Kowalczyk zagra w Wołdze, „Kotor” przeprasza, Brożek ze Śląskiem od początku

redakcja

Autor:redakcja

03 sierpnia 2013, 08:58 • 12 min czytania

Zapraszamy na sobotni przegląd prasy. W poszukiwaniu ciekawych materiałów zajrzeliśmy do siedmiu tytułów prasowych. W trzech z nich znaleźliśmy teksty lub wywiady z Sebino Plaku.

Kowalczyk zagra w Wołdze, „Kotor” przeprasza, Brożek ze Śląskiem od początku
Reklama

FAKT

Błaszczykowski: Nie tak traktuje się legendy.

Reklama

To nie tak powinno wyglądać. Przed sezonem Wisła rozstała się z Radosławem Sobolewskim (37 l.). – Zabolało mnie to. Osobie, która zdobyła z klubem tyle tytułów, należy się jakiś szacunek – mówi Jakub Błaszczykowski (28 l.). – Radka powinno się zostawić w klubie. Dawał tej drużynie znacznie więcej niż piłkarze, którzy przychodzili do Wisły na rok i nie miało to dla nich większego znaczenia – mówi Błaszczykowski, który nadal pozostaje w kontakcie z kolegami z Wisły. – Jeśli chcemy, aby szanowano nas na zachodzie, najpierw musimy szanować siebie samych. Bardzo bolało mnie to, w jaki sposób się z nim rozstano. Grał w Wiśle prawie 10 lat, zdobył wiele tytułów, więc jakiś szacunek mu się należy – dodaje piłkarz Borussii. – Radek był ważną postacią tej drużyny. Mimo, że nie gra już z nami, nadal często się widujemy. Nasze relacje się nie zmieniły – mówi kapitan Wisły Arkadiusz Głowacki (34 l.). Zapewne powiedziałby więcej, ale wciąż jest zawodnikiem krakowskiego klubu.

Sebino Plaku: Oto nowa gwiazda ekstraklasy.

Do Śląska trafił po znajomości. Po pierwszych meczach w naszej lidze wydawało się, że poziom go przerósł. – W Polsce gramy piłkę bardziej siłową, a w dodatku jest mało miejsca na boisku – tłumaczył swoje słabe występy. Teraz już wszyscy wiedzą, że Sebino Plaku (28 l.) nie nadaje się do gry w ataku. To urodzony skrzydłowy, w szatni nazywają go demonem szybkości. Przed meczem z Belgami nawet jego żona zawitała na Oporowską, by zwiedzić nowe miejsce pracy męża. – W czwartek wygraliśmy dzięki świetnej atmosferze i wsparciu kibiców. To nas poniosło do zwycięstwa. Na naszym stadionie czuję się fantastycznie – mówi Albańczyk. Czy kapitalna bramka zaskoczyła kolegów z zespołu? – Nie, bo strzelał już tak na treningach. Jest świetny technicznie i bardzo szybki – mówi Mariusz Pawelec (27 l.). – Zawsze, gdy podczas zgrupowań jest ze mną w pokoju, to zdobywa bramkę. Tak było przed Rudarem i Brugią – śmieje się Rafał Gikiewicz (26 l.). Po ostatniej bramce Plaku zaprezentował swoje tatuaże na plecach i rękach. Najbardziej tajemniczy jest jednak ten za lewym uchem. Skrzydłowy Śląska wytatuował tam cztery drobne literki, ale nie chce zdradzać, co one oznaczają. – To już moja tajemnicJuergen Klinsmann w Bayernie robił Amerykę, 
w Ameryce stawia 
na Niemcówa – mówi Faktowi Albańczyk.

RZECZPOSPOLITA

Juergen Klinsmann buduje amerykańską drużynę multi-kulti.

