Grzelczakowi i spółce Barcelona niestraszna…

redakcja

Autor:redakcja

30 lipca 2013, 22:43 • 3 min czytania

Nazywasz się Grzelczak? Masz dwie lewe nogi i w polskiej lidze strzelasz gola raz na dziesięć meczów? Nigdy nie jest za późno byś zagrał przeciw Messiemu, postraszył swoimi strzałami samą Barcelonę, a na koniec z zerowego kąta pokonał nawet jej bramkarza. Nazywasz się Pazio? Ty też możesz powstrzymać Alexisa Sancheza. Jeden raz, drugi i trzeci. Niemożliwe nie istnieje!
Lechia Gdańsk strzeliła Barcelonie dwa gole. Do 57. minuty prowadziła z nią nawet 2:1. To nic, że z Barceloną bez Xaviego, Iniesty, bez Pique, Puyola, Alvesa i jeszcze kilku innych piłkarzy – samo w sobie i tak brzmi to już dość niepoważnie. Mniej więcej tak niepoważnie – no dobra, ładniej będzie napisać NIENATURALNIE – jak widok Wojciecha Zyski uganiającego się za Alexem Songiem.

Grzelczakowi i spółce Barcelona niestraszna…
Reklama

Nie uciekniemy rzecz jasna od tego, że mieliśmy do czynienia z piłkarską zabawą. Przyjemnym festynem, uciechą dla tysięcy ludzi, ale na pewno nie z rywalizacją sportową, które obie strony potraktowały równie serio. Jeden z trenerów przez 90 minut zdzierał gardło i co chwilę skakał przy linii jak rażony prądem. Drugi, trochę jak Jurij Szatałow przy okazji meczu pucharowego z Ursusem Warszawa, nawet nie przyjechał na stadion. Z jednej strony – trudno się temu dziwić. Z drugiej – jednak o czymś to świadczy. Napinka prowadzącego studio telewizyjne Jacka Kurowskiego w całej tej sytuacji była naprawdę godna podziwu. Facet chyba naprawdę uwierzył, że ten „supermecz” był jednak sprawą życia i śmierci.

Jest w tym jednak i druga strona medalu… Jak to w każdej zabawie, bawić można się lepiej i gorzej. Lechia bawiła się dziś całkiem nieźle. Kilku ambitnie walczących z Katalończykami chłopaków przeżyło świetną przygodę. Taki Paweł Dawidowicz jeszcze w kwietniu grał w trzeciej lidze przeciwko Gwardii Koszalin, a nagle wychodził na boisko z zawodnikami, których na co dzień ogląda się w telewizji. Mateusz Bąk pół roku temu podgrzewał sobie jedzenie na kuchence gazowej na bułgarskiej prowincji, bo klub który go łaskawie zatrudnił nie zamierzał mu płacić, a dziś ten sam Bąk bronił strzałów Messiego.

Reklama

Każdy radził sobie jak potrafił najlepiej…

– Pazio parę razy skasował Alexisa Sancheza
– Buzała przedryblował (!?) Bartrę (później oczywiście źle dograł)
– Bieniuk pięknie wsadził piłkę pod samą poprzeczkę
– Grzelczak walił na oślep z dystansu, aż w końcu walnął do siatki
– Frankowski w ostateczności próbował chwytów zapaśniczych obiema rękami.

Prawie każdy poza Marcinem Pietrowskim miał dziś swój moment. Chociaż jeden, króciutki. Każdy poza Pietrowskim, który kiedyś będzie się chwalił, że przeciw Barcelonie zagrał 8 minut.

Oczywiście w kółko można by wracać do tego samego i przypominać prawdziwą rangę spotkania, o której świadczy: a) wynik, b) skład Barcelony, c) gra Barcelony, d) brak jej pierwszego trenera… I tak dalej, można by pewnie jeszcze chwilę wyliczać. Ale nie zmienia to faktu, że trudno było od piłkarzy Lechii czegokolwiek więcej wymagać. Wstydu nie przynieśli. Zaprezentowali się godnie. Valerenga Oslo przed paroma dniami z Barceloną w niemal tym samym składzie przegrywała 0:3 po 13. minutach i 0:7 do końca. Nie miała Bieniuka, któremu piłka pod odpowiednim kątem odbiłaby się od głowy. O Grzelczaku nie wspominając.

Jedno aż się samo ciśnie na usta. Czy nie dałoby się czasem tak zagrać w poważnym meczu? Z taką ambicją? Od początku do końca? Choćby w polskiej lidze. Gdzieś, gdzie jednak chodzi o punkty.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama