odpowiadać na uderzenia przeciwnika z jeszcze większą mocą i nadawać piłce ogromną rotację. W niedługim czasie po jej wejściu do użytku, doszło do kilku sensacyjnych rozstrzygnięć. Ich ofiarą stał się m.in. sam Nastase, który mówił później, że nigdy więcej nie zagra przeciwko komuś z takim naciągiem.
Potem prawdopodobnie sprawę przemyślał i… sam po taką rakietę sięgnął. Skutek? Przerwanie serii 46 meczów bez porażki na kortach ziemnych, którą dzierżył Guillermo Vilas. Nastase grał z taką mocą, że Argentyńczyk, w ramach protestu, zszedł z kortu po dwóch setach. Później zresztą rozpoczął nową serię, trwającą 28 spotkań. I jak wcześniej nie było dyskusji o zakazaniu stosowania tego typu naciągu, tak po tym, jak użył go Rumun, wystarczyło kilka dni, by został zbanowany i wszyscy musieli wrócić do standardowych rakiet. Ot, magia nazwiska i reputacji.
Poza kortem
Wszystko, co mogliście przeczytać wyżej, tyczyło się kortów tenisowych. Nawet, jeśli próbowano z nich Rumuna wyrzucić, to wracał na nie bez większych problemów. Jedyny wyjątek to stanowisko dyplomatyczne, jakie otrzymał. Zresztą to nie pierwsza funkcja publiczna, którą sprawował. Powinniście bowiem wiedzieć, że zdarzyło mu się zasiadać w rumuńskim parlamencie.
W 1996 roku kandydował też, choć bez powodzenia, na burmistrza Bukaresztu. Jego kampania wyborcza niezmiennie nam się podoba, bo znaleźć tam można kwiatki w stylu „Kocham USA i Francję. Wziąłem ich pieniądze i kobiety, ale zawsze będę Rumunem”. Głosowalibyśmy z miejsca. Za szczerość. Po latach tę przygodę wspominał tak:
– Ach, polityka. Moje szaleństwo, tak to nazywam. Cieszę się, że mi się nie powiodło. W sporcie wygrywasz lub przegrywasz, w polityce musisz złożyć obietnice, których nie jesteś w stanie dotrzymać. Ale chciałem czegoś, czego mi brakowało, kiedy nie grałem już w tenisa… siły, tak podejrzewam. Chciałem też pomóc ludziom, bo sytuacja była wówczas gorsza niż za czasów Ceausescu.
Co jeszcze? Rumun jest emerytowanym generałem majorem rumuńskiej armii. Taki stopień otrzymał i lubi to podkreślać. W 2015 roku zjawił się na trybunach Wimbledonu ubrany w… biały mundur. Nie wziął ze sobą wszystkich odznaczeń, bo trochę ich przez lata zgromadził. Sami wiecie, jak to wygląda w komunistycznych krajach – propaganda przyzna medal za każde osiągnięcie. Kraj potrzebuje bohaterów, bohater zostaje odznaczony i wyniesiony stopniem. A skoro o Wimbledonie i odznaczeniach, to warto wiedzieć, że w 1973 roku ATP zarządziło bojkot turnieju. Nastase, z polecenia rumuńskich władz, się nie zastosował.
– To nie była moja decyzja. Rumuńska federacja zadzwoniła do mnie i powiedziała, że muszę zagrać. Minister sportu był generałem w armii, była też presja ze strony Ceausescu. W tamtym czasie był bardzo dobrze odbierany na Zachodzie, ponieważ stał w lekkiej opozycji do Rosji. Nie mogłem mu powiedzieć, że „ATP nie chce, żebym zagrał”. On nawet nie wiedział, co to ATP. Zresztą, niespecjalnie lubił tenis, wolał siatkówkę. Więc zagrałem, ATP ukarało mnie grzywną 5000 dolarów, a Wimbledon nie dał mi nawet członkostwa. Zostałem wyrolowany przez wszystkich.
Co jeszcze? W latach 80. wydał kilka powieści, w których akcja rozgrywała się wokół tenisa. Podobno zresztą całkiem niezłych, ale szybko zrezygnował ze swojej pisarskiej kariery. Był również szefem tenisowej federacji w swojej ojczyźnie, regularnie pojawiał się też w turniejach legend. Dziś, gdy zapytacie go o to, jak żyje, odpowiada tak:
– Jedyna rzecz, której żałuję to to, że nie jestem młodszy. Wreszcie żyję jak normalna osoba, ale dzieje się to pod koniec mojego życia. Może zabraknie mi czasu, żeby się tym nacieszyć. Nigdy nie wiesz. Niektórzy wiodą normalne życie od razu po narodzinach. Ale nie narzekam. To było dobre życie, chciałem to robić. Nikt do niczego mnie nie zmuszał.
Jak oceniać go za całokształt kariery i życia? Nie wiemy i nie podejmiemy się tego. Jedno jest pewne: Ilie Nastase może mieć ponad 70 lat, ale swojego charakterku i żywiołowości nie stracił.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix.pl