W Bayernie witano go hucznie. Selekcjoner reprezentacji Niemiec, która na mundialu w 2006 roku zajęła trzecie miejsce, miał odbudować potęgę klubu z Monachium. Wytrzymał dziesięć miesięcy, zostawił drużynę na trzecim miejscu Bundesligi, zdążył już odpaść z Pucharu Niemiec i Ligi Mistrzów. Kiedy przegrywał swoje ostatnie spotkanie z Schalke, kibice dali upust swojej frustracji. Mieli wypisane wielkie bilety lotnicze na jego nazwisko – prosto do USA, gdzie Klinsmann mieszka na stałe. Krzyczeli: „Juergen raus”, albo „Juergen go home” – żeby lepiej zrozumiał. W Bayernie postawili na niego, bo chcieli zmian. Przedstawiał się jako trener z innej planety, który potrafił niemiecką kadrę przemienić z drużyny grającej siermiężny futbol, w artystów, którzy grają dla kibiców. Pięknie mówił, dobrze wyglądał i miał milion pomysłów na minutę. Kursy gotowania
Sprowadził do Monachium speców od przygotowania fizycznego, oczywiście z Ameryki. Drużyna dostała też do dyspozycji kilku psychologów, ale później sprawy szły już w mało logicznym kierunku. W nowym ośrodku przygotowawczym, wybudowanym na życzenie Klinsmanna, pojawiły się figurki Buddy, żony piłkarzy zostały zmuszone do udziału w kursach gotowania, a w klubie pojawiali się znajomi trenera – fachowcy bez renomy, za to z chęcią do eksperymentowania.

GAZETA WYBORCZA

Widzew bez Pawłowskiego, ale z… Phibelem?

Najpierw z gniazda wyfrunął Mariusz Stępiński, później – kilka dni temu – Bartłomiej Pawłowski. Dwóch „dzieciaków Mroczkowskiego”, tych najbardziej kreatywnych i najskuteczniejszych, już więc w Widzewie nie ma. Lukę po tym pierwszym udało się już zastąpić – w drużynie jest Eduards Visniakovs. Do tego فotysz świetnie odnalazł się w naszej lidze i Widzewie, strzelając w debiucie dwa gole, które dały łodzianom wygraną z Zawiszą Bydgoszcz. Teraz trener Radosław Mroczkowski ma nowe zadania, bo musi zastąpić Pawłowskiego. Nie będzie to łatwe, bo w ostatnim czasie to najlepszy zawodnik Widzewa. Jego rywale obawiali się najbardziej. – To dla nas duża i bolesna strata, ale z drugiej strony cieszymy się, że podpisał kontrakt z dobrym klubem – mówi Mroczkowski. – Postaramy się go zastąpić, trochę trzeba będzie zmienić naszą grę. W kadrze mamy innych młodych piłkarzy, którzy chcą wypełnić lukę po Bartku. Dla nich jego transfer to na pewno dodatkowa motywacja, sygnał do tego, by tak jak on pokazać na boisku pewność siebie. On dzięki niej robił tak szybko postępy. U innych jest z tym gorzej, ale na pewno się to poprawi. Chyba że… Piłkarzem Widzewa wciąż jest Thomas Phibel. Francuz za porzucenie pracy jest przesunięty do drugiej drużyny i ciąży na nim kara finansowa, podobno najwyższa w historii klubu. Na razie trenuje indywidualnie, ale wygląda na to, że Mroczkowski zmienił do niego podejście. Do niedawna przekonywał, że to definitywny koniec Phibela w jego drużynie, teraz zmienił ton. Przy okazji za zamieszanie z piłkarzem – niezbyt po sportowemu – wini dziennikarzy. – To fajny temat do pisania, ale powiem szczerze, że z 80 proc. to informacje wyssane z palca. Wiele rzeczy zostało dodanych. Gdy zamkniemy rozmowy z nim, to opowiemy dokładnie, w czym tkwił problem.

Dawid Nowak, piątkowy bohater Cracovii.

