W rodzimej Bundeslidze trafiają się naprawdę przeróżne rodzynki, które traktowane są zupełnie jak te z sernika – czyli mało kto je lubi – ale nie mamy wątpliwości, że Sączersi w ostatnim czasie pozamiatali konkurencję przynajmniej na jakiś czas. Z nieskrywaną ulgą przyjęliśmy więc wiadomość o ich spadku, bo stężenie dziwactw na metr kwadratowy w siedzibie Sandecji momentami przekraczało wszelakie logiczne granice. Co prawda już wcześniej oferowała nam wiele wiele atrakcji, ale na równie długo zapamiętamy jej udział w Ekstraklasie. Bynajmniej nie ze względu na to, że wniosła do niej coś pozytywnego. Wręcz przeciwnie…
1. Freddy Adu na testach
Kiedy pierwszy raz przeczytaliśmy o tej sprawie, w naszej głowie zaświeciła się lampka – „mają rozmach skur*isyny”. No a potem poznaliśmy szczegóły, sytuacja się rozwijała i już tak różowo nie było. Sandecja co prawda osiągnęła swój cel – rozgłos w związku z rzekomymi testami legendarnego wonderkida powstał ogromny, bo pisała o niej prasa na całym świecie, co możecie sprawdzić tutaj.
Z drugiej strony był to klasyczny przykład sytuacji „nieważne jak mówią, ważne, że w ogóle mówią”. Burza rozpętała się, gdy do internetu wyciekły sms-y, jakie sam Adu wymieniał na ten temat. Okazało się, iż tak naprawdę nikt go nawet nie sprawdził, choć Amerykanin przyjechał do Polski pracować nie jako maskotka, tylko piłkarz. Trener Mroczkowski uparł się jednak, aby faceta kompletnie olać, bo nikt wcześniej nie skonsultował z nim tej operacji. Potem zaś Arkadriusz Aleksander, dyrektor sportowy Sandecji, przyznał otwarcie, że chodziło tylko o zrobienie szumu wokół klubu. A że przy okazji próbowano zrobić debila z zawodnika, który przeleciał pół świata, aby dostać kolejną szansę w futbolu? To już nikogo nie obchodziło. Tłumaczono także, iż Freddy został odpalony, ponieważ nie przeszedł testów medycznych, lecz do tych nawet nie doszło. Ostatecznie więc wyszła z tej historii pełna groteska, w której skompromitowała się cała Sandecja, a nie niespełniony piłkarz, choć właśnie to próbowano nam wmówić.
KURIOZUM! Screeny nie moje. Posmiewisko. @SandecjaNS @K_Stanowski @cwiakala @90minut_pl @Transferyinfo @2x45info @GOL24pl pic.twitter.com/I0inL2KyIM
— Bartosz Całusiński (@caluss1992) 1 sierpnia 2017
2. Kłótnie z trenerem Mroczkowskim
– Gdybym wiedział, że po awansie do Ekstraklasy wpadniemy w taki marazm, nie przedłużałbym kontraktu. Wcześniej pracowałem tam z ludźmi, którzy wywiązywali się z obietnic, nikt nie ingerował w moje kompetencje. Władzie się jednak zmieniły, a z nowymi osobami trudniej było się porozumieć – opowiadał szkoleniowiec już po tym, jak został zwolniony. Powyżej wspomniana sprawa z Adu w roli głównej to była tylko jedna z historii, która sprawiła, że mariaż Mroczkowskiego z Sandecją nie miał prawa dłużej funkcjonować. Nie dogadywał się nawet z rzecznikiem prasowym, Marcinem Rogowskim, za którym jeszcze wcześniej wstawiał się u sterników klubu. Skrytykował go za sprawę z amerykańskim piłkarzem, a ten w odpowiedzi złożył na niego donos. – Nie wezmę udziału w konferencji prasowej, jeśli będzie prowadził ją Rogowski – ripostował szkoleniowiec, nie widząc możliwości dalszej współpracy z tym człowiekiem. A to tylko wierzchołek góry lodowej pod względem problemów z dogadywaniem się. Mroczkowski opowiadał też o kompletnej prowizorce przy organizacji meczów oraz braku strategii w prowadzeniu klubu. – Zawsze się mówi, że jest długofalowa, lecz tak naprawdę jej nie ma. Nikt nie chce o tym rozmawiać, sprawy zamiata się pod dywan – przekonywał. Nic dziwnego, że w grudniu nastąpiło rozstanie. Kto chciałby tkwić w takim toksycznym związku?
