Po pierwszej kolejce pierwszej ligi, w której mecze naprawdę przyzwoite przeplatały się z antyfutbolem, byliśmy przygotowani na wszystko. Czysto teoretycznie do obejrzenia na Orange Sport podano widowiska w najgorszym razie przeciętne. Arka z ambicjami, z niezłymi nazwiskami i śliczną murawą na równie pięknym stadionie kontra GKS Tychy, który już w poprzednim sezonie udowodnił, że potrafi napsuć krwi nawet najsilniejszym rywalom. Dzień później – mecz z szeregiem podtekstów, na czele których stał ten najważniejszy – powrót Bogusława Baniaka do Legnicy. Miedź – Flota, czyli starcie pierwszoligowego magnata finansowego z wkurzonym, podrażnionym i chcącym udowodnić swoją wartość zbiorem wykolejeńców ze Świnoujścia.
Co do meczu z soboty – był zjadliwy. Arka potrafi – jako jeden z nielicznych zespołów w Polsce – grać krótkimi podaniami, co skutkuje na przemian szybkimi, efektownymi akcjami oraz fatalnymi stratami w środku pola. Tym razem tych pierwszych było nieco więcej, a tym który zrobił różnicę stał się Marcus Vinicius da Silva. Jeśli nie kojarzycie „Viniciusa” – w ubiegłym sezonie funkcjonował głównie jako Marcus da Silva, natrzepał sporo goli, przy tym często cofając się po piłkę i samodzielnie obsługując napastników. To co zwraca uwagę – ułożona noga przy dośrodkowaniach. W pierwszej lidze większość zagrożenia podbramkowego wynika właśnie z klasycznego „pierdolnij na chorągiewkę, a Stefan niech zarzuci na aferę”, co w szczególny sposób podkreśla rolę tych dośrodkowujących. Są tacy, którzy potrafią sobie przy tym połamać głowę, a są i tacy, którzy wypatrzą nawet Marcina Garucha z Miedzi (158 cm). Da Silva, Vinicius, Marcus, czy jakkolwiek go nazwać, dorzuca zazwyczaj na nos. O tym, jakie to ważne, niech świadczy analiza ofensywy Miedzi Legnica z ubiegłego sezonu, której forma była całkowicie zależna od dyspozycji Piotra Madejskiego/Wojciecha Łobodzińskiego. Kończyły się dokładne wrzutki i szarpanie na skrzydle – kończyło się granie.
Arka więc strzeliła trójczynę, po dobiciu centro-strzału (chust wie, co chciał osiągnąć Pruchnik plasowanym uderzeniem z boku pola karnego, ale okazało się, że Misztal takie piły pluje), potem po dośrodkowaniu i wreszcie z rzutu karnego pewnie wykonanego przez Marcusa/Viniciusa/Marcusa da Silvę.
Dzień później z kolei – jak określił to Piotr Dumanowski z Orange Sport – „vendetta Bebeto”. Wszystko się zgadza – Bogusław Baniak aparycją nie odbiega od włoskich Donów, uczesanie typowo sycylijskie, jego zespół to ludzie rzuceni na margines (Nwaogu pogoniony z Arki po fatalnie przestrzelonym karnym, Grzelak od ośmiu lat odbudowujący formę), a on sam powrócił wraz z nimi do swoich byłych pracodawców. Jak w klasycznym filmie – źli (w tej roli nieco z musu Miedź) ostrzeliwali głównych bohaterów, ale ze skutecznością godną szturmowców w białych hełmach z „Gwiezdnych wojen”. Jeśli dobrze zapamiętaliśmy grafikę – oddali w meczu jeden? Dwa celne strzały? Tymczasem Bebeto i jego ekipa z kliniczną dokładnością, pięć kopnięć w bramkę, z czego dwa celne. Wynik? Dwa do jednego. Bebeto zdmuchnął dym z lufy swojego pistoletu. Mówiąc już jednak zupełnie serio – to był po prostu dobry mecz, w którym może i nie było wielu składnych akcji, czy potężnych bomb, po których ręce same składały się do oklasków, ale trochę solidnej, ligowej rzeźni, jaką nawet najbardziej wytrawni koneserzy lubią momentami włączyć w ramach łyku folkloru po wszystkich Barcelonach i Manchesterach.
Niezła gra Grzelaka, który technicznie jest na innym poziomie, niż cała pierwsza liga, wreszcie skuteczny Nwaogu, parę błyskotliwych akcji kombinacyjnych, wspomniane dośrodkowania (zresztą dwa z trzech goli padło po centrach). Przyjemnie się to oglądało, nawet jeśli liczne strzały Miedzi lądowały wszędzie, tylko nie w okolicach bramki.
***
Osobne parę słów i pochwały należą się:
– Filipowi Burkhardtowi za trafienie z połowy boiska
– Sołdeckiemu i spółce za bramkową akcję, ale jednocześnie Dolcanowi za najbardziej piorunujące dwie minuty tej kolejki (bonusowo – Zjawińskiemu za pokrętło)
– Danielowi Brudowi za pierwszą, od momentu gdy go poznaliśmy, akcję, za którą możemy go pochwalić (wykorzystanie rzutu karnego)
Tyle w tym tygodniu, pierwszą ligę należy dawkować z rozsądkiem, więc kolejny mecz w Orange Sport dopiero w sobotę o 20.00.