Wygraliście z Ruchem po Pana dwóch golach.
– Wynik jest zasługą całej drużyny. Zespół pracował na moje bramki, więc nie można nikogo indywidualnie wyróżniać. Mamy taki styl, że długo utrzymujemy się przy piłce, i to przyniosło korzyści. Rywale musieli przez cały mecz biegać za piłką, stracili siły, dzięki czemu w końcówce zrobiło się więcej miejsca i padły gole. Mogłem jeszcze zanotować asystę, ale Saidi Ntibazonkiza źle przyjął piłkę. Zdarza się, najważniejsze, że pokonaliśmy Ruch.

Historia zatoczyła koło…
– Rzeczywiście, ostatnie gole w ekstraklasie strzeliłem ponad rok temu właśnie Cracovii (śmiech). Potem, niestety, doznałem kontuzji, długo się leczyłem i rehabilitowałem. Cieszę się, że udało się strzelić dwie bramki. Po meczu prezes Janusz Filipiak pogratulował mi i całemu zespołowi. To miłe.

Mimo, że przychodził pan do Cracovii jako gwiazda, w meczach ligowych siada pan na ławce.
– Mam taką rolę i staram się wypełniać ją jak najlepiej. Przez rok leczyłem urazy, zaliczyłem epizody w GKS-ie Bełchatów. Trudno to było nawet nazwać rozgrywaniem meczów, bo spędzałem na boisku po 20 minut. Minął miesiąc, odkąd pracuję z Cracovią, więc pozostali piłkarze są na innym etapie przygotowań. Na pełną dyspozycję jeszcze czekam. Sam nie wiem, czy byłbym w stanie wytrzymać 90 minut. Chcę pomagać zespołowi, nawet jeśli przyjdzie mi spędzić na boisku 5 czy 10 minut.

SPORT

Tekst z wypowiedziami Rubena Jurado.

Od niedawna Ruben znów ma zresztą w szatni Piasta rodaka. – To dla mnie świetna sprawa. Wiadomo, zawsze miło mieć obok siebie rodaka. Ale żeby nie było: staramy się jak najczęściej porozumiewać po polsku – mówi. Jak to możliwe? Wszystko dlatego, że Carles Martinez bardzo poważnie podszedł do nauki naszego języka. – Zdaję sobie sprawę, jak ważna na boisku jest komunikacja. To klucz do dobrej gry. Ze słów, które zdążyłem poznać, staram się już składać zdania. Na razie jestem na etapie tych trzywyrazowych. Na przykład: „ile to kosztuje?” – demonstruje dziennikarzowi „Sportu”. Pomocnik Piasta może się pochwalić bardzo ciekawym CV. Jest w końcu wychowankiem Valencii. – Mając 18 lat, zamieniłem akademię Valencii na drugą drużynę. Później, kiedy pokazywałem dobrą formę, albo po prostu była taka potrzeba – bywałem powoływany do pierwszego zespołu. Co zapadło mi w pamięć najbardziej? Turniej Emirates Cup z 2007 roku, gdzie zagraliśmy z Paris Saint Germain i Interem Mediolan – wspomina. Teraz przyjdzie mu zmierzyć się z Górnikiem Zabrze. W zeszłym sezonie akurat te mecze Piastowi nie szły. – To prawda, tamtych meczów na najwyższym poziomie nie zagraliśmy. Ale teraz jesteśmy już bardziej doświadczoną drużyną. To powinno pomóc w zrewanżowaniu się Górnikowi. Myślę, że to będą piękne derby – mówi Ruben Jurado.

DZIENNIK POLSKI

Brożek chce zacząć trafiać już we Wrocławiu.

