– Na inaugurację nie przynieśliśmy wstydu – powiedział Marcin Brosz, niespecjalnie zrozpaczony tym, że pucharowa przygoda Piasta okazała się przygodą może nie na jedną noc, ale na noce dwie. W dodatku nie była to upojna noc w Paryżu, nie była to kolacja ze śniadaniem w Londynie, nie był to wypad na bunga-bunga do Mediolanu, tylko nadstawienie tyłka w brudnej bramie na azerskim wygwizdowie. Znak czasów. Sami apelowaliśmy o to, by nie wymagać od polskich zespołów cudów, by tych naszych ogórków traktować jak ogórków, ale nie sądziliśmy, że pierwszy naszymi radami przejmie się trener i po odpadnięciu po dwumeczu z drugą drużyną ligi azerskiej wzruszy ramionami. Wiąże się z wczorajszym meczem Piasta kilka dziwactw…
Dziwactwo numer jeden
Kibice dali sobie wmówić, że Karabach jest mocny i że dysponuje wielkim budżetem. Jest to piramidalna bzdura. Gdyby Karabach dysponował naprawdę sporymi pieniędzmi, ściągałby do siebie piłkarzy, którzy cokolwiek w futbolu znaczą. Tymczasem ściągnął Gruzina, który nie sprawdził się w jednej z najgorszych drużyn 2. Bundesligi (napastnik, który strzelił jedną bramkę w sezonie), a gwiazdą jest zawodnik, który przez cały poprzedni sezon rozegrali w lidze belgijskiej… 55 minut. Zespół nie jest też naszpikowany reprezentantami kraju, chociaż gra w nim kapitan kadry – Sadygow. Ten sam Sadygow, który miał zaszczyt przyjąć od kadry Pawła Janasa osiem goli (tak, tak – 8:0 przy Łazienkowskiej).
Istnieje przeświadczenie, że w Azerbejdżanie płaci się dziś takie pieniądze, że poziom niesamowicie podskoczył. Owszem, płaci się tam więcej niż kiedyś, ale to jest w sam raz na tyle, by ściągnąć… Pawła Kapsę czy Dawida Pietrzkiewicza (u nas anonim, tam go chcą do kadry). Gwiazdą tej ligi jest 30-letni Brazylijczyk Nildo, sprowadzony z polskiej pierwszej ligi, konkretnie z Łęcznej. W całej lidze nie występuje ani jeden poważny zawodnik, a nawet Piast ma od Karabachu wyższy budżet.
Niech o poziomie ligi azerskiej najlepiej świadczą wyniki z europejskich pucharów. Otóż Karabach jest jedyną drużyną, która gra dalej. Khazar przegrał wczoraj 0:8 z Maccabi Hajfa (w dwumeczu 0:10!), Inter Baku musiał uznać wyższość norweskiego Tromsoe, a mistrz kraju pożegnał się z eliminacjami Ligi Mistrzów już po dwumeczu z albańskim Skenderbeu Korce.
Dziwactwo numer dwa
Chwaleni są piłkarze Piasta za to, że podjęli walkę i dali z siebie wszystko, a szczególne brawa zebrał Mateusz Matras. Nas jednak zastanawia, jak to możliwe, że tylu zawodników po 90 minutach walki z azerskim przeciwnikiem ma problemy nie tylko z bieganiem, ale nawet z chodzeniem. Matras wyglądał na człowieka, który w czasie tych 90 minut zdążył przebiec maraton, zaliczyć pięćdziesiąt długości basenu, no i jeszcze śmignął ze stówkę na rowerze. Fajnie, że się starał, ale naprawdę zadajmy sobie pytanie: czy piłkarzy (bo nie tylko Matrasa, ale też np. Izvolta) powinny łapać aż takie skurcze po zupełnie zwykłym meczu, rozgrywanym w zupełnie zwyczajnej temperaturze i w zupełnie zwyczajnym tempie?
Zamiast bić brawo, że boli, a oni biegną dalej, spytajmy się: a w sumie dlaczego boli? Matras wyglądał po 90 minutach, jakby go z krzyża zdjęli. Z jednej strony imponował uporem, ale z drugiej dziwnie szybko zbuntował się organizm zawodowego sportowca.
Dziwactwo numer trzy
Karabach był rozstawiony w losowaniu, a Piast nie – dlatego to lepszy zespół. Dość często słyszeliśmy tę głupotę. To logiczne, że Piast nie mógł pochwalić się wysokim miejscem w klubowym rankingu, ponieważ dopiero debiutował w pucharach. Ale za rok w pucharach zagra AS Monaco, też nie będzie mogło się pochwalić zbyt wieloma punktami, co nie będzie znaczyć, że to nędzna drużyna. Karabach – tu zepsujemy humor fanom Piasta – nie jest żadną azerską potęgą. W XXI wieku ten zespół ani razu nie został mistrzem Azerbejdżanu i dwa razy zdobył puchar kraju (ostatni w 2009 roku). Całkiem niedawno (sezon 2011/2012) w ogóle nie zdołał zakwalifikować się do europejskich pucharów.
– Na inaugurację nie przynieśliśmy wstydu – powiedział Brosz i miał rację w tym sensie, że jego zespół nie przegrał 0:6. Jednak zebrania batów od przedstawiciela ligi Azerbejdżanu jednak nie traktowalibyśmy z aż tak wielkim luzem. Nawet nikła porażka to wciąż wstyd. Może – zważywszy na możliwości Piasta – lekki wstyd, ale ciągle wstyd. A już na pewno oczekiwalibyśmy od Marcina Brosza chociaż lekkiego podenerwowania. Na Boga, wyeliminował go Karabach Agdam, a nie AC Milan!
Dziwactwo numer cztery
Nie mogąc zbyt wylewnie pochwalić swoich piłkarzy, Marcin Brosz pochwalił organizację meczu. Ł»e organizacyjnie to już w Gliwicach Europa. Ale że niby o co mu chodziło? Ł»e prądu nie odłączono? Ł»e trawa była skoszona? Ł»e w kiblach był papier toaletowy? Po prostu działacze Piasta zorganizowali zwykły mecz piłkarski, zupełnie taki sam jak mecz z Zawiszą czy Widzewem. Czym tu się chwalić? Ludzie przyszli, wyszli… Tyle.
Niestety – na mecz pucharowy w tym roku już nie będą mieli okazji wrócić.