Dokładnie 27 meczów, w tym 8 porażek potrzebowały władze Legii, by stwierdzić, że na stanowisku pierwszego trenera pierwszej drużyny, to raczej wypadałoby faktycznie mieć trenera. 27 meczów, podczas których nie udało się wypracować charakterystycznego stylu, za to udało się nie raz i nie dwa dać kibicom pretekst do zaintonowania „Legia grać, kurwa mać”. 28. spotkania już nie będzie, Romeo Jozak został właśnie z Warszawy pogoniony.
Czarę goryczy przelała już trzecia w tym roku porażka u siebie. A ogółem już jedenasta przegrana w całym sezonie ligowym. Żonglujemy tymi liczbami nieprzypadkowo – robimy to, by pokazać, jak niskie są dziś standardy prezentowane przez jedynego mistrza Polski, który w XXI wieku sforsował bramy Ligi Mistrzów. Który miał odjechać dzięki temu całej lidze na długie lata, a który wikła się w jakiś kuriozalny wyścig ślimaków. Konkurs pod tytułem: kto bardziej nie chce być mistrzem Polski i wyraźniej ten fakt zademonstruje.
Jozakowi przez tych 27 meczów, a także przez zimowy okres przygotowawczy, kiedy mógł zbudować drużynę na własną modłę, nie udało się stworzyć ekipy, która budziłaby respekt wśród ligowych rywali. Czterokrotny mistrz z pięciu ostatnich lat stał się zamiast tego karykaturą. Co więcej – mnożyły się posunięcia, których nie rozumieli nie tylko kibice czy dziennikarze, ale i sami piłkarze. Jozak w świecie trenerskim kręcił się jak dziecko we mgle, co w sumie było uzasadnione jego doświadczeniem na tym stanowisku. Nie radził sobie ani taktycznie, ani pod względem motywowania drużyny, ani pod względem zarządzania ludźmi. Kucharczyk to znikał w rezerwach, to pojawiał się w składzie, Radović to był ucieszony z zesłania Kuchego do rezerw, to radował się z jego przywrócenia. Wizję odmładzania składu realizowano 59-letnim Eduardo oraz transferem last minute 29-letniego Mauricio. Piłkarze trenowali z takimi obciążeniami, że niedźwiedzie Stanisława Czerczesowa by osiwiały jak misie polarne, a o odprawach sympatycznego Romeo krążą legendy.
Właściwie co tylko było do zepsucia – Romeo zepsuł. Dobrze wypadał w wywiadach telewizyjnych oraz przekonując, że wszystko już za moment odpali. Odpalało jednak tak, jak dzisiaj Vesović w pogoni za Starzyńskim. Rany, jak to brzmi – w pogoni za Starzyńskim. Przecież ze Starzyńskiego taki sprinter jak z Cafu z Legii Cafu z reprezentacji Brazylii, a mimo to – zwiał tym legionistom jak jakiś biegacz z Jamajki. Tak, to był prawdziwy obraz Legii Jozaka – Legii rozlazłej, leniwej, snującej się bez celu, zbudowanej za wcale nie takie małe pieniądze, a jednocześnie kompletnie innej niż to, co obiecywano jeszcze rok czy półtora roku temu.
No więc przy Łazienkowskiej na gorąco po kolejnym niepowodzeniu uznali, że dość. Że czas chwycić za gumkę, przekazać kredki komuś innemu i sprawdzić, czy ten obrazek można jeszcze jakkolwiek uratować.
Na krótką metę to oczywiście może się udać. Na długą jednak Legia poniosła kolejną bolesną porażkę. Najpierw trenerem z wizją, na lata miał być Jacek Magiera. Później królować miała opcja chorwacka. Teraz legioniści znów stają na rozstaju dróg. I muszą pokazać, że nauczyli się czegoś na błędach niedawnej przeszłości. Bo bez tego doprawdy trudno wierzyć, by z taką historią niepowodzeń tym razem wreszcie bez pudła wybrali właściwą drogę. Z drugiej strony – pierwszy krok wydaje się słuszny. Zdaje się, że na stanowisku trenera zostanie zatrudniony trener. No dobra, do końca sezonu zespół ma prowadzić Dean Klafurić, dotychczasowy asystent Jozaka. Klafurić trenował dorosły zespół (NK Gorica) w 5 meczach, ale to i tak o 5 więcej, niż miał w momencie zatrudnienia Jozak.
Ciekawa odmiana.
Fot. FotoPyK