Jeśli ktoś się zastanawiał czy Legia jest w stanie wygrać mecz w pucharach bez torturowania własnych kibiców, zamiast tego torturując przeciwnika strzelanymi golami, to już wie – nie może. Jest wprawdzie w trzeciej rundzie, Walijczycy w rewanżu nawet nie zbliżyli się do odrobienia straty, ale styl w jakim znów to się odbyło może niepokoić. Zaraz pewnie się dowiemy, że ze słabymi gra się trudniej, że później się to zmieni, bo Molde zagra w piłkę, ale sorry – wszystko to już było. Jeśli z takim rywalem jak dzisiejszy kopie się wolno i czytelnie, to nie zagra się inaczej z przeciwnikiem obiektywnie znacznie, znacznie lepszym.
Pierwsza połowa znów odbija się nam czkawką. Jasne, wynik meczu sprzed tygodnia nie wymagał od Urbana nerwowych reakcji. Można było stać przy linii i przyglądać się rozwojowi sytuacji. Ale (spodziewana) retoryka w stylu „do awansu wystarczał nawet remis”, „obojętnie jak, byle wreszcie była Liga Mistrzów” to retoryka na dłuższą metę niebezpieczna. W dotychczasowych meczach Legii w tym sezonie tylko dwójka zawodników – Kuciak i Radović – za każdym razem wychodziła w pierwszym składzie. I dziś chwilami można się było zastanawiać która jedenastka: ta z Widzewa, czy ta pucharowa jest bardziej pierwsza, a która jednak bardziej rezerwowa. Przez większość czasu nie było tego widać.
TNS – jedyny profesjonalny klub w walijskiej lidze – gra w piłkę dość przewidywalnie. W pierwszym meczu wprawdzie udało mu się nawet na jakiś czas zepchnąć Legię do obrony, ale generalnie wszystko odbywa się po wyspiarsku – przejęcie i laga do przodu, szybkie przeniesienie akcji, bez zbędnych kombinacji. Jeśli nie liczyć niebezpiecznej straty Dossy Juniora na początku albo dośrodkowania, którego przed przerwą nie dosięgnął Wilde, tym razem Legii nie zagroził. Ale jakby tak się dłużej zastanowić, to i jej nie tak wiele w tym meczu się udało. W pierwszej połowie – nic, zupełnie, poza optycznym zepchnięciem Walijczyków do obrony. Jakiś groźny strzał? Nie bardzo. Może któraś z wrzutek przyniosła skutek? Gdzie tam. Legia ponoć dyktowała warunki, ale znów dosyć pobłażliwie. Dobrze, że oglądaliśmy to wszystko w telewizji, to przynajmniej mieliśmy jednego dobrego zawodnika – Laskowskiego. Ale on goli Molde nie strzeli.
Po przerwie wreszcie Legii wpadło, losy awansu ostatecznie się rozstrzygnęły. Oddajemy więc, co wypada oddać – Radović dograł tak, że palce lizać, dobrze wykończył Dwaliszwili. Fajnie, brawo. Brawo za tę akcję. Ale niekoniecznie już za pozostałe, bo w nich znów wszystko było statyczne w jednostajnym tempie. A kiedy już robiło się bardziej dynamicznie, to większość piłek i tak lądowała w malinach. Nie ma sensu robić z tego wyniku alibi legionistów, jeśli gołym okiem widać, że wcale nie jest świetnie. Ot taka nasza polska mizeria – na walijskie ogórki wystarczyła, niekoniecznie musi wystarczyć później. Są obawy.
Mówią, że Molde słabe, że dziesiąte w lidze, a jeszcze niedawno ostatnie. Ale czy naprawdę słabsze? Solskjaer po wczorajszym meczu ze Sligo Rovers mówił: „Jeśli zagramy z Legią tak, jak dziś w pierwszej połowie, to nie mamy szans”. Jeśli widział dzisiejszy mecz w Warszawie, może mieć już nieco inne zdanie.
Licytacja trwa w najlepsze.