3. Wyprowadzka z domu
– Awansowaliśmy z I ligi dzięki zwycięstwom na własnym stadionie, ale nie mogliśmy korzystać z niego w Ekstraklasie. Przez cały sezon musieliśmy grać jak na wyjeździe – opowiadał Grzegorz Baran, słusznie zauważając kolejny problem, z jakim Sączersi nie potrafią sobie poradzić. Kibice co prawda zamierzają kontynuować akcję „#StadionDlaSandecji”, ale powiedzmy sobie szczerze – aktualnie ani oni, ani ich ukochany klub nie mają zbyt wielu asów w rękawie, aby przekonać do miasto do takich inwestycji. Bo przecież wiadomo, że żaden szejk Sandecji nie prowadzi i nie wyłoży sobie od tak kilkudziesięciu baniek na budowę nowej areny. Skoro nawet na transfery brakowało kasy, to nie ma o czym gadać. Tym bardziej, że przecież nikt nie podchwycił pomysłu, gdy nowosądeczanie jeszcze występowali w Ekstraklasie. Po spadku do I ligi ten jakże ważny argument nie ma racji bytu. Zresztą, prezydent Ryszard Nowak nigdy nie był entuzjastą względem rozbudowy klubowej infrastruktury.
4. Kogo obchodzą kibice?
Ale w sumie czego my oczekujemy od klubu, który udowodnił nie raz, że swoich kibiców ma głęboko w dupie? Można się oburzać na takie sformułowania, ale sorry, to jest po prostu fakt. Bo jak inaczej określić sytuację, która miała miejsce w kwietniu? Przypomnijmy – Sandecja od jakiegoś czasu swoje domowe mecze rozgrywała na stadionie Termaliki, jednak na skutek decyzji administracyjnej, nie mogła sprzedawać biletów na mecz z Wisłą w kasach. Sternicy klubu z Nowego Sącza zapomnieli jednak, że żyjemy w epoce globalnej wioski i że mają do dyspozycji cudowny wynalazek, jakim jest internet. Zamiast poinformować fanów za pomocą tegoż medium, wywieszono kartkę na obiekcie Niecieczy, z takim oto komunikatem:
Co ciekawe, jeszcze wcześniej na oficjalnym facebookowym fanpage’u informowano, że sprzedaż wejściówek odbywa się normalnie, dlatego do Niecieczy zaczęli zjeżdżać kibice. No i pocałowali klamkę, choć wcześniej przebyli ponad 70km lub 90km, zależnie czy pochodzili z Nowego Sącza, czy też z Krakowa. Burdel komunikacyjno-organizacyjny na niesamowitym poziomie, tak samo zresztą jak brak szacunku do ludzi, którzy w jakimś stopniu jeszcze utrzymują klub.
5. Wąż w kieszeni prezesa
Wróćmy jeszcze na chwilę do tematów mieszkaniowych. Ciekawa sytuacja w ekipie Sączersów rozegrała się mniej więcej pod koniec lutego. Parsknęliśmy śmiechem, kiedy poinformował o niej Przegląd Sportowy. Były prezes, Andrzej Danek, w pewnej chwili zażądał bowiem od piłkarzy zwrotu pieniędzy za… noclegi w jego hotelu.
– Andrzej Danek, który dość dawno został odwołany z funkcji prezesa klubu z Nowego Sącza, właśnie przypomniał sobie, że w jego hotelu pomieszkiwali piłkarze Sandecji. Najpewniej wciąż rozżalony, z powodu zepchnięcia ze stołka szefa, postanowił okrutnie się zemścić na portfelach kilku graczy. Właśnie dostali wezwanie do zapłaty za noclegi w hotelu chociaż nie mieszkali w nim jako turyści zwiedzający Małopolskę, a piłkarze Sandecji zaproszeni przez klub – pisano.
Pan Danek argumentował swoje podejśćie tym, że nie powinien był utrzymywać dorosłych chłopów, grających w prowadzonym przez niego klubie. Czyżby hajsik nagle przestał się zgadzać? Słuszne podejście czy nie – po pierwsze: takie rzeczy lepiej byłoby załatwiać na bieżąco. Po drugie: raczej nie za pośrednictwem mediów, bo w innym wypadku wygląda to wszystko komicznie.
