Jeszcze się do niego na dobre nie przyzwyczailiśmy, a już musimy go żegnać. Jak za kilka miesięcy, gdy już opadnie kurz, wspominać będziemy Romeo Jozaka? Chyba mniej więcej tak jak Besnika Hasiego, który… Wróć! Czy przypadkiem właśnie nie nastąpiła zmiana na pozycji lidera w klasyfikacji najmniej udanych karier zagranicznych trenerów Legii w ostatnich latach?
Hasi był, jaki był, sami byliśmy gotowi dorzucić się do biletów na jego samolot, byle tylko opuścił Warszawę i całą polską ligę, ale przy całej litanii jego grzechów o dwóch rzeczach zapominać nie można. Po pierwsze, awansował z Legią do Ligi Mistrzów, na co zarówno warszawski klub, jak i nasza cała smutna ekstraklasa czekała pierdyliard lat. Owszem, akurat złożyło się tak, że przed polskim zespołem rozłożono czerwony dywan, ale jednak trzeba było sobie poradzić ze Zrinjskim, Trenczynem i Dundalk. Odpadaliśmy z pucharów z gorszymi zespołami, a Albańczyk jakoś z tego wybrnął.
Po drugie, dzięki Hasiemu do Warszawy przyjechali piłkarze. Jasne, to nie były same strzały w dziesiątkę, bo gdy pomyślimy sobie na przykład o Langilu, nawet teraz śmiejemy się tak, że bolą nas brzuchy, ale były też ruchy, które skutecznie przykrywają takie porażki. Konkretnie dwa: Vadis Odjidja-Ofoe i Thibault Moulin. Pierwszy może powalczyć o tytuł najlepszego obcokrajowca w historii ekstraklasy, drugi – choć grywał w kratkę – koniec końców okazał się dużym zastrzykiem jakości. Obaj zagrali dobre/bardzo dobre mecze w Champions League, walnie przyczynili się do zdobycia mistrzostwa, a także pozwolili Legii całkiem nieźle zarobić.
I teraz zerknijmy w kierunku Jozaka. Oczywiście nie będziemy mu zarzucać, że nic nie udało mu się w pucharach, bo przyszedł do klubu, gdy było już pozamiatane, ale nad transferami, które albo aprobował, albo wręcz wymyślał, możemy się zastanowić. Nie licząc sparingów, sprowadzeni zimą piłkarze mieli 11 spotkań, by się przedstawić. To może nie jest wielki dystans, nie twierdzimy też, że nie sprowadzono żadnego gracza z “opóźnionym zapłonem”, który w przyszłości będzie błyszczał, choć dziś niewiele na to wskazuje, ale o wstępne oceny pokusić się można.
Wypisaliśmy sobie nazwiska 10 graczy, ale szybko z tej listy wykreśliliśmy trójkę: Mikołaj Kwietniewski, Brian Iloski, Vjaceslavs Kudrjavcevs. Łącznie na ekstraklasowych boiskach panowie przebywali przez dwie minuty za sprawą Amerykanina, mają od 18 do 22 lat i nikt nie traktował ich jako gości, którzy wejdą i zrobią różnicę. Bez sensu do nich strzelać, skupmy się na siódemce z jakąś przeszłością, wobec której oczekiwania były dość wysokie.
Najlepszy? Nie mamy wątpliwości, że William Remy. Chyba nawet bardziej zasadne byłoby napisanie, że “jedyny dobry”. Francuz gra wszystko od dechy do dechy. Potrafił dać jakość zarówno na środku obrony, jak i w pomocy. Przy czym trzeba też jasno nakreślić chronologię. Remy miał świetny początek, włącznie z wygranym meczem z Lechią nie można było się czepiać jego postawy. Nawet w trakcie tej kompromitacji przeciwko Jagiellonii był najlepszym graczem z pola pokonanej drużyny. Później było tak, że trochę dostosował się do poziomu drużyny i nie potrafił dawać impulsu w trudnych momentach.
I jeśli zadamy sobie teraz pytanie, czy może znaczyć uznać tyle, co wcześniej choćby ten Moulin, nie potrafimy udzielić twierdzącej odpowiedzi.