– Ten mecz będzie wyznacznikiem mojej formy. Chcę strzelić bramkę – mówi Paweł Brożek, który wyjdzie na boisko od pierwszej minuty w barwach Wisły w jutrzejszym spotkaniu ze Śląskiem we Wrocławiu. Kibice będą się mogli więc przekonać o ile wzrośnie siła”Białej Gwiazdy” w składzie z byłym królem strzelców ekstraklasy. – Nie grałem dla Wisły od dwóch i pół roku. Czuję się jak debiutant. Na pewno więc stres i adrenalina będą mi towarzyszyć podczas spotkania. Sam jestem ciekaw jak będzie wyglądała moja gra – przyznaje Paweł Brożek. Zaczął trenować z wiślakami w miniony wtorek, ale wcześniej przygotowywał się indywidualnie. – Paweł zaskoczył mnie in plus przygotowaniem fizycznym. Dobrze wygląda, więc musiał coś sam robić, bo nie widziałem u niego zmęczenia. Pała chęcią do gry – zaznacza trener Wisły Franciszek Smuda. Dodaje, że wiślacy jadą do Wrocławia po zwycięstwo. Oczywiście mają na uwadze, że Śląsk zagrał dobry mecz z Club Brugge KV w eliminacjach Ligi Europejskiej i wygrał 1:0. Trzeba jednak przypomnieć, że w poprzedniej kolejce wrocławianie przegrali u siebie w lidze 2:3 z Jagiellonią Białystok.

SUPER EXPRESS

Krzysztof Kotorowski: przepraszam zawaliłem

Dlaczego przegraliście w Wilnie?
– Nie zagraliśmy dobrego spotkania, miało to wyglądać zupełnie inaczej. Założenia były inne, gra inna. Rozmawiamy w szatni, tłumaczymy sobie, grubo się pompujemy, motywujemy, ale na boisku potem tego nie widać.

Jak wyglądał stracony gol z twojej perspektywy?
– Poszła wrzutka, przede mną był napastnik z obrońcą. Nawet nie wiem, czy Litwin, który wyskoczył do piłki, dotknął jej, czy nie. Interweniowałem instynktownie nogą, ale bardzo niefortunnie i padł gol. Wielka szkoda, że tak się skończyło. Nie mam pojęcia, jak to się wszystko stało. Piłka przeleciała mi jakoś pod nogą, tuż po meczu trudno mi to dokładnie ocenić, muszę sobie przeanalizować tę sytuację.

Chwilami grałeś w czapce, chwilami bez, o co chodziło?
– Słońce mocno świeciło mi w oczy, co bardzo utrudniało grę, więc od kogoś ze sztabu medycznego wziąłem czapkę z daszkiem. Nigdy jednak wcześniej w czapce nie grałem i momentami to mi przeszkadzało. Na pewno jednak nie będę zwalał winy na czapkę, bo nie ona jest winna. Nie była zbyt szczęśliwa, to fakt, po meczu gdzieś ją wyrzuciłem, mam nadzieję, że zaginęła.

Sebino Plaku: dziękuję Bogu za tego gola.

To było szczęście? Zrobiłeś idealnie to co chciałeś.
– No dobra (śmiech). Taki był plan. Ale przecież bramkarz mógł to sięgnąć. Wierzę, że to wpadło dzięki Bogu. Podarował mi tę chwilę chwały i Jemu chcę za to podziękować.

Poza krótkim epizodem w Norwegii całą karierę spędziłeś w Albanii. Nagle doświadczasz poważnej europejskiej piłki, na pięknym obiekcie, ale na speszonego nie wyglądasz.
– Pierwszy raz jak zobaczyłem stadion Śląska pomyślałem tylko: „Wow!”. Ten stadion sam w sobie już mnie motywuje. Poza tym kibice kreują niesamowitą atmosferę. Na pierwszym meczu zdziwiłem się tylko, że są puste miejsca i chciałbym, żeby na następnej rundzie już ich nie było.

Wspominasz o kolejnej rundzie, a czy Śląsk ma potencjał żeby grać w fazie grupowej?
– Z Brugge naprawdę coś pokazaliśmy. W futbolu potrzebujesz umiejętności , troszeczkę szczęścia i domieszkę wsparcia. Z tych i jeszcze kilki małych elementów, tworzy się pewna całość. Więc jeśli to wszystko dobrze wymieszamy, to czemu nie? Byłoby fantastycznie.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Brożek: Nigdy nie byłem faworytem Beenhakera.

