Trener, który przez całą swoją karierę nie wyściubił nosa poza Polskę, chyba że po to, by dostać szybki oklep od przedstawicieli innych lig (w porywach: zremisować na Malcie), stwierdził właśnie, że ta liga jest tak nędzna, iż nie ma nawet kogo powołać. No, może na siłę trzech. Jeśli przyjmiemy, że w słowach Waldemara Fornalika jest sporo racji, to zadać trzeba podstawowe pytanie: czy selekcjonerem nie powinien być ktoś, kto jednak widzi więcej od innych i – co za tym idzie – ktoś, kto jednak dostrzega piłkarzy, z których można ulepić drużynę? Po co kadrze Fornalik, skoro ten w wywiadach wywiesza białą flagę?
Słowa Fornalika brzmią jak poddanie się. Oczywiście on zaraz doda, że został źle zrozumiany, że się wcale nie poddaje, że wierzy, że piłka jest okrągła, a bramki są dwie i że wszystko się może zdarzyć, a w ogóle to na Wembley raczej wygramy, bo niby dlaczego nie? Gdzieś z tyłu głowy będzie miał, że zdarzyć się może przede wszystkim jedno: im więcej miesięcy na stanowisku selekcjonera, tym więcej 150-tysięcznych pensji. Rezygnacja formalna nie wchodzi więc w grę, natomiast rezygnacji mentalnej właśnie doświadczyliśmy. Trener zwątpił, niechcący wygadał się w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” ze swoich rzeczywistych poglądów na własne i drużyny możliwości.
Selekcjoner, który stwierdza, że nie ma z czego selekcjonować, powinien podać się do dymisji i ustąpić miejsca komuś, kto wciąż w możliwości selekcyjne jednak wierzy. Dla Fornalika najlepsi są jak widać ci, których w ogóle nie ogląda (czyli wszyscy grający poza Polską – czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal), a tych, których ogląda co tydzień, nawet nie bierze pod uwagę. To jasno oznacza, że facet nie potrafi znaleźć nikogo, kto pasowałby do jego koncepcji, nie ma pomysłu, po prostu nie wie, co robić dalej. Poza tym, żeby trwać.
Kibic może nie widzieć kandydatów do kadry, dziennikarz może nie widzieć, słaby trener może nie widzieć. Ale kiedy nie widzi żadnych trener kadry narodowej, to jego praca przestaje mieć sens.
Jerzy Engel jako selekcjoner wymyślił sobie kilku piłkarzy – Olisadebe był w kadrze lepszym napastnikiem niż w klubie, wziął Kryszałowicza, nagle palnął o Ł»ewłakowach, co nie okazało się takim złym pomysłem. Beenhakker zaskoczył Matusiakiem, Golańskim czy Bronowickim (no dobra, później jeszcze Zahorskim i Pazdanem), natomiast smutny Waldemar rozłożył ręce i powiedział: ni ma! Ni ma!
Sprawa jest więc wreszcie jasna: selekcjonera też ni ma. Zdezerterował. Jest facet pobierające pensję.