No i niestety musimy jechać dalej. Największe nazwisko ze sprowadzonych piłkarzy to Eduardo da Silva. Początek dawał nadzieję, że były gracz Arsenalu jeszcze pamięta, jak gra się w piłkę i ciągle chce mu się kopać na przyzwoitym poziomie. Wywalczył karnego i miał jakiś tam udział przy bramce Niezgody (formalnie zaliczył asystę), później dobrze dograł do Hamalainena ze Śląskiem. Jednak w kolejnych tygodniach grał tak, że można było wręcz całkowicie zapomnieć o tym pierwszym wrażeniu. Odpalamy portal ekstrastats.pl i widzimy, że przez 442 minuty na ligowych boiskach chłop oddał 9 strzałów, z czego – uwaga, uwaga – żaden nie był celny.
Napastnik. Potencjalna gwiazda ligi. Mamy wrażenie, że największy moment Eduardo w Legii – przynajmniej zdaniem niektórych obserwatorów – to brak focha, gdy w meczu z Jagiellonią musiał zejść z boiska w pierwszej połowie. Wielki wyczyn.
Mamy mały problem z Domagojem Antoliciem, również piłkarzem z przyzwoitym CV. Wydaje nam się bowiem, że dawno nie było w lidze gracza, który miałby tak dobrą opinię, jednocześnie proponując swoją grą tak niewiele. Był dobry na tle beznadziejnego Śląska, przyzwoity wcześniej w Lubinie i wystarczyło. A przecież ten faul i czerwona kartka w meczu z Jagiellonią to mocne działanie na szkodę klubu, bo i wpływało na przebieg tego ważnego meczu i miało swoje konsekwencje w postaci zawieszenia. Po trzech ostatnich meczach ciągle nie potrafimy się do Chorwata przekonać.
Jeśli chodzi o jego kolegów ze środka pola, to wydaje nam się, że gdyby Chris Philipps był Krzysztofem Filipowskim, to cierpliwość w stosunku do niego byłaby znacznie mniejsza. Byłby Michałem Kopczyńskim. Z tą różnicą, że Polak swoje fajne momenty w Legii miewał, a Philipps dopiero może je mieć. Ale nie mamy przekonania, że to świetna podmianka. Tak jak w przypadku Cafu, którego na razie zapamiętamy głównie z tego, że zbłaźnił się w Gdyni. Może gdyby dostał większe zaufanie? Może, ale nie ma co gdybać. Tak jak w przypadku Mauricio (to ten w szpanerskich okularach, który dostał pół godziny z Lechią). Gdy połączymy sobie ten transfer z faktem, że sporo dopłacono, by z Łazienkowskiej odszedł Maciej Dąbrowski (najlepszy obrońca poprzedniego sezonu), łapiemy się za głowę.
Ostatni, co nie oznacza, że najgorszy – Marko Vesović. Szybki, przebojowy i niezły z piłką przy nodze. Nie twierdzimy, że w dotychczasowych meczach nie pokazał tych atutów, ale naszym zdaniem robił to zbyt rzadko. Strzelił gola, zaliczył asystę i coś tam do tej ofensywy już wniósł, ale jeśli mówimy o czołowych graczach w lidze na poszczególnych pozycjach, to jak na razie Vesović nie dołączył jeszcze do grona kandydatów. Ujmijmy to tak – jeśli ktoś z tego grona ma nagle odpalić, to chyba on, ale pieniędzy na to byśmy nie postawili.
Czyli tak – można mieć poważne wątpliwości, czy zarówno liczba sprowadzonych piłkarzy, jak i jakość była odpowiednia. To również rzecz, z której trzeba rozliczać Jozaka. Oczywiście nie tylko jego, a cały pion sportowy, ale zgodzicie się przecież, że trener jest kluczowym elementem tej układanki. Jeśli wcześniej mówiło się, że pan Romeo bardziej pasowałby na fotel dyrektora sportowego, to ten zestaw piłkarzy zmusza nas do tego, by taką tezę wyśmiać.
Może czas coś w tej materii zmieni, ale ciekawi jesteśmy, jak dziś odpowiecie na to pytanie.
[yop_poll id=”76″]
Fot. FotoPyK