Cracovia pykała, pykała i rozpykała Ruch

redakcja

Autor:redakcja

02 sierpnia 2013, 23:51 • 3 min czytania

Piątek w ekstraklasie zadał kłam starej teorii polskich trenerów o tym, że „pierwszy gol ustawił mecz”. Bo oto pierwszego gola w meczu z Cracovią zdobył Ruch Chorzów i przegrał, natomiast Pogoń pierwsza trafiła w Bydgoszczy i tylko zremisowała. Sprawdziła się natomiast inna zasada: że w polskiej lidze wciąż zwycięża minimalizm. „Niebiescy” sądzili, że Cracovia jest aż tak słaba, że nawet nie ma sensu specjalnie walczyć o gola numer dwa (podobnie chyba do drugiej połowy meczu podeszli szczecinianie). I taki Ruch zamiast grać w piłkę, próbował tylko przeszkadzać gospodarzom, co przy większym szczęściu mogło dać pozytywny efekt, ale przecież w grze w piłkę chodzi o to, by element szczęścia minimalizować.
Ruch igrał z losem, prosił się o to, by Cracovia wreszcie metodą tysiąca i jednego podania przebiła się w pole karne. I jak poprosił, tak było. Dwa gole padły w bliźniaczych okolicznościach, oba po dobitkach strzelił tymczasowo zdrowy Dawid Nowak. Na koniec mogło się to skończyć dla chorzowian jeszcze większym łomotem, bo sytuację sam na sam miał jeszcze Saidi Ntibazonkiza. Drużyna Wojciecha Stawowego wygrała w pełni zasłużenie, bo to ona chciała w tym spotkaniu grać w piłkę, to ona miała swój pomysł (nawet jeśli nie najlepszy), to u niej było „więcej piłki w piłce”. Piłkarze z Ruchu to aktualnie nadają się tylko do jednego: by przed meczem wyjść na boisko i kopnąć w trybuny dziesięć konkursowych piłek dla szczęśliwców. Problem w tym, że oni w trybuny kopią w czasie meczów i nie w ramach konkursu, tylko z bezradności.

Cracovia pykała, pykała i rozpykała Ruch
Reklama

Kilka rzeczy w tym spotkaniu wydarzyło się po raz pierwszy…

– Po raz pierwszy widzieliśmy sędziego ubranego na biało, który w obrazku telewizyjnym prezentował się jak uciekinier z zamkniętego zakładu dla obłąkanych. „Lot nad kukułczym gniazdem” kręcony w Krakowie.

Reklama

– Po raz pierwszy widzieliśmy, jak jedna z drużyn ustawia mur przy rzucie rożnym. Ten wybitnie kretyński zabieg zastosował Ruch, na własne szczęście tylko raz, bo ktoś się chyba w porę kapnął, że im więcej piłkarzy w murze, tym mniej w polu karnym.

– Po raz pierwszy widzieliśmy, jak jedna z drużyn ma posiadanie piłki przekraczające 70 procent, niestety większość tego czasu Cracovia spędziła na wymianie podań na własnej połowie. To była taka trochę nowa odmiana rugby: jakby dozwolone były tylko podania do tyłu.

Image and video hosting by TinyPic

Równie dużo emocji było w Bydgoszczy, gdzie wygrać mogli jedni i drudzy. Do przerwy Zawisza był tak słaby, że nawet gryzmoły wywieszone na płocie oglądało się z większą przyjemnością, zdawały się być bardziej estetyczne niż podania Hermesa. Pogoń, jako zespół zdecydowanie lepszy, strzelił gola, mógł nawet drugiego, a bydgoszczanie jeśli na coś zasługiwali, to tylko na politowanie (chociaż akcja Ziajki z początku meczu – palce lizać!).

Ale potem – jak to bywa – zobaczyliśmy „drugie oblicze meczu”. Okrzyki z boiska – jako że z trybun żadnych nie było – zamieniły się z leniwego „kurwa” na wściekłe „ja pierdolę!”, wykrzykiwane po kolejnych niewykorzystanych szansach. Jakim cudem Vasconcelos nie trafił do bramki Pogoni po dośrodkowaniu Geworgiana – wie tylko on sam.

Vasconcelosem Pogoni okazał się Jakub Bąk. Nie wiadomo, na co liczył, strzelając w sytuacji sam na sam prosto w Wojciecha Kaczmarka. Naprawdę sądził, że bramkarz się odsunie? Uchyli? Podskoczy? Pogoń wciąż sprawdza, jak to jest grać bez napastnika i wciąż wychodzi na to, że kiepsko. Dariusz Wdowczyk zapowiedział, że nie będzie ustawał w poszukiwaniach.

Ogólnie rzecz biorąc, nie był to najgorszy dzień dla telewidzów, i to nawet mimo debiutu komentatorskiego Wojciecha Jagody (niczego głupiego tym razem nie powiedział). Dwa kolejne mecze w sobotę, trzy w niedzielę, jeden w poniedziałek.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama