Polska liga to taki dziwny twór, w którym nawet truposz potrafi nagle ocknąć się, otworzyć oczy, wstać i zacząć warczeć i straszyć przechodniów. W świecie komiksów to się chyba nazywa Zombie, a w świecie naszej ekstraklasy – Widzew Łódź oraz Wisła Kraków. „Biała Gwiazda” nie zagrała dzisiaj dobrego meczu, w sumie to nawet nie jesteśmy pewni, czy zagrała średni, ale znienacka rzuciła się na Koronę i jakimś cudem ją pokonała.
Było 2:2, mecz zbliżał się – jak to napisaliby romantycy – ku końcowi, już się wydawało, że jeśli ktoś zdobędzie zwycięskiego gola, to jednak gospodarze. Okazję miał przede wszystkim Przemysław Trytko, ale niestety chociaż to sympatyczny chłopak, to ciągle trzeba podkreślać, że najbardziej pożyteczne, co w polskim klubie kiedykolwiek zrobił, to ubrał choinkę w Białymstoku (a później ją rozebrał). Zamiast skierować piłkę do siatki, kopnął w Miśkiewicza.
Kilka minut później Korona tak bardzo chciała zapolować na trzy punkty, że przy rzucie z autu w pole karne Wisły pobiegli w zasadzie wszyscy, poszła kontra, dwóch na jednego, co zakończyło się rzutem karnym. Można było sądzić, że duet Sarki – Burliga zrobił wszystko, aby akcję spieprzyć, ale z pomocą przyszedł Paweł Golański, który postanowił zatrzeć pozytywne wrażenie z poprzednich 90 minut. Skoro więc z konkursu na najlepszego zawodnika spotkania wypisał się kielecki obrońca, to zaszczytne miano przypadło Łukaszowi Gargule, sensacyjnemu zdobywcy dwóch goli.