6. Bicie negatywnych rekordów
Mamy 27 lutego, Sandecja podejmuje u siebie – hehe – Zagłębie Lubin. Jest środek tygodnia, godzina 20:30, pogoda naprawdę nie sprzyja grze w piłkę, bo słupek termometru zatrzymał się mniej więcej w miejscu, gdzie liczby przechodzą w napis „piździ”. Żeby wyjść na trybuny w takich warunkach nawet himalaiści musieliby przechodzić aklimatyzację. Idealne okoliczności, by obejrzeć mecz drużyny, która rzadziej kopie piłkę niż siebie po czołach, nieprawdaż? W ten sposób pomyślało dokładnie 312 osób zasiadających tamtego dnia na trybunach w Niecieczy, tym samym bijąc negatywny rekord frekwencji w nowożytnych czasach Ekstraklasy. Swego czasu pokusiliśmy się o wymienienie kilku przyczyn, przez które zaistniała taka sytuacja:
– oba zespoły grały na wyjeździe – Sandecja 60 kilometrów od domu, Zagłebie 450 kilometrów od domu
– oba zespoły pochodzą z mniejszych miejscowości – ani Nowy Sącz z 80 tysiącami, ani Lubin z 70 tysiącami mieszkańców nie należą do największych miast Ekstraklasy
– termin – wtorek, 20.30 – oznaczał, że w najlepszym wypadku kibice Sandecji wróciliby do domu przed północą, kibice Zagłebia – koło 3-4 nad ranem
– fani Sandecji w dodatku protestują przeciw grze w Niecieczy
– okoliczni kibice, którzy mogliby zaspokoić swój głód ekstraklasowego grania, mogą to zrobić na meczach swojej lokalnej drużyny z najwyższej ligi
– a okolicznych kibiców i tak jest około siedmiuset, bo tylu mieszkańców liczy Nieciecza
Przechodniu. Powiedz Nowemu Sączowi i Lubinowi, że tu dopingowaliśmy, pośród kukurydzy i halucynacji z zimna.
7. Wyniki sportowe
Zostawiliśmy sobie ten punkt na deser, ponieważ były one wypadkową wielu wyżej opisanych kwestii, choć i zwykłej jakości również w tej ekipie brakowało. Po prostu. Nie ma się co oszukiwać – ekipa ta została stworzona na bazie graczy, którzy nawet od Ekstraklasy wyraźnie odstawali poziomem. Niektórzy aż do tego stopnia, że zaczęliśmy szukać dla nich nowych profesji.
Bez urazy, ale jeśli za lokalnego Andreę Pirlo musi robić Roman z Na Wspólnej Wojciech Trochim, to po prostu nie ma co marzyć o wybitnych rezultatach. Doceniamy tego zawodnika za wiele cech, głównie wolicjonalnych, bo – podobnie jak np. Dawid Szufryn – zaangażowaniem i determinacją mógłby obdarzyć wielu zblazowanych ligowców, ale piłkarsko to dla niego oraz innych mu podobnych zbyt wysoki poziom. Seria 23 kolejnych meczów bez wygranej nie miała swojego źródła w mocach nieczystych, lecz właśnie w braku odpowiedniej jakości całego zespołu, a także w paru dziwnych decyzjach personalnych. Nie potrafimy znaleźć logicznego wytłumaczenia choćby na to, czemu Kazimierz Moskal przykuwał do ławki Sovsicia i Ksionza, dwóch chyba najbardziej kreatywnych zawodników zespołu. Mówił co prawda, że chce, aby jego drużyna możliwie najlepiej broniła, a ci dwaj nie są specjalistami od tego, ale skoro Sandecja parę miesięcy spędziła na samym dnie tabeli, to czego tu było bronić? Bez sensu. Wiadomo, oni też żadnych gwarancji na utrzymanie nie dawali – nam po prostu chodzi o maksymalizowanie możliwości zespołu. Wydaje się jednak, że Moskal jeszcze dodatkowo tę ekipę ograniczał i nawet coachingowe metody kibiców nie przynosiły oczekiwanych efektów.
No ale może Moskal po prostu wyszedł z założenia, iż jeśli Sączersom nie pomogli Ksionz oraz ksiądz, to tym bardziej nie ma sensu, żeby on próbował.
***
Sporo tego nazbierało się jak na jeden sezon. Fakt, momentami mieliśmy niezły ubaw, bo niektóre z powyższych rzeczy dałoby się zaadaptować do skeczów Monty Pythona, ale po chwili namysłu stwierdzamy jednak – dobrze, że ten kabaret kończy już występy na ekstraklasowych salonach. Ani sobie nie poprawiał sytuacji pod względem wizerunku, ani całej lidze. Nie o takie urozmaicenia nam chodziło, gdy wielokrotnie narzekaliśmy na atrakcyjność Ekstraklasy. Dlatego dziś, słowa, które niedawno Wojciech Kowalczyk kierował ku Termalice, pozwolimy sobie zacytować również w kontekście Sączerów: lećcie z tej ligi w cholerę.
Fot. 400mm.pl