Trener Piotr Stokowiec powiedział niedawno, że z Wisły została już tylko nazwa. A z Pawła Brożka zostało już tylko nazwisko?
– Przekonamy się, gdy zacznę grać. Wiem, że mam trochę zaległości do nadrobienia. Chciałbym wierzyć i wierzę w to, że potrafię jeszcze dobrze i przede wszystkim skutecznie grać w piłkę.

Wraca pan jednak po ponad dwóch latach spędzonych w zagranicznych klubach, z poczuciem niedosytu, a nawet klęski.
– Klęski chyba nie. Różne sprawy miały na to wpływ, że mi nie wyszło. W Trabzonsporze Burak Yilmaz nie dał mi prawie żadnej szansy, aby podjąć z nim rywalizację, bo strzelał gole niemal w każdym meczu. Natomiast transfery do Celticu i Recreativo to były takie szybkie wybory, bez przemyślenia. Potem okazywało się, że pośpiech nie był najlepszym doradcą.

Jeśli chodzi o Celtic, to można zrozumieć, bo był pan tam wypożyczony, podstawowi napastnicy zdobywali bramki, nie było podstaw, aby coś zmieniać. Niepowodzenie w Recreativo trudniej już wytłumaczyć.
– I na początku tam grałem, tylko brakowało skuteczności, a przecież z niej rozlicza się każdego napastnika. Potem trener zmienił taktykę, grał sześcioma pomocnikami, jak reprezentacja Hiszpanii, i w tej koncepcji zabrakło miejsca dla mnie, choć naprawdę ciężko pracowałem.

Kowalczyk wreszcie zagra w Wołdze.

W piątek FIFA wydała Wołdze Niżny Nowogród certyfikat Marcina Kowalczyka. Zawodnik nie zagra jeszcze w sobotę z Zenitem Sankt Petersburg, bo dokumenty dotarły zbyt późno, żeby nowy klub mógł go zgłosić do rosyjskich rozgrywek, ale będzie do dyspozycji w kolejnym meczu. – To jeszcze nie kończy tematu. Cały czas czekamy na decyzję FIFA, czy Wołga pozyska go za darmo, czy będzie rekompensata dla Śląska – mówi menedżer piłkarza Mariusz Piekarski. W poniedziałek PZPN wysłał do FIFA ostatnie dokumenty, jakie były potrzebne międzynarodowej federacji do wydania orzeczenia w tej sprawie. Śląsk cały czas utrzymuje, że prawidłowo przedłużył umowę z tym zawodnikiem. Zanim to zrobił, piłkarz podpisał kontrakt z Wołgą. Klub z Wrocławia jest zdania że to bezprawne. Z kolei Piekarski i Kowalczyk są przekonani, że mieli taką możliwość.

Sebino Plaku – morderca o twarzy dziecka.

Kiedy rozlosowano rywali dla polskich drużyn w europejskich pucharach, najwięcej mówiło się o tym, że Legia zagra przeciwko drużynie, której trenerem jest „morderca o twarzy dziecka” – tak przez lata mówiono o Ole Gunnarze Solskjaerze. Od czwartku na ustach wszystkich jest inny facet, do którego ten pseudonim pasuje jak ulał: Sebino Plaku. Ma 28 lat, ale mikrą posturą i fizjonomią przypomina juniora. Poza boiskiem zachowuje się tak, jak wygląda. Cichutki, grzeczny. Tym większym zaskoczeniem było, kiedy strzelił gola, zdjął koszulkę i okazało się, że ma tyle „dziar”, że nie powstydziłby się wieloletni pensjonariusz zakładu karnego. – Zwykle tak się nie zachowuję po strzelanych golach, ale emocje zrobiły swoje. To nie było zbyt roztropne z mojej strony. Dostałem niepotrzebną żółtą kartkę. Teraz zaczną się dyskusje, jak wyglądam, nie jak gram – bije się w piersi Albańczyk. Wie, że trener nie ma specjalnie pola manewru i zespół powinien unikać łapania kartek. Zwłaszcza tak nonsensownych. – Mam nadzieję, że strzelę dla Śląska jeszcze ważniejsze gole. Następnym razem kartki nie będzie – obiecuje Plaku.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama