W swojej ojczyźnie, mimo bardzo ważnej funkcji, niezwykle rzadko udziela wywiadów. Dla Weszło zrobił jednak wyjątek. Marcelo Teixeira. Dyrektor sportowy Fluminense, były skaut Manchesteru United, a dziś główny odpowiedzialny za współpracę mistrza Brazylii z Legią. W godzinnym wywiadzie opowiedział nam, jak ma wyglądać partnerstwo „Flu” z polskim klubem, kim jest Rafael Augusto, w jaki sposób szuka się zawodników do Premier League w Ameryce Południowej, kogo ściągnął do United, dlaczego nie wypaliła współpraca z Hajdukiem Split i dlaczego Europa nigdy nie dogoni Brazylii.
Od kiedy zostałeś dyrektorem sportowym Fluminense, udzieliłeś zaledwie dwóch wywiadów.
Nie lubię tego. Jestem działaczem bardzo ważnego klubu, ale lubię pracować spokoju i nie pokazywać się w mediach. Za granicą nie mam z tym problemu, ale w Brazylii wolę trzymać się z dala od kamer. Jestem prostym człowiekiem, chcę chodzić po ulicy w spokoju, a do restauracji wchodzić w krótkich spodenkach i japonkach, żeby nikt mi nie przeszkadzał. Nasza prasa porusza zwykle bardzo kontrowersyjne tematy, które sprzedają się najlepiej, a ja staram się jak najbardziej ograniczać moją obecność w mediach, żeby prowadzić ciche, spokojne życie.
W razie niepowodzeń mogłoby ci coś grozić?
Nie, nie o to chodzi. Brazylia nie jest już tak niebezpiecznym krajem, jak kilka lat temu. To już przeszłość. W Rio de Janeiro zdarza się przemoc, ale jej poziom jest zdecydowanie mniejszy. Można tu normalnie, spokojnie żyć.
Teraz tylko, podczas Pucharu Konfederacji, mieliście gorąco.
Te wszystkie manifestacje są organizowane z jednego powodu – w Brazylii niewielu ma dużo pieniędzy, a wielu mało. To olbrzymi problem społeczny.
Wy, jako Fluminense, zyskaliście jednak sporo.
Zgadza się. Nasza „dziewiątka”, Fred, który występuje we „Flu” od pięciu lat, zagrał znakomicie i wszystko wskazuje, że na mundialu będzie pierwszym napastnikiem Brazylii. To dla nas wielki zaszczyt, bo Fred jest wielką „dziewiątką”. Sprawdź, jakie bramki strzelał w lidze. Niewiarygodne! Dzięki niemu zdobyliśmy mistrzostwo i kiedy „Felipao” zastanawiał się nad napastnikiem, tak naprawdę nie miał wyboru. Fred jest najlepszy.
Zostawmy Puchar Konfederacji, bo nie o tym mieliśmy rozmawiać… Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że zajmujesz jedno z najważniejszych stanowisk w piłce brazylijskiej. Dyrektor sportowy w mistrzu kraju, to, jak się domyślam, znaczy wiele.
Nie przesadzajmy, nade mną jest jeszcze prezydent i dyrektor wykonawczy. U nas jest bardzo wielu ważnych działaczy… Co mogę powiedzieć? Pracowałem jako skaut w Manchesterze United, a teraz skupiam się na piłce młodzieżowej we Fluminense i propagowaniu marki klubu, a także współpracy z innymi drużynami, jak Legia Warszawa. Zależało nam na klubie z tradycją, kibicami i piękną historią.
Po co wam tak naprawdę ta współpraca? Działaliście też z Djurgardens i Hajdukiem Split.
Powiem tak – Legia ma wszystko, by stać się naszym głównym partnerem z wielu powodów. Dzięki takim ludziom jak Bogusław Leśnodorski, Jacek Mazurek i Dominik Ebebenge, ten klub ma szansę wyprzedzać inne. Rzadko spotyka się w piłce tak wyjątkowe osoby, jak Dominik. Ten człowiek poświęca się Legii i patrzy na nią długofalowo. Dla nas to było ważne, bo Fluminense ma w tej chwili najlepszą akademię w Brazylii, ale nie jesteśmy w stanie dać szansy wszystkim zawodnikom. Dlatego potrzebujemy partnerów, żeby wszyscy mogli się rozwijać. Legia jest dla nas pod każdym względem perfekcyjna. Chcemy, żeby ona pomogła nam, a my jej.
Kto komu pomoże bardziej?
Nie patrzmy w ten sposób. Wszyscy skorzystają, a ocenić będziesz mógł po jakimś czasie. Mamy fantastyczne stosunki z Legią – przyjechaliśmy właśnie na turniej do Warszawy, wcześniej delegacja stąd nas odwiedziła, Rafael Augusto poszedł na wypożyczenie. A to dopiero początek, zaledwie kilka miesięcy!
Jak ta współpraca się zaczęła?
W październiku zeszłego roku na spotkaniu liderów w piłce nożnej w Londynie. Tam Dominik spotkał się z dwoma pracownikami naszego marketingu i wszyscy – co ciekawe – od początku rzucili ten sam pomysł. Od tamtej pory, przez kilka miesięcy, wymienialiśmy maile, w marcu spotkaliśmy się w Rio, przedyskutowaliśmy wiele spraw i oficjalnie rozpoczęliśmy współpracę. Miałem kontakt z wieloma klubami z Europy, ale z żadnym nie dogadywałem się tak dobrze jak z Legią.
Ciężko w to uwierzyć. Mogliście pracować z dziesiątkami klubów.
Mamy też te same barwy co Legia i tego samego sponsora, Adidasa.
Uporządkujmy – z iloma klubami teraz współpracujecie? Jest Legia, był Hajduk, Djurgardens, Istres.
Z Hajdukiem zaczęliśmy współpracować, ale nie wyszło i zakończyliśmy partnerstwo.
Podobno nie byli zadowoleni z waszych piłkarzy.
Nie. Wysłaliśmy im dobrych zawodników, ale w ogóle im nie płacili.
Przekaz w mediach był inny.
Jak mieli dobrze grać, skoro nie dostali ani jednej pensji, mieszkania, w których ich ulokowali, były – delikatnie mówiąc – nie najlepsze, a nikt w klubie nie mówił po portugalsku? Porównaj to z Legią. Tutaj trener mówi po hiszpańsku, asystent jest Hiszpanem, masażysta Meksykaninem, a trener juniorów Portugalczykiem… Z Djurgardens współpracujemy, ale nie na tak bliskich zasadach jak z Legią, a Istres. Tak. Z nimi mamy bliską współpracę, ale jej profil jest inny, bo to drugoligowa drużyna, która ma limity obcokrajowców.
Jaka była twoja pierwsza reakcja na propozycję współpracy z Legią?
Szczerze? Wiedziałem o waszej piłce bardzo niewiele. Potem zacząłem szukać informacji, obejrzałem kilka filmów i dowiedziałem się, że Legia to największy klub w Polsce. To była dla mnie świetna informacja… A jak zobaczyłem stadion i kibiców, to zaproponowałem prezydentowi, żeby zapakował go na statek i przewiózł do nas. Polska w piłce jest krok za najsilniejszymi ligami, ale jestem przekonany, że Legia wkrótce wejdzie półkę wyżej i będzie regularnie grała w Champions League. Nie mam żadnych wątpliwości.
W tej waszej współpracy brakuje jednego – początkowo mieliście przesłać trzech-czterech rokujących zawodników, a do Legii trafił jeden, który ostatnio grał w MLS i nie uchodzi za zbyt wielki talent, w porównaniu choćby do Eliveltona, który miał zostać wypożyczony do Warszawy.
Taki był plan na początku, ale nie wypaliło. Może teraz podczas turnieju któryś z zawodników U-23 spodoba się trenerowi Legii i go wypożyczymy. Większość – poza dwoma z pierwszego zespołu – będzie do dyspozycji. Ale zupełnie się nie zgadzam z tym, co mówisz o Rafaelu Augusto. W Polsce wszyscy mówią o Rogerze, a Rafael ma zdecydowanie większy potencjał. To inna półka. Był najlepszym futsalowym zawodnikiem w Rio de Janeiro ze swojego rocznika. Świetnie panuje nad piłką – pod tym względem jest ponadprzeciętny – potrafi przyspieszyć akcję, ale trochę brakuje mu krycia. Brazylijczyk. Ludzie widzieli już na treningach. Jako 21-latek wyjechał do Stanów Zjednoczonych, a oni nie kontraktują byle jakich obcokrajowców. W wieku 19 lat grał w Copa Sulamericana w pierwszym składzie Fluminense, ale po porażce z LDU Quito na Maracanie, najmłodsi zawodnicy zostali odrzuceni i na tym stracił najwięcej. Jeśli jednak Legia będzie potrafiła dostosować go do swojego stylu, to stanie się gwiazdą na skalę europejską. Nie ma też sensu, żebyśmy przesyłali na siłę trzech piłkarzy, którzy Legii nie pomogą. Po co miałbym dawać zawodnika na pozycję, którą Legia ma już dobrze obsadzoną? Bez sensu. Paulinho też zagrał w Polsce, a wybił się dopiero później, czyli nie ma reguły.
To dość absurdalny przykład.
Ale wszyscy mogli się przekonać, że to znakomity piłkarz, a jakoś nie skorzystali. Fred do 20. roku życia grał w Atletica Mineiro, czyli małej drużynie, więc którykolwiek klub z Polski mógł go ściągnąć.¦ Najważniejsze, żeby zawodnik zaaklimatyzował się do nowych warunków. Ł»aden Brazylijczyk nie mówi po angielsku i jeśli przyjeżdża do nowego kraju, z innym jedzeniem, temperaturą i językiem, to nie będzie szczęśliwy. Rafaelowi będzie łatwiej, bo może liczyć na pomoc Goncalo Feio, trenera, który mówi po hiszpańsku i Portugalczyków z pierwszej drużyny. W innych polskich klubach byłoby mu dużo trudniej. Wspomniałeś o Eliveltonie… Tak, on mógłby się wyróżniać.
Bo Legia potrzebowała stoperów.
Tak, ale trener Abel Braga sprzedał innego stopera i zdecydował, by dać więcej szans Eliveltonowi. Dlatego ta transakcja nie wypaliła. Wiesz, jaki jest największy błąd, jaki moglibyśmy popełnić przy tej współpracy? Działanie na krótką metę. Podejdźmy do tego ze spokojem. Kiedy Dominik z prezesem przylecieli do Rio, spodobał im się jeden zawodnik, który dziś gra w reprezentacji U-17. A on przyjedzie do Legii, bo – jak wspomniałem – jest ona naszym głównym partnerem.
Po ukończeniu 18. roku życia?
Wcześniej pojawi się na stażu.
Kiedy?
Jeszcze w tym roku. Może nawet w sierpniu. A jak skończy 18 lat, to będziemy się zastanawiać, co dalej.
Wszyscy liczą tu na ściągnięcie drugiego Marcelo. Nie wiem, czy kojarzysz.
Oczywiście. Taki jest nasz cel, ale nie zrealizujemy go z dnia na dzień! Przecież my też chcemy ściągnąć zawodników z Polski.
Poważnie?
Jasne. Chętnie przyjmiemy zawodnika, który mógłby zagrać w naszej drużynie U-20. Tak samo chciałbym wysłać do Warszawy trenerów z naszej akademii.
Dlaczego do tej pory nikt nie wyjechał z Legii do Fluminense?
Rozmawiamy na ten temat i chcemy, żeby jeszcze w tym roku przyjechał do nas jeden albo dwóch.
Co im da taki wyjazd?
Nauczą się innej kultury taktycznej, stylu, rytmu gry, codziennego przygotowania, odżywiania. Tak wychowujesz lepszych ludzi i profesjonalistów. Nawet sam staż wiele daje.
A co tobie dały cztery lata w Manchesterze?
Po kolei. Od 2001 do 2007 pracowałem w akademii Fluminense jako dyrektor akademii. W tym czasie wychowaliśmy Marcelo z Realu Madryt, Rafaela z Manchesteru United, Alana z Red Bull Salzburg, Maicona z Lokomotiwu Moskwa i wielu innych piłkarzy. Zostałem dostrzeżony przez Manchester i dostałem tam pracę. Nauczyłem się, w jaki sposób powinno się szukać zawodników, sporządzać raporty, zdobywać informacje o jego życiu prywatnym. Tak to wszystko wygląda – najpierw identyfikujesz piłkarza, potem wysyłasz wideo do ośrodka treningowego w Carrington, następnie szef skautów leci do Brazylii, by obejrzeć piłkarza, a na koniec dochodzi do spotkania z samym trenerem. Jeśli on się zgodzi, kontaktujesz się z menedżerem i klubem, a potem ustalasz transfer. To bardzo długi i szczegółowy proces. Tak postąpiliśmy z Lucasem Mourą, którego ostatecznie ściągnęło Paris Saint-Germain. Musisz zrobić prawdziwy rentgen, by właściwie ocenić piłkarza. Ale gdy w Fluminense pojawił się nowy prezes, zachciał zatrudnić kogoś z doświadczeniem z zagranicy. Znaliśmy się wcześniej, więc zaakceptowałem propozycję.
Nie było lepiej zostać w Europie?
Manchester jest jednym z pięciu najlepszych klubów na świecie, ale tam byłem skautem, tu jestem dyrektorem sportowym i pensja jest troszkę inna (śmiech).
Jak wygląda praca skauta w Manchesterze?
Niewiele klubów z Europy bacznie obserwuje Amerykę Południową.
Niewiele?
Tak. Szczególnie z Anglii, bo jeśli kluby stamtąd chcą ściągnąć chłopaka z Brazylii, to hamuje je pewne prawo. Np. musisz grać w reprezentacji. Z Rafaelem i Fabio było łatwiej, bo ich dziadek był Portugalczykiem. Ale w Manchesterze mieliśmy naprawdę wszystko – narzędzia, metodologię, plan. Nie brakowało nam niczego. A wszystko wynikało z filozofii, którą narzucił Sir Alex Ferguson. Ja przez cały czas mieszkałem w Brazylii, ale non stop podróżowałem po Ameryce Południowej, a do Anglii latałem cztery-pięć razy w roku. Główny target Manchesteru to jeden zawodnik na dwa lata. Nie ma miejsca na więcej. Najważniejszy rynek dla United to Europa i Anglia. Zupełnie inaczej jest w Porto czy Benfice, które świetnie eksplorują Amerykę Południową.
Kogo ty ściągnąłeś do United?
Na początku braci da Silva, potem Rodrigo Possebona, a na koniec Angelo Henriqueza z Universidad de Chile, który był teraz na wypożyczeniu w Wigan.
Udało ci się coś przenieść z tych warunków do Fluminense?
Jedyne, co mogłem przenieść, to system skautingowy. Metodologia, zasady, informacje… Anglia jest zupełnie inna, bo UEFA zapewnia trenerom bardzo wiele kursów, a w Brazylii niestety tak nie jest.
Wy we Fluminense obserwujecie głównie Amerykę Południową?
Głównie Brazylię.
Argentynę?
Mało. Jak przyszedłem do klubu, to w ogóle nie było skautów.
Ani jednego?
Zero. Zorganizowałem ekipę sześciu skautów, całą metodologię, pracę na raportach, mapę zawodników, system podróży.
Organizujecie jeszcze peneiry? (testy dla setek dzieci z biednych dzielnic)
Tak, nazywamy to selektywnym procesem, ale dotyczy on najmłodszych dzieci – od ośmiu do trzynastu lat. To pierwszy krok, by zrobić karierę, ale droga jest bardzo, bardzo długa, bo konkurencja w Brazylii jest gigantyczna. Zapraszamy pięć-sześć tysięcy dzieciaków rocznie, z których wybieramy dwudziestu-trzydziestu, a tylko jeden przebija się do pierwszego zespołu.
Niesamowite liczby.
Też tak myślę. Nie da się tego porównać z Europą. Dlatego mamy tylu zawodników. U nas kultura jest zupełnie inna niż w Europie. Za każdym rogiem zobaczysz dzieci grające w piłkę, a tutaj jest ich niewiele. W Brazylii w piłkę gra każdy! Rozmawiałem o tym z Dominikiem. Nie ma znaczenia, czy dzieciak ma bogatych rodziców, czy pochodzi z faweli, czy chodzi do szkoły prywatnej, czy publicznej… Gdziekolwiek pójdziesz, na przerwie między lekcjami 80% gra w piłkę! Ale to też wynika z biedy. Dzieci z takich rodzin spędzają więcej czasu na ulicy z przyjaciółmi, bawią się i kopią piłkę. To się nie zmienia od lat. Nawet jeśli ktoś jest bogaty, to gra i tak! Na boisku, na plaży, w faweli. To kultura Brazylii, Argentyny… Dlatego Europie będzie ciężko nas dogonić.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA