Syndrom Odry Wodzisław. Kiedy dotknie Podbeskidzia?

redakcja

Autor:redakcja

27 września 2013, 13:34 • 4 min czytania

Podbeskidzie ugrało w tym sezonie jeden komplet punktów – z Koroną, którą w ostatnich miesiącach na własnym boisku zlał już każdy. Niektórzy nawet po dwa razy. W miniony poniedziałek bielszczanie wyszli na boisko w składzie, który wypadałoby uznać za żywy manifest pod tytułem: „nie mamy kim bronić Ekstraklasy”. Składem tak śmieszno-strasznym, że na samo wspomnienie dostajemy gęsiej skórki. Czasem (albo i jeszcze częściej) pastwimy się nad Rybanskym, który bez dwóch zdań jest parodystą pierwszej klasy, przy czym problem polega na tym, że w ostatnich 2 – 3 meczach nawet od niego było w Bielsku wielu słabszych.
Z Ladislavem czy bez, nie ma dziś w Ekstraklasie drużyny równie niekompletnej i słabej personalnie.

Syndrom Odry Wodzisław. Kiedy dotknie Podbeskidzia?
Reklama

Dwa lata temu, w pierwszym sezonie na tym szczeblu, Podbeskidzie zaczynało w składzie, który z perspektywy czasu prezentuje się równie beznadziejnie: Zajac – Cienciała, Dancik, Konieczny, Osiński – Sokołowski, Metelka, Kołodziej, Malinowski, Rogalski – Demjan.

Kim wtedy byli Osiński, Metelka albo Dancik? Ł»ycie brutalnie zweryfikowało, kim byli, ale też kim są dzisiaj. Osiński kopie się w Zawiszy Rzgów, Dancik w rezerwach Podbeskidzia, Metelkę widziano ostatnio w SFC Opava. Cienciała z kolei gra w Odrze Opole. Paradoksalnie, tamto, jadące na entuzjazmie beniaminka, Podbeskidzie zainaugurowało sezon niewiele lepiej od dzisiejszego. Po dziewięciu meczach miało dziewięć punktów. Wystarczyłoby zamienić jeden remis, na przykład ten z Widzewem, z którym bielszczanie prowadzili i bieżący bilans niczym nie różniłby się od tamtego. Tyle że ówczesne Podbeskidzie odpaliło. Na te parę miesięcy, które pozwoliły utrzymać Ekstraklasę. Miało napastnika, który w sezonie umiał strzelić choć te marne sześć goli (wstyd nam wychwalania takiej liczby brzmi, ale idziemy o zakład, że obecni gracze Podbeskidzia będą mieć z tą liczbą problem). Miało też kreatywnych zawodników w środku pola – Ziajkę i Patejuka – którzy zaczęli ciągnąć zespół tak, jak nikt się tego po nich nie spodziewał.

Reklama

Porównując „było” i „jest”, największą różnicę widać właśnie w środku pola i całej grze do przodu. Tamta drużyna przede wszystkim bardzo chciała i momentami (!) naprawdę GRAفA w piłkę. Dzisiaj w całości anemiczna jest jak Adam Deja. Obrona z Telichowskim, Sokołowskim czy Pietrasiakiem stanowi jako taki fundament, ale właśnie pomoc, strefa newralgiczna dla konstruowania akcji, błagalnie woła o litość.

Weźmy ten ostatni mecz z Pogonią. W drugiej linii zagrali: Deja – słynny „młody Deja”, najbardziej nieczujący gry zawodnik w Ekstraklasie, poruszający się jak Charlie Chaplin. Wszystko, co dzieje się w środku pola, dla niego dzieje się za szybko. Urban – Rudolf Urban. Zawodnik pierwszoligowy i nie wyżej. Tyle. Kwame – chłopak z trzeciej ligi, który w swoim debiucie z Legią był najlepszy w drużynie, póki nie zrobił karnego, ale nie ma powtarzalności, nieważne na której akurat gra pozycji. Bujok – o, to dopiero jest historia. Nie zamierzamy wchodzić w buty trenerów – ani Podbeskidzia, ani BKS-u Bielsko-Biała, ale Bujok w poprzednim sezonie nawet w trzeciej lidze nie mieścił się w wyjściowym składzie i po tym, co zobaczyliśmy z Pogonią, nie uważamy tego za przypadek. فatce odpuścimy, bo choć wirtuoz z niego żaden, przynajmniej wiadomo, czego mniej więcej po nim oczekiwać. A tego nie można powiedzieć na przykład o Wodeckim, który przez chwilę ciągnął zespół, ale w ostatnich 3 – 4 meczach znów zagrał bardzo słabo.

Tematu napastników nawet nie chcemy poruszać, zresztą każdy wie jak to wygląda. Od razu przypomina nam się pewna scenka, którą w najgorszych czasach dla Polonii Bytom opowiadał nam Jacek Trzeciak.

Czasem dostaję telefon…
– Jacek, widziałem mecz. Coś trzeba zmienić. Może tego zawodnika odsuń, zastąp innym.
– Ale ja już nawet nie mam kim. Widziałeś wszystko, co mam…
– No ale przecież nowego zawodnika wprowadź.
– Nie mam.
– Jak nie masz?
– No nie mam.
– Ahaa, to wiesz co? Zadzwoń za tydzień.

Michniewicz niby ma kogo wprowadzić. I wprowadza – raz Pawelę, później Wodeckiego, potem znów Malinowskiego. Za chwilę spróbuje pewnie również Chmiela. Ale przecież to wszystko albo nominalni pomocnicy, albo w większości goście pokroju Dudzica, którzy znaleźli się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, więc w tej Ekstraklasie zaistnieli, ale żaden poważny zespół nie ruszyłby ich nawet kijem. Oczywiście w sensie sprowadzenia ich do siebie.

Kasperczyk, którego wkładu nikt poza Bielskiem nie docenił, skoro pracuje dziś na trzecim szczeblu, zrobił z Podbeskidzia zespół Ekstraklasy na SIEDEM MIESIĘCY. Działało od września do lutego, później zaczęły się problemy. W poprzednim sezonie Michniewicz powtórzył ten manewr od lutego do maja. Pytanie: czy to nie chwilowa poprawa stanu zdrowia następująca tuż przed śmiercią?

Przy tak dużych problemach kadrowych, organizacyjnych, płacowych, infrastrukturalnych przez chwilę można się w Ekstraklasie powieźć. Chętnych do spadku u nas nigdy nie brakuje, czasem więc wystarczy jedna lepsza runda, ale na dłuższą metę tak się na tym szczeblu funkcjonować nie da. Bujokiem i Cienciałą można bronić Ekstraklasy raz, drugi czy trzeci, ale trzeba mieć świadomość, że kiedyś się nie uda. فatwo przekroczyć granicę i stać się drugą Odrą, której pół kraju życzy spadku.

Aż sami jesteśmy ciekawi opinii – czy to już druga Odra? Czy może są jeszcze tacy, poza Bielskiem, którzy czerpią… przyjemność z oglądania Podbeskidzia w Ekstraklasie?

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama