Reklama

Dobrze, że tego nie widzieliście. Śląsk wciąż nie wygrywa

redakcja

Autor:redakcja

07 kwietnia 2018, 20:40 • 4 min czytania 7 komentarzy

Śląsk Wrocław bez środkowych pomocników, a Korona Kielce bez najlepszych piłkarzy. Mecz właściwie bez poważniejszej stawki przed rozstrzygnięciami ostatniej kolejki sezonu zasadniczego. Tak, to miało prawo się udać. Tak, to wyglądało jak zapowiedź absolutnej kaszany. Tragedii nie było, ale w gruncie rzeczy doceniamy decyzję Canal+, by nie pokazywać tego meczu w telewizji.

Dobrze, że tego nie widzieliście. Śląsk wciąż nie wygrywa

Zasadniczo nie dziwiliśmy się tej niecodziennej roszadzie taktycznej Tadeusza Pawłowskiego. Bo skoro twoi środkowi pomocnicy grają ostatni kompletną bryndzę, to właściwie po co ich wystawiać? Trener Śląska wyszedł chyba z podobnego założenia i w centralnej części boiska biegała “Brygada RR” – Riera i Rieder. Gino Lettieri z kolei tak bardzo oszczędzał swoich piłkarzy po półfinale Pucharu Polski, że we Wrocławiu nie wystawił Dejmka, Kallaste, Żubrowskiego, Cvijanovicia i Kaczarawy. A za kartki pauzował Kiełb. Od początku oglądaliśmy zatem debiutantów – Matthiasa Hamrola (kogo?) i Akosa Kecskesa.

Mecz zaczął się od obrzucenia boiska serpentynami przez kibiców obu drużyn. Przez pierwsze minuty Śląsk grał w przewadze piętnastu na jedenastu, by gdy akcja toczyła się pod bramką Korony, to czterech panów zbierało rolki papieru spod bramki Słowika. Chwilowy brak równowagi w siłach próbował wykorzystać Celeban, ale jego mocny strzał głową na słupek sparował Hamrol (aha, czyli to bramkarz). Generalnie pierwsza połowa była sztafetą, ale zamiast pałeczki obie drużyny przekazywały sobie przewagę – najpierw wyszumiał się Śląsk, by nieco śmielej zaatakowała Korona, która następnie oddała inicjatywę gospodarzom.

Wreszcie tuż przed końcem pierwszej połowy do konkretów przeszli wrocławianie. Riera doszedł do prostopadłego podania w pole karne, a Kecskes rzucił mu się pod nogi. Węgier już momencie wykonywania wślizgu chwycił się za głowę, bo wiedział co się święci. O trafieniu w piłkę nawet nie było mowy, obrońca Korony wjechał w szarżującego Hiszpana, a sędzia Dobrynin wskazał na jedenasty metr. Do piłki podszedł Marcin Robak i zaprezentował swój stały element programu – rozbieg, strzał, cieszynka.

Korona odpowiedziała dopiero po przerwie. Aktywny w tym meczu Michael Gardawski popędził lewym skrzydłem, kapitalnie dośrodkował tuż przed bramkę, a tam – stoperzy Śląska na wakacjach. Jukić o pozycję strzelecką musiał walczyć nie z Celebanem, nie z Tarasovsem, a z kolegą z drużyny. Chorwat dołożył głowę do lecącej piłki i zrobiło się 1:1.

Reklama

Po blisko godzinie gry na boisku pojawił się Nika Kaczarawa i pomocnicy Korony pomyśleli “oho, wiemy do kogo grać”. Pomyślał tak też Jakub Słowik, który postanowił nabić Gruzina przy wybijaniu piłki do własnej bramki. Jednak plecy Kaczarawy skierowały piłkę tuż obok słupka.

Druga połowa znów była szarpana – to raz przeważał Śląsk, by po chwili do głosu doszła Korona. Robak szukał drugiego gola, Soriano strzelił z bliska w boczną siatkę, ale gdzieś z tyłu głowy mieliśmy taką myśl, że remis byłby w tym starciu najsprawiedliwszym wynikiem. I tak też się stało. Nawet mimo piłki meczowej, którą miał w 94. minucie Śląsk – rzut wolny z 17. metrów, Robak uderzył obok muru, ale prosto w Hamrola.

Podsumowanie meczu? Słowem – kiepściutko. Śląsk po raz pierwszy za kadencji Pawłowskiego wyszedł na prowadzenie jako pierwszy, ale nie potrafił chwycić w tym meczu lejców i prowadzić jego przebiegu. Priorytety Korony określiły okrzyki kibiców do swoich piłkarzy – “Puchar jest nasz!”, czyli lidze jest już niemal pozamiatane w kwestii Ligi Europy, ugrajcie ile dacie radę, ale na Stadion Narodowy musimy jechać.

Zespół Tadeusza Pawłowskiego utrzymał miejsce w czołówce grupy spadkowej i zagra cztery mecze u siebie. Jedenaste miejsce w lidze wrocławian może być trochę mylące, bo Śląsk do dziesiątej Cracovii traci osiem punktów, a do przedostatniej Termaliki tylko dwa. Niemniej terminarz ułożył się tak, że Śląsk w rundzie finałowej ma tylko trzy wyjazdy – we Wrocławiu musieli odetchnąć z ulgą, bo dobrze wiecie, że w delegacjach to poziom Huraganu Pobiedziska. Korona utrzymała swoje szóste miejsce i już dziś można powiedzieć, że to dla nich udany sezon – pewna grupa mistrzowska, przynajmniej półfinał Pucharu Polski i spore nadzieje na udział w finale. Gino Lettieri może być zadowolony, bo dobrze pamiętamy jakie scenariusze pisano Koronie przed sezonem.

[event_results 438096]

fot. NewsPix.pl

Reklama

Najnowsze

Hiszpania

Mistrz świata z Kataru na zakręcie. Zawieszony trenował z piątoligowcem

Patryk Stec
0
Mistrz świata z Kataru na zakręcie. Zawieszony trenował z piątoligowcem

Ekstraklasa

Komentarze

7 komentarzy

Loading...